Moje dzieci nigdy nie pamiętają o moich urodzinach. Rzecz w tym, że urodziłam się 29. lutego w roku przestępnym. Ze względu na to, że obchodzę swoje święto raz na cztery lata, odwiedzają mnie wtedy wszyscy moi przyjaciele i krewni, w tym moje dzieci. Nie, oczywiście rozumiem, że o takiej dacie można zapomnieć, ale trochę mi przykro. Bo w tych latach, kiedy moich urodzin po prostu nie ma w kalendarzu, 28. lutego nakrywam odświętnie do stołu, piekę ulubione ciasto moich dzieci i czekam na gości. Ale… nikt nie przychodzi. Dopiero bliżej wieczoru syn albo córka dzwonią, żeby złożyć mi życzenia przez telefon, ale rozmawiamy wtedy minutę albo dwie, bo nie mają czasu, ciągle są zajęci. A w roku, w którym moje urodziny są w kalendarzu, dzieci przyjdą, przytulą, zjedzą ciasto do kawy, ale żeby dawać prezenty – nie, z jakiegoś powodu nie mają tego zwyczaju.
To nie tak, że ich tego nie nauczyłam. Nie, co roku daję porządne prezenty moim dzieciom i wnukom. W tym roku podarowałam córce i synowej po mikserze do kuchni, a syn i zięć dostali tablety. Już nawet nie mówię o prezentach dla moich wnuków, kupuję im rowery i różne elektroniczne gadżety. Nigdy nie żałuję pieniędzy, prędzej sobie czegoś odmówię, ale im kupię. Pewnie jak każda matka i babcia. A oni nigdy nawet nie kupili mi kwiatów. Oczywiście nie chodzi o same prezenty, chodzi o gest.
Kiedy moje koleżanki chwalą się nowoczesnymi telefonami albo ogromnymi bukietami kwiatów, jakie dostają od dzieci, wnuków albo mężów, chce mi się płakać. Rzecz w tym, że mój mąż już dawno temu zmarł. A on był chyba jedyną osobą, która dawała mi prezenty. Od dzieci raczej się niczego nie doczekam.
Kiedyś wspomniałam córce, że przydałaby mi się nowa torebka. To było w połowie lutego, na krótko przed moimi urodzinami. A ona mówi mi: „Mam w domu kupę starych torebek. Przypomnij mi, to ci przyniosę.”
Oczywiście nie przypomniałam, ale prezentu też się nie doczekałam. Tego dnia dzieci nawet zapomniały do mnie zadzwonić. Siedziałam więc sama przez cały dzień. Zjadłam kawałek ciasta, całą resztę jedzenia trzeba było wyrzucić.
Teraz zdecydowałam, że skoro dzieci są dla mnie takie, to ja będę je traktować tak samo. Nie chcą mi nic dawać – proszę bardzo, ale teraz ja też nie staram się im sprawiać przyjemności. Zamiast drogich prezentów dla nich, teraz oszczędzam dla siebie. Kupiłam już sobie trochę nowych ubrań i prawie uzbierałam na wycieczkę do Egiptu. Bo co mam robić? Jeżeli nikt nie chce o mnie zadbać, to zrobię to sama. A dzieci… są już dorosłe.
Dlatego chcę doradzć wszystkim kobietom: kochane, przede wszystkim kochajcie siebie!