– Cześć, Luiza. Ciągle mnie przełącza na pocztę głosową. Nie rozumiem, w czym problem. Zadzwoń. W sobotę mamy z Pawłem rocznicę, chcę przejechać się po restauracjach z najbardziej demokratycznymi cenami. Sama rozumiesz, mamy mało wolnych środków, bo oszczędzamy na pierwszą ratę, ale nie świętować pięciu lat od ślubu to grzech. Czekam, – zostawiam wiadomość głosową przyjaciółce, przeglądając na ekranie komputera stronę marketplace w poszukiwaniu prezentu dla męża.
Mija jeszcze godzina, a przyjaciółka wciąż nie odpowiada. Dlatego dzwonię na jej telefon służbowy, wysyłając jednocześnie SMS-a do męża. Może wprowadzili zakaz korzystania z telefonów komórkowych. Słyszałam, że teraz to popularne w wielu firmach.
– Drukarnia „Konica”, dzień dobry, – słyszę kobiecy głos.
– Halo, Luiza?
– Dzień dobry. Nie, to nie ona. Dzisiaj jej nie będzie. Mogę coś przekazać lub pomóc?
– Jestem jej przyjaciółką, Danuta.
– Ach, cześć, to Katarzyna. Słuchaj, jej nie będzie, – mówi prawie szeptem.
– Cześć. A dlaczego? Próbuję się do niej dodzwonić cały poranek, a ona…
– Nie wiesz? – głos koleżanki robi się cichszy. – Zmarła jej mama.
Szok przebiega przez moje ciało, a telefon, wyślizgując się z dłoni, spada na stół.
– Boże, – wydobywa się z moich ust w panice. Wstając, szybko zbieram swoje rzeczy, chaotycznie wrzucając je do torby.
– Zarazowa? Dokąd się udajemy? – woła mnie starsza koleżanka i muszę zastanowić się przez trzy sekundy, czy wyjaśniać jej sytuację, czy po prostu iść dalej.
Na szczęście rozsądek w mojej głowie bierze górę, wypełniając wnętrzności strachem za przyjaciółkę i pragnieniem jak najszybszego bycia u jej boku.
– Halina Nikiforowna, mogę teraz wyjść?
– A więc teraz, po trzech godzinach od rozpoczęcia dnia pracy? – pyta z sarkazmem.
– Muszę do przyjaciółki, u niej… – wspomnienie o cudownej Soni Artemownej zmusza mnie do płaczu.
– Kto zmarł? Czemu płaczesz?
– Zmarła… jej mama… Zmarła, – próbując zetrzeć ze swoich policzków łzy, pojawia się ich coraz więcej. – Przepraszam.
– Oj, chodź no tutaj, – popycha mnie do swojego biura.
Dostaję do rąk chusteczki, szklankę wody i, jak przypuszczam, walerianę, którą od razu piję.
– Zamówić taksówkę?
– Mhm, – kiwam głową, popijając wodę.
Podczas gdy ona dzwoni do taksówki, ja wpatruję się w jeden punkt.
– Pięć minut.
– Zwalniasz mnie?
– A czemu cię trzymać? Myć monitor i stół łzami? No i… nie jestem potworem.
Pół godziny później stałam na progu mieszkania i pukałam do drzwi, ale przypominając sobie, dlaczego tu jestem, domyśliłam się,
że nikt nie otworzy. Potem nawet się przestraszyłam, żeby nic się nie stało. Wyjęłam zapasowy klucz z górnego występu skrzynki na listy i otworzyłam drzwi.
Wchodzę cicho i równie cicho wołam ją.
– Luiza, kochana… To ja.
Cisza staje się przerażająca, ale potem słyszę głośny szloch i szept.
Idę do jej pokoju i widzę przyjaciółkę w szlafroku i ze łzami w oczach, coś mamroczącą pod nosem.
– Tak mi przykro, – podbiegam do niej i mocno przytulam, jak tylko mogę. – Tak bardzo mi przykro, Luizo…
Wiem i pamiętam, że ona i jej matka w wielu kwestiach się nie zgadzały i często kłóciły. Nie wtrącałam się w ich relacje. Ale czasami trzeba było uspokajać ciocię Sonię i zapewniać, że Luiza nie chciała być opryskliwa, że na pewno przyjdzie i przeprosi przed nią.
Wychowałam się w domu dziecka i wiem, co to znaczy stracić matkę. Moja zmarła, gdy miałam tylko osiem lat. Ojciec zrzekł się opieki, babcia była zbyt stara i nie pozwolili jej mnie zabrać, potem zmarła, więc jedynym miejscem, gdzie mnie chciano, był internat. Tam poznałam przyszłego męża. Mojego Pawła.
Był jeszcze nasz najlepszy przyjaciel, Anton… ale gdzie on teraz, nie wiedziałam. Gdy poszedł na studia medyczne do stolicy, nasze drogi się rozeszły. Nie mieliśmy wtedy telefonów. Skąd u sierot takie bogactwo. Gdy się pojawiły, znalezienie przyjaciela stało się niemożliwe. Chociaż myślę, że celowo się od nas ukrywał. Ale przyczyn nie mogłam znać, więc, życząc mu powodzenia, po prostu go puściłam, chociaż zawsze o nim pamiętałam.
Ponownie głaszczę Luizę po plecach i próbuję ją uspokoić. Nie zadaję pytań o to, co się stało. Teraz nie odpowie, ale biorąc pod uwagę, jak słabe było serce cioci Soni, nie trudno domyślić się, od czego mogła umrzeć kobieta, która dała mi, jak własnej córce, bezgraniczną miłość i ciepło.
– Chodź, zrobię ci herbatę i wypijesz coś uspokajającego.
Szczerze mówiąc, sama potrzebowałam uspokojenia.
– Dobrze.
Wstaje chwiejnie na nogi, ale mimo to idzie przede mną.
W apteczce ma tylko leki przeciwwirusowe i przeciwgorączkowe.
Zaparzam mocną herbatę i sięgam po torebkę.
– No więc, muszę wyskoczyć do apteki. Tutaj pusto. Będę szybko…
– Danusia, – wymawia moje imię ze łzami i znów wpada w histerię.
– Też mnie boli, Luizo… – siadam obok i przytulam ją do siebie. – Bardzo boli.
Po kilku minutach siedzimy w ciszy, przerywanej naszym płaczem, a ona odsuwa się, dotykając i pocierając skronie.
– Boli mnie głowa.
– No więc, idę. Pięć minut i wracam. Wezmę klucz, bo ostatnim razem otworzyli mi twoi wychodzący sąsiedzi, miałam po prostu szczęście.
– Dobrze, – kiwa głową, ale oczu nie pod
nosi.
Idę przez korytarz i, zatrzymując się na progu, zakładam swoje buty, zauważając dopiero teraz, że obok stoją… tak podobne do półbutów Pawła.
Oczy szeroko otwarte i pojawia się chęć przejść się po mieszkaniu, aby zobaczyć na własne oczy. Ale puszczając tę absurdalność, bo… Tak, to bzdura, zdejmuję kurtkę, którą rzuciłam, a w odbiciu, za mną widzę płaszcz męża. I może należeć tylko do niego, bo wyszyłam na jego kołnierzu złotego ptaka, kiedy na tym miejscu oderwał się guzik, zostawiając po sobie małą dziurkę.
Świadomość gra okrutną sztuczkę i na chwilę robi mi się źle. Podłoga nagle zaczyna się kołysać, co zmusza mnie do chwycenia za klamkę, balansując jak na falach. Oczy pieką, a gardło spuchło do niewiarygodnych rozmiarów z powodu kamienia, który utknął w nim i uniemożliwiał połknięcie pełnej śliny w ustach.
Przecież go nie widziałam?
Zadaję pytania, zdejmując buty.
Nie widziałam.
Są kolegami. Może Paweł odprowadził Luizę?
Oczywiście, tak właśnie było.
Albo przyjechał do niej, dowiedziawszy się, że nie przyszła do pracy z przerażającego powodu. I może po prostu mył ręce w łazience. Albo…
Co jeśli po takiej wiadomości, jak śmierć, zabolał go brzuch? Stres wpływa na wszystkich inaczej…
Tylko że bzdur w głowie starczyło na krótko. Luiza była za mną, kiedy weszłam do sypialni. Jedynego pokoju, poza salonem i kuchnią, gdzie na pewno nie było mojego męża. Z niej prowadziły drzwi do łazienki. Nawet nie zwróciłam uwagi na szum wody, kiedy rzuciłam się do przyjaciółki w geście pocieszenia. Teraz dobrze słyszałam.
Ona milczała. I płakała jeszcze głośniej.
– To Paweł? Czyż nie, Luiza? – zapytałam, nie odwracając się do niej.
Odpowiedź była prosta. Pytań wciąż było wiele. Ale mózg pulsował w nadziei na swoją porcję bólu. Pobłażało mu serce, dusza i gruczoły łzowe z nerwami.
– Danusia… – wyła. Teraz nawet nie wiedziałam, z jakiego powodu były te łzy.
Przyjaciółki nie płaczą, zdradzając z mężami swoich przyjaciółek. Czyż nie? Nawet powiedziałabym, że to jest bluźniercze z jej strony. Zrobiłaś to, a potem płaczesz? Po co? To bez sensu.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, – podniosłam dłoń, zatrzymując jej najgłupsze bzdury, które mogła zacząć wygadywać, – poprosiłabym cię o milczenie i pozwolenie mi zostać w mieszkaniu na kilka minut.
Płakała jeszcze mocniej. A potem obróciła się klamka drzwi, i wyłania się mój mąż z umytą na czysto twarzą, a widząc mnie, a nie Luizę, nawet się przestraszył.
Zaczął się jąkać, próbując wygłosić przemowę, ale podniosłam palec, nakazując mu milczenie.
– Zanim twój bezczelny i
obrzydliwy usta coś wyduś, pozwól, że cię uprzedzę i powiem, że nie stoję tutaj, by usłyszeć banalność od ciebie.
– Danusia, no ty… – głos był odległy, oczy błądziły, szukając czegoś i, jak widać, nie znajdując. – To jest… E-eh…
– Dwóch zdrajców, oto co to jest, – odwróciłam się i poszłam do drzwi pod serenadę przeprosin, szlochów i nonsensów, takich jak to, żeby się nie denerwować.
Szedłam z wyprostowanymi ramionami i podniesioną głową. Oni patrzyli mi w plecy, myśląc pewnie, że jestem silna i odporna. W rzeczywistości przez duszę przepływały krwawe rzeki, a serce zamieniało się w węgiel.