Jestem zamężna już siedem lat. Urodziłam dwie dziewczynki. Zarabiamy z mężem nieźle, ale jednocześnie spłacamy kredyt hipoteczny. Nie narzekamy, ale nie żyjemy na wysokim poziomie. Moja szwagierka, Zosia, wyszła za mąż rok temu. Przed ciążą nie pracowała, znalazła chłopaka z mieszkaniem, a po miesiącu już zaszła w ciążę. Szybko zrozumiała, że dziecko to także spore wydatki. Skarżyła się, że ma mało pieniędzy, a dziecku trzeba kupować tyle rzeczy.
„Na pewno coś dla dzieci zostało wam. Pomóżcie Zosi” – powiedziała pewnego razu teściowa. Dlaczego miałabym nie pomóc? Miałam dużo prawie nienoszonych ubranek dla dzieci.
Wszystko wyprałam, wyprasowałam, zapakowałam do toreb. W weekend ja i mój mąż zawieźliśmy nasze dziewczynki do moich rodziców, a sami zawieźliśmy trzy torby z dziecięcymi rzeczami do Zosi. Zosia przywitała nas z radością, z entuzjazmem zaczęła przeglądać rzeczy, potem zdziwiona powiedziała: „To są używane rzeczy?!” „Tak, z mojej młodszej córki. Wyprałam i wyprasowałam je” – odpowiedziałam. Zosia odsunęła się od toreb. „Nie jesteśmy z mężem aż tak biedni, aby nasze dziecko nosiło ubrania po innych dzieciach” – powiedziała z niezadowoloną miną. Zabraliśmy torby i wróciliśmy do domu.
Po drodze mąż zadzwonił do teściowej i powiedział, aby więcej nie prosiła nas o pomoc dla Zosi. „Moja żona dwa dni prała i prasowała ubrania dla dzieci, a ona krętym nosem. Używane rzeczy są poniżej jej godności, ona chce nowe. Czy ona w ogóle myśli?!” – denerwował się mój mąż.Teściowa oddzwoniła do mnie tego samego dnia, przepraszała za swoją córkę. Teść natomiast, usłyszawszy o incydencie, powiedział do teściowej: „Skoro nasza córka lekceważy te rzeczy, to znaczy, że żyje dobrze. Więc nie potrzebuje naszej pomocy finansowej”.
No cóż Zosiu, co za błąd! Udało ci się jednocześnie stracić zarówno ubrania, jak i pomoc finansową od rodziców. Chociaż teściowa na pewno potajemnie będzie pomagać swojej córce. Ale to jej sprawa.