Rodzina męża zaczęła coraz częściej wpadać do nas na wszelkie święta. Musiałam spędzać całe dnie przy kuchence, wydawać pieniądze na świąteczny stół, aby wszyscy byli zadowoleni.
Im to pasowało, bo nie musieli się wysilać. Najedli się, dobrze bawili, a potem zadowoleni wracali do domu.
Czułam się jak bezpłatna służąca. I w końcu moja cierpliwość się skończyła, postanowiłam ich okiełznać. Okazało się jednak, że są bezczelni i szybko przyzwyczajają się do dobrego.
Urodziny męża miały być za tydzień. Zadzwoniliśmy do wszystkich i powiedzieliśmy, że nie planujemy świętowania. Chcieliśmy odpocząć we dwoje. Byłam tak zmęczona gotowaniem, że opowiadałam się za zamówieniem jedzenia z dostawą. Mąż natomiast zaproponował świętowanie w restauracji.
Nasz stolik został udekorowany balonami i pięknie nakryty. Grała przyjemna muzyka, a uprzejmi kelnerzy podawali dania jeden po drugim. Potem przynieśli mały tort i zaśpiewali urodzinową piosenkę. Mężowi było bardzo miło.
Cieszyliśmy się atmosferą i rozmawialiśmy. Wieczór naprawdę udał się świetnie. Mąż powiedział, że to najlepsze święto w jego życiu. Ale wtedy wszystko się zmieniło.
Zadzwonił telefon męża. To była szwagierka:
— Przyszliśmy świętować, a wy nie otwieracie drzwi.
— Przecież was ostrzegliśmy, że nie świętujemy, — wybuchnął męż.
— No to otwórz drzwi. Ile my tu mamy stać?
— Nie jesteśmy w domu.
— Jak to? Przyjechaliśmy cię złożyć życzenia, a ciebie nie ma w domu?
— Prezenty zostawcie sąsiadom, a na herbatę wpadnijcie w weekend.
— Jakim sąsiadom? Jaka herbata? Zmarzliśmy i jesteśmy głodni!
Kiedy wróciliśmy do domu, nikogo nie było. Zresztą prezentów też nie. Jestem pewna, że przyszli z pustymi rękami, tylko po to, by się najeść i napić.
Zdecydowaliśmy ostatecznie, że nie będziemy już więcej świętować niczego z rodziną. Przynajmniej można zaoszczędzić pieniądze i nerwy.
Z rodziną porozmawiamy, możliwe, że kiedyś spotkamy się wszyscy razem w jakiejś kawiarni. W końcu nie chcemy niszczyć rodzinnych więzi.