Jesteśmy z mężem już na emeryturze. Mąż ma 71 lat, ja 70. Nasza sytuacja materialna pozostawia wiele do życzenia. Wychowaliśmy i wykształciliśmy dwie córki. Obie mieszkają w innym mieście. Obydwie mają swoje rodziny. Pracują na dobrych stanowiskach i dobrze zarabiają.
Codziennie staramy się dbać o swoje zdrowie, by nie chorować i nie sprawiać kłopotu córkom. Oczywiście na starość wszystkie problemy ze zdrowiem wychodzą na jaw. Całe życie z mężem ciężko pracowaliśmy na kilku etatach, aby nasze córki miały wszystko. One nie mają prawa narzekać na nas. Otrzymały dobrą edukację i solidny fundament materialny w dorosłym życiu.
Mieszkamy z mężem w małym dwupokojowym mieszkaniu. Młodsza córka powiedziała, że spokojnie możemy wynająć jeden pokój i brać pieniądze od lokatorów. Powiedziała, że dwóch pokoi nam nie potrzeba, w jednym się zmieścimy.
Nawet w najgorszym koszmarze nie wyobrażam sobie, że w naszym mieszkaniu będą mieszkać obcy ludzie. Dzielić z nami łazienkę, kuchnię i w ogóle dach nad głową.
Kiedy z mężem powiedzieliśmy “nie”, córki bardzo się zdenerwowały. Powiedziały, że w takim razie nie potrzebujemy tak bardzo pieniędzy, jak mówimy. Dla dodatkowych środków moglibyśmy się trochę ścisnąć. Powiedziały, że niektórzy żyją latami w mieszkaniu komunalnym i nie ma w tym nic strasznego.
Teraz mąż mówi mi, że na darmo zbieraliśmy pieniądze dla córek przez całe życie. Powinniśmy byli kupić sobie jeszcze jedno mieszkanie i wynajmować. Może wtedy życie czegoś by je nauczyło. Ale już czas minął. Co zrobione to zrobione.
Córki często nas odwiedzają. Jeżdżą na zakupy, prawda za nasz rachunek. Rozumiem też, że im ciężko. Ale ostatecznie dostaną upragnione metry kwadratowe, a to na dzisiejszy dzień nie jest mało.
Z takim samym powodzeniem mogliby nam pomagać obcy ludzie. Szkoda, nie zobaczę ich relacji z własnymi dziećmi. A bardzo bym chciała.