Mój mąż miał w zeszłym tygodniu odwiedziny starego przyjaciela, – opowiedziała mi moja przyjaciółka. – Akurat przejeżdżał przez stolicę i postanowił nas odwiedzić, dawno się nie widzieli. 18 lat temu jeszcze z moim mężem Andrzejem bawiliśmy się na jego weselu.
Szczerze mówiąc, wtedy myślałam, że ten związek nie potrwa długo: pobrali się, ponieważ narzeczona była już w ciąży i niespodziewanie się o tym dowiedzieli. Ślub odbył się z nadzieją, a pan młody wydawał się zupełnie bez entuzjazmu już na rejestracji, nie widziałam w jego oczach ani szczęścia, ani radości.
Wszyscy dobrze widzieli, że tego chłopca, Michała, rodzina i rodzina narzeczonej przekonała do ślubu. Ale oto, przeżyli razem tyle lat, dobra rodzina, syn student, kupili duże mieszkanie, drogi samochód. A na początku lata rozwiedli się. To było jak grom z jasnego nieba dla ich krewnych i bliskich, – opowiedziała mi kiedyś moja przyjaciółka.
– No cóż, tak bywa. Osiemnaście lat – to spory czas. Może małżeństwo się wyczerpało, albo coś się wydarzyło między nimi przez ten czas, – pomyślałam.
– Ale wcale nie o to chodzi, uwierz! On się tu u nas rozgadał, otwarcie opowiadał o swoim życiu. Mówi, że z żoną od dawna jesteśmy obcy ludzie, zupełnie inni, tak jak byliśmy od samego początku, tak i pozostaliśmy przez tyle lat. Poślubiłem ją, mówi, tylko dla naszego dziecka, i przez te wszystkie lata żyłem dla niego z moją żoną, chciałem, aby moje dziecko miało rodzinę i było szczęśliwe.Całe życie, mówi, planowałem – syn dorasta, a ja opuszczam rodzinę. I dokładnie miesiąc przed osiemnastką złożyłem pozew o rozwód.
– No tak, przemyślany przyjaciel twojego męża. Czy on przez osiemnaście lat żył i czekał, aż syn skończy pełnoletność? Dlaczego wcześniej nie odszedł, skoro z żoną było tak źle? Nie rozumiem tego. Jak to w ogóle może być? A co z rodzicielskim szczęściem? Czy to nie ma znaczenia?
– Tak, ja też zapytałam. A on – mówi, jaki sens było wtedy żenić się z nią dla dziecka, by po dwóch-trzech-pięciu latach i tak odejść? Tak tylko gorzej będzie dla wszystkich, a także dla dziecka. Nie, mówi, gdy żeniłem się, już wiedziałem, że muszę wychować dziecko razem z jego matką. I wychowałem do końca, we wszystkim mu pomagałem i wspierałem ich.
Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Ale ojciec z niego znakomity, oczywiście. Synem zajmował się przez całe dzieciństwo intensywnie. Zabierał go na wycieczki, uczył go wszystkiego, nie żałował czasu. A teraz syn, mówi, jest dorosły, już nikomu nic nie jestem winien, mogę trochę żyć dla siebie, bo jeszcze mam czas. Mieszkanie zostawił żonie i jedynemu rodzonemu synowi, samochód zabrał tylko dla siebie, prawda. W wieku czterdziestu lat, mówi, życie dopiero się zaczyna, wciąż wierzę, że będę mógł żyć dla siebie, że jeszcze będę szczęśliwy.
On mnie tak zaskoczył, że nawet teraz siedzę i myślę o nim, czy postąpił słusznie jako mężczyzna, który opuścił swoją rodzinę, czy nie? Czy trzeba rezygnować ze swojego szczęścia na rzecz szczęścia dziecka?