13 lat temu moja mama sprzedała rodzinne mieszkanie i kupiła mojemu bratu pokój w Warszawie.

Mojego młodszego brata i mnie dzieli dziesięć lat różnicy. Kiedy skończył osiemnaście lat i nadszedł czas na studia, postanowił wyjechać do Warszawy.

Studia zaoczne, praca i wynajęcie mieszkania, uniwersytet w naszym mieście – opcji było wiele, ale wybrał tę najdroższą.

W tym czasie moja rodzina (ja, mąż i dziecko) mieszkała w trzypokojowym mieszkaniu mojej babci, które było zarejestrowane na nazwisko mojej mamy. I właśnie to mieszkanie postanowiła sprzedać, żeby kupić osiemnastoletniemu Krzysiowi lokum w stolicy.

Babcia chciała zapisać swoje nieruchomości mnie i mojemu bratu, ale nie zdążyła. Matka zdawała sobie z tego sprawę i obiecała, że jak tylko brat dorośnie, uczciwie podzieli wszystko między nas. Krzyś dorastał, a mama rozpoczęła „sprawiedliwy” podział.

Młodszy syn okazał się dla mamy cenniejszy niż córka i wnuczka. Zostaliśmy poproszeni o samodzielne rozwiązanie naszych problemów mieszkaniowych. Mama sprzedała mieszkanie, licząc na kawalerkę w Warszawie.

Ale zysk wystarczył tylko na pokój. Nie zamierzałam intrygować i robić na złość, cicho i spokojnie wymeldowałam się z rodziną przed sprzedażą i zameldowałam się u krewnych męża, którzy zechcieli nam pomóc w tej sprawie.

Samo wystawienie nas na ulicę, mojej matce nie wydawało się wystarczające. Zaczęła też mówić o tym, że musi pomóc Krzysiowi z pieniędzmi. Prośbie tej towarzyszyły obietnice: ale jak dostanie dyplom, wróci do domu i będzie dobrze zarabiał, to wszystko mi po stokroć zwróci.

Nie chciałam żywić i utrzymywać brata, który był teraz właścicielem nieruchomości w stolicy. Pokłóciłyśmy się z matką i praktycznie przestałyśmy się kontaktować.

Od tej pory żyliśmy swoim życiem. Rok po eksmisji zaciągnęliśmy kredyt hipoteczny i dużo czasu spędzaliśmy w wynajmowanych mieszkaniach. Nie zdecydowaliśmy się na drugie dziecko z powodu obciążenia naszego budżetu kredytem.

Tak, krążyły plotki o moim bracie i mojej matce: Krzyś ożenił się na trzecim roku, moja matka poszła na jego ślub, on dostał pracę, zamieszkał z żoną, zaczął wysyłać pieniądze do mojej matki, a później urodziło mu się dziecko. Matka porzuciła drugą pracę, jak tylko Krzyś zaczął pomagać jej finansowo.

Ale nic mnie to nie obchodziło. Trochę szkoda, bo mnie nikt nie pomagał, kiedy się uczyłam. Wybrałam uniwersytet w naszym mieście, pracowałam, opiekowałam się też bratem. Nikt nie kupił mi mieszkania, nie wspierał mnie.

To nie było tak, że ja i moja matka w ogóle się nie porozumiewaliśmy. Spotkałyśmy się, głównie przez przypadek, poszłam do szpitala, kiedy ona zachorowała. Po sprzedaży mieszkania i wyjeździe Krzysia matka widziała się z wnuczką może z piętnaście razy.

Trzynaście lat minęło od sprzedaży mieszkania mojej babci. Mój brat mniej więcej stoi na nogach, ma dwoje dzieci, mieszkanie w Warszawie, tam, gdzie miał pokój, wziął też kredyt hipoteczny.

Od dwóch lat nie może pomagać mojej matce. Ta niedawno przeszła na emeryturę. Mojemu mężowi i mnie powodzi się dobrze: spłaciliśmy kredyt hipoteczny półtora roku temu, nasza córka ma szesnaście lat, oboje mamy stabilną pracę, a mój mąż ma niezłą karierę jak na standardy w mieście.

Żylibyśmy i bylibyśmy dalej szczęśliwi, gdyby nie moja mama.

Nie wiem, jakie bajki opowiadał jej Krzyś, ale moja matka mocno wierzyła, że jak tylko przejdzie na emeryturę, syn zabierze ją do Warszawy. W pobliżu byłyby wnuki, pełne wyżywienie w mieszkaniu syna, jej emerytura i pieniądze na spłatę mieszkania. Bogata i zadowalająca starość. Ale był problem: w Warszawie nikt jej nie potrzebował.

Mama przyjechała do nas. Płakała, że dla Krzysia zrobiła wszystko, nawet poświęciła relację ze mną. I zapomniał o tym wszystkim. I o tym, jak mama ciężko pracowała, żeby Krzyś mógł się spokojnie uczyć i nie myśleć o niczym.

I o pokoju, który kupiła mu matka, wyrzucając najstarszą córkę i wnuczkę, też zapomniał. I nie, mama wcale nie potrzebowała od nas pieniędzy. Potrzebowała rodziny i wnuczki.

Och, mama pomyliła dzieci. Moja córka, która wychowała się bez babcinego ciepła i czułości, nie łaknie teraz jej towarzystwa. Ma swoje własne życie: szkołę, przyjaciół i chłopaka, kino i kawiarnie, przygotowania do egzaminów i rekrutację na studia. Nie ma tam miejsca dla babci.

Mój mąż jest całkowicie przeciwny obecności mojej matki w naszym domu. Dobrze pamięta, jak pakowaliśmy się z trzyletnią córką na jej prośbę.

A ja… od dawna nie jestem na nią zła. Żal mi jej. Przez te wszystkie lata robiła wszystko dla Krzysia, żyła dla niego, pracowała po szesnaście godzin na dobę, żeby nie chodził głodny w stolicy. Przez cały czas, który moja matka mogła poświęcić swojemu życiu, robiła wszystko dla niego.

Ostatnio często się widujemy. Tylko my dwie, moja rodzina nie chce jej odwiedzać. Patrzę na nią, myślę, jak uniknąć jej błędów. Pod tym względem jest mi łatwiej: mam jedno dziecko, nie mam nikogo, kogo mogłabym wyróżnić jako ulubieńca.

Niedawno powiedziała mi, że jej życie zostało zmarnowane. Że urodziła dwoje dzieci, nie spała po nocach, nosiła garnki, kochała… Ale to wszystko na nic: nikt jej teraz nie potrzebuje.

Nie chcę tego, nie chcę powtórzyć jej losu. Kiedyś żałowałam, że moja córka nigdy nie miała brata lub siostry, ale teraz uważam to za błogosławieństwo.

Napisane na podstawie słów Ewy

-->