Synowa mówi, że w naszym domu śmierdzi. Chyba zwariowała, chce przyjść i nam posprzątać

Moja synowa co nas odwiedzi, to przeżywa i lamentuje, że mamy taki syf w domu, że tylko myszy i robactwa brakuje. Ostatnio uznała, że u nas śmierdzi i to wstyd, żebym miała takie warunki w domu. Ręce mi opadają – co ją to obchodzi?

Przychodzę do Was z historią, która naprawdę mnie przerosła. Mam nadzieję, że znajdę wsparcie i rady wśród Waszych doświadczeń. Chciałabym podzielić się pewną sytuacją, która między mną a moją synową wywołała sporo spięć.

Zacznijmy od tego, że moje życie zmieniło się diametralnie, gdy mój mąż miał wypadek i został inwalidą. Był świetnym człowiekiem, pracował ciężko i zapewnił nam wiele. Jeździł każdego miesiąca na zagraniczne delegacje, wracał umęczony, aż było mi go żal. Dzięki jego pracy i determinacji mamy piękny dom, wypełniony rzeczami, które przywiózł z zagranicznych podróży. Dzięki niemu mamy piękne meble, fotele w skórzanych obiciach, szafki, lustra… No naprawdę, czasem jak ktoś przyjdzie pierwszy raz, to nie może się nadziwić, że z zewnątrz dom taki skromny, a w środku takie luksusy. Ale to wszystko ciężka praca i zasługa mojego męża.

Niestety, sytuacja zmieniła się, gdy stał się inwalidą. Miał w maju wypadek przy pracy. Teraz jestem przy nim cały czas. Ludzie mi mówią, żebym oddała go do domu opieki, ale jak bym tak mogła… Ślubowałam mu na zdrowie i na chorobę! Troszczę się o niego i dom, jak tylko mogę. Wiem, że nie jestem perfekcyjna, ale staram się dbać o wszystko zgodnie z moimi możliwościami.

Problem zaczyna się u mojej synowej. Młoda, energiczna kobieta z miasta. Cieszę się, że syn sobie wybrał robotną dziewczynę, ale czemu jej nie wystarczy pilnowanie własnego życia, tylko musi się wtrącać w moje, to nie mam pojęcia… Często krytykuje stan porządku w naszym domu, okropnie mnie to denerwuje. Tak, zdarza się, że czasem mam brudne podłogi albo zlew pełen naczyń. Nie rozdwoję się, mam tylko dwie ręce. Nie jestem czyścioszkiem, to muszę przyznać. Ale daleko mi też do niechlujstwa czy brudaski. Wolę ugotować obiad albo odpocząć niż odkurzać i myć podłogi.

Synowa z miasta jednak tego nie rozumie i cały czas komentuje. A ostatnio doszło do tego, że stwierdziła, że u nas śmierdzi i że przyjdzie nam posprzątać. Rozumiem, że może i ma dobre intencje, ale jej podejście mnie drażni.

Zresztą, ja w głębi duszy wiem, że to tylko pretekst. Przyjdzie mi wysprzątać i zabierze wszystko, co jej wpadnie w oko. Ile to razy mówiła: mamie to takie fotele niepotrzebne, a u nas by się przydały, bo nawet nie ma na czym usiąść i napić się herbaty. No niedoczekanie jej.

Dzwoni i nawet nie pyta, tylko mówi, że w sobotę przyjdzie i nawet nie chce słyszeć odmowy. Nie wiem, jak jej to wybić z głowy, że nie chcę jej nieszczerej pomocy ani ingerencji w nasze życie. Jesteśmy w trudnej sytuacji, a ona wydaje się nie dostrzegać tego, co naprawdę jest dla nas ważne. Ja jestem cichą i spokojną kobietą, nie zamknę jej drzwi przed nosem, ale jak mówię grzecznie, to ona zdaje się nie słyszeć.

Jeśli macie jakieś rady albo doświadczenie w podobnej sytuacji, byłabym wdzięczna za wszystkie sugestie. Jak mogę z nią porozmawiać, aby zrozumiała, że radzę sobie jak umiem i chcę, żeby przestała forsować swoją pomoc?

-->