Czułam, jakbym całe moje małżeństwo spędziła w różowych okularach. Byłam pewna, że mój mąż nie jest zdolny do zdrady, że on, tak jak ja, ceni rodzinę. Myślałam, że mamy ze sobą silne więzi, wzajemny szacunek i zaufanie.
Lecz pewnego dnia wrócił z pracy i mówi:
– Natalia, odchodzę.
– Dokąd?
– Odchodzę.
– Zrobiłam ci ciasto, przynajmniej zjedz.
– Nie. Odchodzę na zawsze. Mam inną kobietę, którą kocham.
Zamarłam w miejscu. A on, jakby nic się nie stało, spakował najpotrzebniejsze rzeczy i na pożegnanie mówi:
– Po resztę przyjdę później.
Tak po prostu odszedł. Nie od razu doszłam do siebie po tym, co usłyszałam.
Następne kilka dni przeżyłam jak we śnie. Jak w złym koszmarze, z którego nie mogłam się obudzić. Wszystko, co się wydarzyło, wydawało mi się koszmarnym snem. Czy siedem lat małżeństwa może się tak bezsensownie skończyć?
Po resztę rzeczy wrócił po tygodniu, ale nie sam. Kiedy powiedział, że odchodzi do innej kobiety, przesadził. Raczej do dziewczyny. Nawet wątpiłam, czy jest pełnoletnia. Najważniejsze, że arogancji jej nie brakowało. Popatrzyła na mnie i parsknęła:
– Jak mogłeś z nią żyć przez tyle lat?
W moich rękach było wtedy jajko, właśnie zamierzałam przygotować dla syna jajecznicę, kiedy weszli do domu, więc poleciało prosto na głowę tej damy. A potem i ona poleciała za drzwi mieszkania.Rozwód był głośny.
Były próbował odebrać mi mieszkanie. W końcu podzieliliśmy je na pół. Już się martwiłam, gdzie się z dzieckiem przeprowadzę, przecież nie stać mnie na nowe. Tu moja teściowa mnie wspierała. Nie zaakceptowała czynu syna i cały swój majątek przepisała na mnie i wnuka: dom, mieszkanie, domek letniskowy.
Janek został z niczym, ale przynajmniej ma młodą diablicę.