Gdy zobaczyłam, czym się odżywia moja córka w domu męża, zrozumiałam, że trzeba coś z tym zrobić.

Moja Ania posiada dwa wyższe wykształcenia, a wyszła za mąż za wiejskiego chłopaka – Mariusza, którego poznała na jakiejś konferencji rolniczej. Cóż mogliśmy zrobić, skoro byli w sobie zakochani? Nasza Ania pojechała za ukochanym na wieś, na szczęście niezbyt daleko od stolicy. Młodzi byli zdeterminowani: nie chcieli hucznego ślubu, jedynie szybko podpisali potrzebne dokumenty w urzędzie i polecieli nad morze do Turcji. Potem przenieśli się na wieś, do rodziców Mariusza. Mieli dwa domy na podwórku, młodzi otrzymali ten nowy. Po trzech latach Ania została matką. My z mężem wciąż pracowaliśmy, więc nie mieliśmy za bardzo czasu, żeby wyrwać się na wieś, ale córka z zięciem i wnuczką odwiedzała nas od czasu do czasu.

Oto więc, w końcu odpowiedzieliśmy na zaproszenie dzieci i pojechaliśmy tam na cały weekend. Wszystko u naszej córki było w porządku, a rodzina Mariusza była bardzo miła. Widać było, że Mariusz kochał naszą Anię, a wnuczka rosła jak na drożdżach i była przepiękna.

Ale to, co tam zobaczyłam, nie daje mi spokoju od miesiąca. Przyjechaliśmy bliżej wieczora, więc zaproszono nas gościnnie do stołu. Rodzice Mariusza również przyszli do domu młodych. Na stół córka postawiła ogromną patelnię z ziemniakami smażonymi na smalcu, do tego podała kanapki – chleb ze smalcem i solonym ogórkiem. Były też przekąski i sałatki z świeżych warzyw, a także smażony kurczak. Dla mnie – zdecydowanie za dużo na wieczór. Ania nigdy tak się nie odżywiała, kiedy mieszkała w mieście. Na deser córka przyniosła kromki białego chleba, posmarowane dżemem, posypane cukrem pudrem i podane z mlekiem. Jak można po takim obfitym obiedzie myśleć jeszcze o deserze? Ale to jeszcze nic. Kolejnego dnia, mój mąż i ja obudziliśmy się około ósmej, wszyscy już dawno nie spali, chociaż był weekend, i od razu zaproponowano nam śniadanie. Myślałam, że będą jakieś lekkie kanapki i kawa, ale się pomyliłam. Gdy córka przygotowywała śniadanie, obserwowałam ją i nie mogłam wykrztusić ani słowa. Tłuszcz na patelnię, a potem wiejską kiełbasę, a na to – około 16 jajek.

Miałam wrażenie, że całe ich życie kręci się wokół jedzenia. Obiad zaczęliśmy już 3 godziny po śniadaniu, które było przecież ogromne. W garnku z barszczem, oprócz żeber, pływała cała szynka, a łyżka w tym barszczu stała od tłuszczu. Na drugie danie – pierogi z ziemniakami i kapustą, podane ze skwarkami. Jak ja czekałam na niedzielny wieczór, żeby wrócić do domu, nie możecie sobie wyobrazić! I teraz myślę tylko o jednym: co ta wiejska rodzina zrobiła z moją córką, skoro przyjmuje nas takimi „przysmakami”? I jak ją przekonać, że to jest złe? Jak uratować od tego wszystkiego moją wnuczkę?

-->