Pewnego dnia poszliśmy z moim pięcioletnim synem do centrum handlowego. Zanim wszystko kupiliśmy, zdążyliśmy się zmęczyć i usiedliśmy przy stoisku z lodami i kawą, żeby przez chwilę odpocząć.
Syn chciał lody truskawkowe i czekoladę na gorąco. Złożyłam zamówienie u rudowłosej dziewczyny, mniej więcej 20-letniej, która stała za ladą i usiadłam do stolika razem z synem.
Po chwili przyszli kolejni klienci: młoda matka, około 23 lat z dziewczynką, gdzieś tak w wieku mojego syna.
I się zaczęło. Dziewczynka zobaczyła, że mój syn je lody truskawkowe i zaczęła prosić mamę o to samo. Okazało się jednak, że kupiliśmy ostatnie takie lody, truskawkowe się skończyły. Wtedy ta mała zaczęła krzyczeć, rzuciła się na podłogę, specjalnie tak zrobiła – domagała się tego, co chciała.
Matka podniosła ją, pocałowała, a potem jakoś namówiła na inne lody. Dziewczynka, o dziwo, zgodziła się. Ale to nie wszystko – koniecznie chciała siedzieć na tym krzesełku, na którym siedział mój syn. Kiedy zaproponowałam, żeby usiadły obok nas, dziewczynka znowu zaczęła krzyczeć i płakać.
Jak myślicie, co było dalej? Mama tej małej awanturnicy poprosiła nas, żebyśmy ustąpili im miejsca. Powód? Ja mam chłopca, powinien być dżentelmenem – tak powiedziała.
Byłam tak oburzona, że już chciałam wdać się z nią w kłótnię, ale wtedy mój syn wstał i powiedział, że wychodzimy. Odstąpił nasz stolik tym „kapryśnym” dziewczynom.
Byłam wściekła na nie obie i dumna z mojego syna. Spokojnie wyszliśmy stamtąd. Ale mimo wszystko nie mogę zrozumieć, jak można tak bardzo rozpuścić swoją córkę? Do tej pory jestem zszokowana tym, co wtedy zobaczyłam.