Jako matka, która poświęciła całe życie dla swoich dzieci, czuję się teraz, jakbym była niewidzialna, odepchnięta na bok. Mój syn, kiedyś był dla mnie bardzo dobry, ale teraz wydaje się być zupełnie inną osobą. To boli bardziej niż cokolwiek innego.
Pamiętam, jak z mężem przed laty budowaliśmy nasze małe gospodarstwo, aby zapewnić rodzinie lepsze życie. Teraz, kiedy już jestem na emeryturze, nasze życie kręci się wokół sprzedaży tego, co wyhodujemy: mleka, sera, jajek. Wszystko, co robimy, zawsze miało na celu zapewnienie naszym dzieciom lepszego startu. Córka wyjechała za granicę, a syn… syn jest teraz zupełnie inny.
Od kiedy poznał Martę, jego życie się zmieniło. Zawsze starałam się nie oceniać jej pochopnie, ale nie mogę zaprzeczyć, że między nami nigdy nie było porozumienia. Kiedy przychodziła do nas, była milcząca, zdystansowana. Widziałam jednak, jak syn był z nią szczęśliwy, więc nie chciałam ingerować.
Ale teraz czuję się jak intruz. Syn, który kiedyś był tak gadatliwy i pełen życia, teraz ledwo ze mną rozmawia. Nawet kiedy nas odwiedza, to tylko na chwilę, jakby był na przystanku autobusowym, a nie w domu, w którym dorastał. Nie rozumiem tego. Co się stało? Czy to jego żona tak bardzo wpłynęła na jego zachowanie?
Ostatnio tak z mężem rozmawialiśmy i uznaliśmy, że warto syna odwiedzić z okazji urodzin. On nigdy nie przyjedzie, bo nie ma czasu, to pomyślałam, że nie będzie musiał się fatygować. Mąż nie mógł, bo jego zdrowie nie pozwala mu na takie podróże, więc zdecydowałam się pojechać sama. Nie wiem czego syn teraz potrzebuje, więc włożyliśmy mu do koperty pięćset złotych i cały koszyk domowych przetworów i jajek. Ale… zostałam odepchnięta.
Pamiętam, jak stałam tam na schodach, czując się, jakbym przeszkadzała, nie będąc mile widziana w domu syna. To było takie upokarzające, tak bolesne. Pojechałam do nich aż sześćdziesiąt kilometrów autobusem. Pukam do drzwi, a tam wychodzi Marta, cała elegancka, w sukience w kwiatki, w czerwonej szmince. Ma zdziwioną minę, a ja mówię, że przyjechałam do syna z życzeniami. Na co ona mi mówi, że syna jeszcze nie ma, bo jest w pracy, ale za dwie godziny spodziewają się gości i ma dużo roboty. Pokazuję jej, co przywiozłam, a ona wzięła to wszystko i nawet nie zaprosiła mnie na herbatę. Następny autobus miałam dopiero wieczorem. Pół dnia siedziałam na zimnym dworcu, bo w domu mojego syna zabrakło dla mnie, choć na chwilę miejsca.
Szczerze Wam powiem, że nie miałam odwagi powiedzieć o tym, co mnie spotkało, mężowi. On by się zamartwiał, myślał dniami i nocami. Powiedziałam mu, że dobrze mnie przyjęli, podziękowali, a nasz syn był wdzięczny za odwiedziny. Ja nie wiem… Czy oni się nas wstydzą? Czy coś zrobiliśmy nie tak? Nie wiem… Czy to nasza wina, że straciliśmy kontakt z własnym synem? A może to wszystko przez tę Martę, którą poślubił? Często zastanawiam się, czy dobrze zrobiliśmy, dając nasze błogosławieństwo na ich małżeństwo.
Wiem, że nie powinnam obwiniać synowej za wszystko, ale nie mogę się oprzeć poczuciu, że to ona jest powodem tej zmiany w moim synu. Zawsze myślałam, że matka zna swoje dziecko najlepiej, ale teraz czuję się tak, jakbym nie znała własnego syna. Co mogłam zrobić inaczej?
Czasami w nocy leżę i myślę o tych wszystkich latach, które poświęciliśmy na wychowanie naszych dzieci. Daliśmy im wszystko, co najlepsze, co mogliśmy zaoferować. A teraz? Jakbyśmy z mężem stali się niewidzialni dla nich. Córka jest daleko za granicą, to rozumiem, ale syn?
Nie chcę mu przeszkadzać w jego życiu, ale czy to za dużo, chcąc po prostu wiedzieć, że nasz syn pamięta o nas, że się troszczy? Chciałabym, żeby choć raz w tygodniu zadzwonił, zapytał, jak się mamy, jak się czujemy. Ale te rozmowy są coraz rzadsze i krótsze.