Trzynaście lat temu moja córka z mężem postanowili adoptować syna. Dostali zdrowe i grzeczne dziecko, a zgotowali mu piekło. Wiedziałam od początku, że to może się źle skończyć, ale w życiu nie przypuszczałam, że w ten sposób.
Moja córka i jej mąż od zawsze chcieli mieć dziecko. Niestety, córka miała problemy z płodnością, więc po latach starań zdecydowali się na adopcję. Wzięli z sierocińca pięcioletniego chłopczyka, słodkiego jak cukierek. Byłam taka dumna i szczęśliwa, że w końcu będą mieli własną rodzinę.
Ale moje szczęście nie trwało długo. Od początku byłam zaniepokojona ich podejściem do wychowania. Trzymali chłopca żelazną ręką. Nie wolno mu było bawić się beztrosko z innymi dziećmi, nie mógł się pobrudzić, później musiał przynosić same najlepsze oceny, i och, żadnych dziewczyn! Ja zawsze mówiłam im, że to nie tak powinno być. Życie to nie wojsko. Chłopak musi mieć trochę wolności, zabawy, normalnego życia. Ale oni? Oni nie słuchali starej matki.
Lata mijały, a mój wnuk dorastał w tym rygorze. Jak tylko mógł, uciekał do mnie, bo u babci zawsze znajdzie się ciepłe słowo i kąt do wytchnienia. Dorósł, skończył osiemnaście lat, chodzi teraz do liceum i kiedyś chce zostać inżynierem.
Dni temu zięć znalazł w pokoju syna papierosy. Czy oni mu ten pokój przeszukiwali, czy jakoś przypadkowo tak wyszło, nie wiem… I co się stało? Świat się zawalił! Zamiast porozmawiać, zrozumieć, wystawili mu walizki i wyrzucili za drzwi! Jak można tak postąpić z własnym dzieckiem? Zrozumiałabym, gdyby chodziło o coś poważnego, ale papierosy? Każdy młody człowiek próbuje, eksperymentuje. Każdy był kiedyś młody. Ja pamiętam, jaka była moja córka, chodziła od dyskoteki do dyskoteki. I nic nie mówiłam, nie sprzeciwiałam się.
Wściekła zadzwoniłam do nich, ale córka z zięciem tylko mnie zrugali. Mówili, że dali mu wszystko, a on jest niewdzięczny, że w ich domu nie będzie nałogowca. A potem zaczęli mówić o złych genach. Jak można tak mówić o własnym dziecku, nawet jeśli jest adoptowane?
Ja, choć to nie jest przecież mój biologiczny wnuk, to traktuję go jak najbliższego członka rodziny, w ogień bym za nim poszła. A kto go urodził, czy to ważne? Najważniejsze, że chłopak jest zdrowy i uśmiechnięty.
Teraz siedzę, załamuję ręce i nie mogę pojąć, jak można być tak nieludzkim. Może i mieli rację, że nie nadają się na rodziców. Może to był znak od Boga, że moja córka nie mogła mieć dzieci.
Ale teraz? Mam u siebie dorosłego zapłakanego wnuka. U mnie jest miejsce, może zostać jak najdłużej, ale widzę, jaki jest zdruzgotany, wini siebie, bo rodzice wyrzucili go za błahostkę. Jak można tak postąpić? Co ja mam teraz zrobić? Jak pomóc temu chłopcu, który tyle już przeszedł? Nie rozumiem tego, naprawdę tego nie rozumiem.