Rodzony brat nie zaprosił mnie na swoje wesele. A kilka lat później przyjechał do mnie i zaproponował, żebym zamieszkała w jego luksusowym domu. Zgodziłam się, teraz bardzo tego żałuję

Z bratem zawsze byliśmy bardzo różni, byłam trudną nastolatką, a starszy brat był całkiem porządnym, ambitnym karierowiczem. Rodzice zawsze go bardziej kochali, byli z niego dumni. A mnie jakby się wstydzili, ciągle mnie pouczali i prosili brata, by na mnie wpłynął.

Na początku odmówiłam pójścia na studia, potem – przyprowadziłam chłopaka do naszego domu i powiedziałam, że będę z nim mieszkać. Rodzice nie byli zachwyceni moim zachowaniem. A potem rodziców nie było: najpierw mamy, a pół roku później taty. Byli chorzy, ale brat do tej pory twierdzi, że gdyby nie moje wybryki, wszystko mogłoby być inaczej.

Z tego powodu bardzo się z bratem poróżniliśmy, bo ja tak nie uważam. Obrażona, powiedziałam – niech zabierze całe mieszkanie rodziców, jeśli we wszystkim jestem winna, nic mi nie potrzeba! A on, chłopak nie dumny – zgodził się. Wypisałam się z mieszkania i wyjechałam do innego miasta, całkowicie zerwałam wszelkie stosunki z bratem, miałam wtedy dwadzieścia dwa lata. Tylko po czterech latach, kiedy zamierzałam wyjść za mąż oficjalnie, zadzwoniłam do brata – jakoś trzeba się pogodzić.

Przyjechał do nas na ślub i w ogóle nic nie przyniósł, nic nie podarował. Powiedział, że sprzedał mieszkanie, zaczął swój biznes, wszystko tam zainwestował. Mieszka w prywatnym domu u swojej bogatej narzeczonej, też zamierza się ożenić. Kiedy spojrzałam na zdjęcie tej jego narzeczonej, od razu zrozumiałam – brat się nie zmienił, interesują go tylko pieniądze.

Na swoje wesele nas z mężem nie zaprosił. Wtedy już wszyscy mieli komputery i internet, i oglądaliśmy ich wesele przez wideo – sami jacyś potrzebni goście, solidni. I samo wesele wydało mi się jakieś nudne. Panna młoda ani razu się nie uśmiechnęła, siedziała i sałatki pochłaniała. Wkrótce urodziła im się córka, którą wychowują jak księżniczkę.

Z pierwszym mężem mi się nie ułożyło. Wyszłam za mąż po raz drugi – też nic z tego nie wyszło. Czy to mężczyźni nie ci, czy ja nie taka, jednym słowem – zostałam sama. Nawet dziecka nie urodziłam. Trudno żyć, gdy obok nie ma żadnej bliskiej osoby. Do tego zachorowałam i trafiłam do szpitala.

I oto dziwne: do szpitala pojawił się mój brat jako filantrop, ale przecież nie widziałam go przez wiele lat, oprócz sporadycznych rozmów w internecie. Przyniósł pomarańczki, cały taki dobry. Mówi, że przebaczmy sobie nawzajem – jesteśmy przecież rodziną, przeprowadź się do nas do dwupiętrowego domu pod miastem, pokój się znajdzie, będziesz żyć na świeżym powietrzu, z moją żoną się zaprzyjaźnisz.

Pojechałam. Tak, dali mi pokój. Maleńki, z łóżkiem, stolikiem nocnym, stołem i starym telewizorem, a laptop zawsze ze mną. Jak się później okazało – ten pokój był dla pokojówki, ale charakter pani domu mało kto wytrzymuje. Początkowo jakby wszystko było dobrze: pomagałam w gospodarstwie, w sensie – sprzątać, gotować.

Potem to przeszło w moje obowiązki. Wiosną i latem zaczęły się ogród i grządki za domem, dobrze, że chociaż zwierząt nie trzymają. Tylko że cały mój czas idzie na plantacje. Brat sporadycznie daje mi skromną sumę raz w tygodniu i mówi: “No, ale na co ci wydawać? Przecież żyjesz na gotowym!”.

Z jego żoną w ogóle nie mogę znaleźć wspólnego języka – ciągle krzyczy, jeśli coś nie tak. Jestem dla nich darmową siłą roboczą, ale wszystko to podane jest pod sosem filantropii – mówią, że to oni mi pomagają.

Niedawno podczas sprzątania w kuchni odcięłam kawałek kiełbasy i położyłam go na chleb jako kanapkę, żeby coś przekąsić. Taki krzyk się podniósł, mówiąc, że nie możesz czekać na kolację? I wszystko w tym duchu.

Nawet w święta jestem jak służąca: nie usiądę, dopóki nie obsłużę wszystkich ich potrzebnych i solidnych gości przy stole. Nawet na mnie nie zwracają uwagi, nie traktują mnie jak członka rodziny.

Siostrzenica też mnie nie szanuje, mówi do mnie na “ty” i po imieniu. Chciałabym odejść od nich – ale dokąd? Mam już ponad czterdzieści lat, nie mam ani dziecka, ani mieszkania, niczego! Tak, żyłam nierozważnie, ale czy za to muszę płacić całe życie? Co robić, jeśli chcesz zmian, a ich nie ma.

-->