Po ślubie mój mąż i ja zamieszkaliśmy bez żadnych lokatorów. Razem wychowywaliśmy naszego 4-letniego chłopca – wiedliśmy spokojne i szczęśliwe życie. Jednak, wszystko się zmieniło, kiedy do naszego domu przybyła teściowa. Zdecydowała się sprzedać swój dom, marząc o komfortowym mieszkaniu w mieście.
Na razie jednak, przyjechała do nas, planując zatrzymać się na pewien czas. Nie byłam z tego powodu szczególnie zadowolona, ale nie protestowałam. W końcu, to matka mojego męża, a on jest jej jedynym dzieckiem. Ale wspólne mieszkanie z nią stało się absolutnym koszmarem. Od początku krytykowała każdy mój ruch, narzucała swoje przekonania, ingerowała w naszą prywatność.
Kiedy mój mąż był obecny, ciągle krytykowała moje metody wychowania syna, twierdząc, że moje podejście jest niewłaściwe itp.
Sugerowała, że jestem niewystarczająco dobra jako matka, że nie znam się na prowadzeniu domu, nie potrafię nawet posprzątać porządnie mieszkania – i to wszystko przed moim mężem. Na ogół jestem spokojnym człowiekiem, nie szukam konfliktów, nie robię scen. Ale moja cierpliwość się wyczerpała. Od kiedy przyszła, chodziłam jak na szpilkach. Postanowiłam porozmawiać z nią osobiście. Oznajmiłam jej, że musi opuścić nas, bo nie jesteśmy w stanie dłużej mieszkać razem.
I zgadnijcie co?! Krzyknęła, że nie ma zamiaru wyjeżdżać, jest w domu swojego syna i pozostanie tutaj tak długo, jak to będzie konieczne. Nie mogłam jej wyprosić z dnia na dzień z naszego domu ze względu na moje wychowanie, ale moja cierpliwość się skończyła i postawiłam ultimatum: musi znaleźć nowe mieszkanie i przeprowadzić się w ciągu miesiąca, w przeciwnym razie wyląduje na ulicy. I to zadziałało, już po dwóch tygodniach była u notariusza. Co mnie zaskoczyło, mąż mnie poparł, mimo że nie powiedział tego bezpośrednio.