Staszek wracał do domu z delegacji. Wyjazd zakończył się sukcesem – umowa miała przynieść firmie dziesiątki tysięcy zysków. Powinna być za to wysoka premia. Jeszcze dwa albo trzy takie udane wyjazdy, a marzenie o własnym domu stanie się rzeczywistością.
Widział już oczami wyobraźni, jak jego córka, nienarodzony jeszcze syn i Martyna biegają latem po zielonym trawniku, a zimą budują śnieżną fortecę. Wybrał już nawet psa, który będzie dla nich wszystkich wiernym przyjacielem i niezawodnym opiekunem. W myślach zapraszał już na grilla krewnych i przyjaciół.
Radosny, choć zmęczony, Staszek nareszcie dotarł do mieszkania. Ale zamiast żony w domu przywitała go matka.
– Martyna jest w szpitalu…
– Co się stało? Czy coś nie tak z ciążą?
– Nie, z Martyną wszystko w porządku. Jej ojca zabrała karetka. Był pożar. Nie znam szczegółów. Jak tylko tu do was przyjechałam, Martyna poleciała do ojca.
Staszek natychmiast pojechał do szpitala. Martwił się nie tyle o rannego teścia, ile o swoją ciężarną żonę.
Cztery lata temu, podczas pierwszej ciąży, Martyna straciła matkę. Teściowa miała atak serca. Jego żona bardzo przeżywała stratę, a Staszek starał się ją wesprzeć, jakoś pocieszyć.
Sytuacji nie poprawiał fakt, że ojciec Martyny, już wcześniej mężczyzna niezbyt towarzyski, po śmierci żony stał się kompletnym samotnikiem. Teść Staszka rzadko bywał w dużym mieszkaniu w centrum stolicy, w którym wcześniej mieszkał z żoną. Teraz większość czasu spędzał w swoim domu na wsi. Ale nie chciał też niczego zmieniać w mieszkaniu. Wszystkie rzeczy teściowej zostały na swoim miejscu, tak jak było, kiedy jeszcze żyła.
To ona wpadła kiedyś na pomysł, żeby kupić mały dom za miastem. Teraz to jest modne przedmieście, a kiedyś to była zwykła wioska. Teściowa, była nauczycielka biologii, założyła tam prawdziwy ogród botaniczny. Sąsiedzi schodzili się, by podziwiać piękne egzotyczne rośliny, niezwykłe kwiaty, zachwycali się plonami, które pani Alina co roku zbierała. A ona była szczęśliwa. Hojnie dzieliła się ze wszystkimi tajnikami uprawy roślin, nasionami i sadzonkami, warzywami i owocami.
Pan Edward był całkowitym przeciwieństwem swojej żony. Jego pasją było wędkarstwo. Staszek, nie tyle dla samego łowienia, ile raczej dla nawiązania znajomości, kilkakrotnie próbował dołączyć do teścia i pojechać z nim na ryby, ale on za każdym razem odmawiał. Lubił być sam. Za życia żony nie zajmował się ogrodem. Pomagał tylko wtedy, kiedy potrzebna była męska siła.
Wszystko zmieniło się, gdy zmarła pani Alina. Wyglądało to tak, jakby mąż starał się jak najbardziej przedłużyć jej obecność obok niego. Niczego nie zmienił w ich mieszkaniu w mieście. A na wsi usilnie próbował ocalić ogród przed zniszczeniem. Trochę mu się udawało, a trochę nie. Ale odrzucał pomoc córki i zięcia. Kiedy przyjeżdżali, nie wyganiał ich, ale nie okazywał też szczególnej radości.
Tylko mała Asia potrafiła wywołać uśmiech na posępnej twarzy dziadka. Kiedy była bardzo mała, obserwował ją raczej z daleka, ale kiedy podrosła, zabierał wnuczkę na spacery po ogrodzie, opowiadał o kwiatach babci. No, a teraz był w szpitalu.
Staszek był zrozpaczony. Wiedzieli już, że tym razem ma się urodzić chłopiec. Ale Martyna nie przechodziła łatwo drugiej ciąży. Stres mógł pogorszyć jej stan.
Staszek znalazł w szpitalu oddział oparzeniowy i wybrał numer Martyny.
– Gdzie jesteś? Jak się czujesz? W której sali jesteście?
– Już lepiej. Ale jestem na oddziale położniczym. Nie dotarłam do ojca. Po drodze źle się poczułam, więc mnie tutaj zabrali, żeby nie stało się nic złego. Nie dzwoniłam, bo wiedziałam, że prowadzisz samochód.
Staszek był zdezorientowany. Oddział położniczy – to po drugiej stronie ogromnego szpitala. Gdzie iść najpierw: do teścia czy do żony? Martyna prawdopodobnie to wyczuła.
– Idź najpierw do taty. Dowiedz się, co z nim, porozmawiaj z lekarzami. A potem przyjdź do mnie i mi wszystko opowiesz.
Edward spojrzał na Staszka ponuro ze szpitalnego łóżka.
– I co? Bardzo źle ze mną?
– Wszystko będzie dobrze. Oparzenia nie są głębokie. Dlatego rany na pewno szybko się zagoją. Chociaż oczywiście nikt nie wypuści cię jutro ani pojutrze.
– Dlaczego Martyna nie przyszła? Dlaczego jesteś sam?
Staszek zawahał się przez chwilę i postanowił nic nie ukrywać przed teściem.
– Martyna jest w szpitalu, jeszcze nie wiem jak poważny jest jej stan. Ale mówi, że czuje się lepiej.
Teść milczał, westchnął, odwrócił wzrok.
– No i masz. Narobiłem problemów i sobie, i wam. A co z domem, zupełnie się spalił?
– Jeszcze tam nie byłem. Ale dzwoniła sąsiadka. Powiedziała, że nie jest aż tak źle, jak mogło być. Najważniejsze, że ty wracasz do zdrowia. A całą resztą później się zajmiemy.
Staszek wrócił do domu kompletnie rozbity. Rozmawiał z lekarzami na obu oddziałach – oparzeniowym i położniczym. Zarówno teść Staszka, jak i jego żona musieli jeszcze dużo czasu spędzać w szpitalu. A Staszka czekała kolejna delegacja.
Minęły prawie dwa miesiące. Staszek i Martyna, która lada dzień miała rodzić, odbierali Edwarda ze szpitala. Wrócił do swojego mieszkania w mieście. Wciąż był słaby. Ale co gorsza – strasznie przygnębiony. Nie chciał z nikim rozmawiać. Nawet Asia nie potrafiła go rozchmurzyć.
Starali się nie rozmawiać o domu na wsi. O wymarzonym domu Staszka też nie. Odłożone na jego budowę pieniądze przeznaczyli na leczenie pana Edwarda. Jak tylko oparzenia się zagoiły, przeszedł operację serca. Najpierw nie zgadzał się na nią i był wściekły, kiedy dowiedział się, ile kosztuje. Martyna zdołała jednak przekonać ojca.
– Tato, nie przeżyję, jeżeli z tobą stanie się to samo, co z mamą. Nie zobaczyła żadnego z moich dzieci. Więc chociaż ty musisz zaopiekować się dwójką.
Ten argument okazał się przekonujący. Edward zgodził się na operację. Wszystko poszło zgodnie z planem, więc teraz teść Staszka wracał do pełni sił w domu.
Dwa tygodnie później nadszedł czas, żeby odebrać ze szpitala Martynę i jej synka. Staszek nalegał, żeby teść pojechał z nim. Pierwsze spotkanie dziadka z wnukiem było niesamowicie wzruszające. Martyna zalała się łzami szczęścia. Staszek wszystkich popędzał.
– Już, szybko, szybko, wsiadajcie do samochodu – pośpieszał krewnych. A Martyna chyba miała o to do niego pretensje.
– Dokąd tak się spieszysz? Znowu w delegację? Dokąd jedziemy? – zapytała żałośnie.
Staszek milczał albo odpowiadał „zobaczysz”. Kiedy wyjechali z miasta, zaniepokoił się pan Edward. Domyślił się, dokąd zabiera ich zięć. Martyna najpierw nakarmiła dziecko, a potem zasnęła. Obudziła się, bo samochód zatrzymał się przed bramą wiejskiego domu jej rodziców.
Po niedawnym pożarze nie było ani śladu. Zamiast starej spalonej przybudówki powstała nowa, z dużymi panoramicznymi oknami na ogród. A sam ogród nie był tak bujny jak wcześniej, ale ładny i zadbany.
Edward w milczeniu podszedł do zięcia i mocno go przytulił. Martyna znów się rozpłakała.
Później, przy herbacie, którą pili siedząc na nowej werandzie, Staszek opowiadał, jak namówił znajomego, brygadzistę z ekipy budowlanej, żeby jak najszybciej wykonał remont domu i wymienił całą instalację elektryczną, żeby żadne zwarcie nie stanowiło już zagrożenia. Opowiedział o tym, jak sąsiedzi chętnie zgodzili się uporządkować ogród, wdzięczni za hojność Aliny. Przyznał się jeszcze, że kiedy ostatnio „zostawał dłużej w pracy i jeździł w delegacje”, to tak naprawdę przyjeżdżał pracować przy domu.
– Pieniędzy na dom już nie ma? – spytała cicho Martyna, kiedy ojciec wyszedł na chwilę.
– Prawie. Ale to nie problem. Mamy mieszkanie. A na dom jeszcze zarobimy. Najważniejsze, żeby wszyscy żyli i mieli się dobrze.
Martyna z wdzięcznością przytuliła się do męża.
Edward wrócił z ogrodu z bukietem kwiatów. Po raz pierwszy od wielu lat szeroko się uśmiechał.
A za rok teść pomógł Staszkowi zrealizować jego marzenie. Sprzedał swoje duże mieszkanie w mieście. Przeprowadził się na stałe na wieś. I kupił dla zięcia dużą działkę obok swojej. Teraz Staszek buduje na niej dom dla swojej rodziny.