Wszystko zaczęło się, gdy mój mąż został zwolniony z poprzedniej pracy. Czasy były takie, że znalezienie nowej było nie lada wyczynem. A poza tym mieliśmy dwoje małych dzieci. Byłam na urlopie wychowawczym, bo młodsze dziecko miało dopiero 8 miesięcy. Nie było innego wyjścia, postanowiliśmy, że Marcin pojedzie do Niemiec zarobić jakieś pieniądze. Miał kolegę, który już tam od jakiegoś czasu pracował, więc nie było żadnych trudności z przygotowaniem dokumentów, z mieszkaniem, czy ze znalezieniem pracy.
Zostałam sama w domu z małymi dziećmi. Starałam się zebrać siły i przyzwyczaić do tego, że mojego męża nie będzie już na miejscu. Ale przynajmniej mieliśmy za co spokojnie żyć, bo Marcin co miesiąc wysyłał nam całkiem przyzwoitą kwotę pieniędzy. Mogłam nawet zapisać starszego syna na zajęcia z piłki nożnej, na które teraz było nas już stać.
Tak minęły ponad dwa lata. Przez cały ten czas Marcin przyjechał do Polski tylko raz. Byłam tak zmęczona samotnym życiem, że zaczęłam błagać go, żeby już wrócił do domu. Nie chciałam już tych pieniędzy, tylko marzyłam, żeby mieć przy sobie ukochanego męża. W końcu uda się przecież znaleźć jakąś pracę na miejscu, nawet jeżeli za niższą pensję. Było mi bardzo żal dzieci, które dorastały bez ojca. Młodszy synek w ogóle go nie pamięta, nie wie nawet, jak ojciec wygląda. Marcin nie słyszał jego pierwszych słów, nie widział, jak stawia pierwsze kroki, nie widział, jak dziecko rośnie i się rozwija. Mąż jednak nie chciał wracać.
Pewnego dnia postanowiłam zrobić mu niespodziankę. Zawiozłam synów do mojej mamy, kupiłam bilet na samolot i poleciałam do Marcina. Na miejscu znalazłam właściwy adres (wiedziałam, gdzie pracuje i mieszka, bo wiele razy o tym rozmawialiśmy) i z radosną niecierpliwością postanowiłam na niego zaczekać. Oczywiście nikt mi nie otworzył drzwi (Marcin prawdopodobnie był w pracy), więc usiadłam na ławce pod domem.
Godzinę później zobaczyłam nadjeżdżający samochód, a w środku Marcina i jakąś kobietę. Rozmawiali wesoło, a potem się pocałowali… Szybko schowałam się za najbliższym drzewem (to był duży dąb, za którym niełatwo było mnie od razu zauważyć) i dalej im się przyglądałam. Marcin ze swoją towarzyszką wysiedli z samochodu, wciąż śmiali się radośnie, przytulali. Najwyraźniej mój mąż znalazł sobie za mnie zastępstwo…
Nie wiem, czy warto wchodzić w szczegóły, jak to dalej wyglądało, ale krzyki i awanturę chyba było słychać w całym mieście. Lepiej by było, gdybym do niego nie pojechała i dalej żyła z myślą, że jestem jego ukochaną żoną, chociaż na odległość. A teraz zostałam z niczym…