Oboje z żoną pochodzimy z małego miasteczka, ale po ślubie przeprowadziliśmy się do większego miasta. Kiedy się pobraliśmy, postanowiliśmy nie zwlekać długo z dziećmi. Niespodziewanie od razu trafiło nam się podwójne szczęście. Urodziły nam się bliźniaki – córka i syn. Znajomi żartowali, że na samym początku zrealizowaliśmy cały program planowania rodziny.

Oboje z żoną pochodzimy z małego miasteczka, ale po ślubie przeprowadziliśmy się do większego miasta.

Kiedy się pobraliśmy, postanowiliśmy nie zwlekać długo z dziećmi. Niespodziewanie od razu trafiło nam się podwójne szczęście. Urodziły nam się bliźniaki – córka i syn. Znajomi żartowali, że na samym początku zrealizowaliśmy cały program planowania rodziny.

Opieka nad jednym dzieckiem nie jest łatwa, a co dopiero nad dwojgiem. Jedno chce spać, drugie chce jeść, a po kilku minutach na odwrót. Pomagałem jak mogłem. Zmieniałem żonę przy łóżeczku, żeby chociaż trochę odpoczęła, przygotowywałem śniadanie i obiad, włączałem pralkę, sprzątałem mieszkanie – to wszystko, co mogłem zrobić. Jedynie karmić piersią nie mogłem, ale to już nie moja wina. Oczywiste jest, że mimo wszystko główny ciężar opieki nad dziećmi spoczywał na barkach mojej żony.

Byłem wtedy jedynym żywicielem rodziny. Oprócz głównej pracy brałem się za każdą możliwość dodatkowego zarobku.

Nigdy nie prosiliśmy o nic rodziców. Moi nie mieli za dużo pieniędzy. Ojciec był niepełnosprawny. Pracował, ale zarabiał niewiele. Mama prowadziła mały sklep ogrodniczy. Radziła sobie całkiem dobrze, ale ja mam jeszcze młodszą siostrę i brata.

Jeżeli chodzi o rodziców żony, od razu postawili wszystkie kropki nad „i”. Sami podjęliśmy decyzję o ślubie i dzieciach, więc teraz to tylko nasza sprawa. Im też nikt kiedyś nie pomagał ani w znalezieniu pracy, ani w kupnie mieszkania. Nie pamiętają jednak o tym, że kiedyś od razu po szkole dostali skierowanie do pracy jako młodzi specjaliści, a z zakładu, w którym pracowali – trzypokojowe mieszkanie, które później mogli kupić za grosze. Teraz mają jeszcze jedno mieszkanie, w tym samym mieście, w którym my teraz mieszkamy. Dostali je w spadku i teraz wynajmują jakiejś firmie.

Jak tylko teściowie wydali za mąż swoją jedyną córkę, stwierdzili, że spełnili swój rodzicielski obowiązek i od tej chwili będą żyć wyłącznie dla siebie. Co roku wyjeżdżają na wakacje, często w wolnym czasie robią zakupy, regularnie badają się w najdroższej placówce medycznej w naszym mieście. Nie mam prawa ich za to osądzać. To ich życie i ich pieniądze.

Po urodzeniu dzieci przez jakiś miesiąc próbowaliśmy sobie radzić sami, ale moja żona była już na skraju wyczerpania. Wtedy zrozpaczona zwróciła się o pomoc do matki, to było po raz pierwszy i ostatni. Poprosiła ją, kiedy teściowa akurat miała urlop, żeby przez dwa tygodnie pomogła jej w opiece nad maluchami. Ale jej matka odmówiła. Kupili już bilety i lecieli do Antalyi. „Nie ty pierwsza i nie ostatnia jesteś matką. Wszystkie sobie dały radę, to i ty sobie poradzisz,” – powiedziała wówczas teściowa.

Szczerze mówiąc, rodzice żony nie byli szczególnie zainteresowani wnukami. Widywali się z nimi może ze trzy razy do roku.

Moi rodzice to zupełnie inna sprawa. Kiedy sześć lat temu zadzwoniła do mnie mama, zażartowałem sobie, że niedługo to dzieci będą musiały opiekować się nami, a nie my nimi, bo już zupełnie nie mamy sił. Następnego ranka mama była już pod naszymi drzwiami. Sklep zostawiła pod opieką mojej siostry licealistki i brata, który dopiero zdał maturę. Dobrze, że właśnie zaczęły się wakacje.

Mama mieszkała z nami przez trzy miesiące. Jesteśmy jej za to nieskończenie wdzięczni. Moi krewni są teraz u nas częstymi gośćmi, tak samo jak my u nich. A nasze maluchy siedzą czasem u moich rodziców tygodniami i nie chcą wracać do domu.

Ostatnio nasze bliźnięta z niecierpliwością czekały na Dzień Babci i Dziadka. Przez cały tydzień przygotowywały prezenty. Coś tam rysowały, cięły, sklejały. Potem przez całą drogę nie wypuszczały swoich dzieł z rąk, tak ich strzegły.

Postanowiliśmy wtedy najpierw odwiedzić moich teściów. Tylko na kilka minut, bo w końcu wypadało im złożyć życzenia. Dzieci nie chciały nawet wysiadać z samochodu. Traf chciał, że do teściowej akurat zajrzała jakaś koleżanka. Zaczęła wypytywać dzieci, co tam trzymają takiego pięknego, a one pochwaliły się prezentami dla dziadków. Sąsiadka zdziwiona zapytała, dlaczego wnuki nie dają prezentów rodzicom żony. W odpowiedzi usłyszała, że to dla innych dziadków, a dla tych nic nie przygotowali.

Teściowa wtedy spojrzała na nas ze złością, ale przy znajomej słowem się nie odezwała. Wieczorem za to powiedziała nam wszystko, co chciała. Okazuje się, że źle wychowujemy dzieci. Kto to widział, żeby jednych dziadków szanowały, a drugich traktują, jakby byli obcy. Jednym wręczają prezenty, a do drugich nawet do domu nie zajdą. Zapomniała, że nikt nas do środka nie zaprosił.

Najchętniej odpowiedziałbym teściowej, że dostają od wnuków dokładnie tyle, ile sami im dali, ani mniej, ani więcej. Kiedyś sami podjęli decyzję o tym, że będą żyć z myślą o sobie. Niestety, w ich życiu nie było miejsca na wnuki. Dlaczego teraz zarzucają nam, że nasze dzieci ich nie lubią?

-->