Żyliśmy zgodnie, wychowaliśmy dwójkę dzieci. I oto zostałam sama… A on ożenił się z młodą kobietą. Dokładnie nie wiem, ile ma lat, ale wygląda na około 15 lat młodszą ode mnie. I wygląda dobrze – nic nie mogę powiedzieć. I urodziło im się dziecko. Teraz mąż spaceruje z synkiem, który wiekiem pasowałby mu na wnuka.
Może gdybym była mądrzejsza i bardziej cierpliwa, nic by się nie stało. A tak, właściwie sama go wypchnęłam, gdy dowiedziałam się o zdradzie. W tamtym momencie, jakby niebo spadło mi na głowę. Nie chciałam go słuchać, tylko krzyczałam, że nigdy nie wybaczę zdrady.
A kiedy odszedł, wymazałam go z życia i zabroniłam sobie o nim myśleć. Dzieciom powiedziałam, że są dorosłe i same powinny decydować o relacjach z ojcem – ja nic nie powiem. Ale rozmów i opowieści o nim słyszeć nie chcę i w moim domu jego nogi już nie powinny być.
Ale minęły dwa lata. Dzieci z nim rozmawiają, choć mi nie mówią. Ale ja wiem… Przyjaciółki próbowały coś opowiedzieć, ale stanowczo nie chciałam słuchać.
Zawsze byłam finansowo niezależna, bo mam dobrą i dobrze płatną pracę. A czego dużo potrzebuje jedna osoba?! Dzieci już „na własnych nogach”. W życiu osobistym – niby jest ktoś. Mówi, że mnie kocha, proponuje małżeństwo, ale ja jakoś tego nie odbieram poważnie. Spotykamy się, chodzimy do kina, teatru. Ale ani mieszkać razem, ani ponownie wyjść za mąż mnie nie ciągnie – wszystko mi odpowiada. A jeśli szczerze powiedzieć, to on mi oczywiście się podoba, ale go nie kocham – i tyle!
A męża kochałam… Bardzo. I mu ufałam, wiedziałam na pewno, że nigdy wcześniej mnie nie zdradzał. Nawet nie byłam zazdrosna, bo wierzyłam w jego uczciwość i to, że dla niego rodzina jest świętością. Może dlatego nie chciałam słuchać jego wyjaśnień, nie mieściło mi się w głowie, jak on – mógł zdradzić nas?!
A ostatnio spotkaliśmy się. Przypadkiem, na ulicy… Najpierw go zobaczyłam i od razu chciałam skręcić w inną stronę, a potem się zatrzymałam. Był taki żałosny… Schudł… Zawsze lubił się elegancko ubierać, wyglądał tak poważnie, zadbany, a tu jakby z czyjegoś ramienia tanie ubranie z rynku, nieogolony i cały jakiś przygnębiony.
W pierwszej chwili tylko się ucieszyłam, że właśnie wyszłam od fryzjera i jestem ładnie ubrana. Ale jak go dokładniej przyjrzałam, serce mi zabiło. Zobaczył mnie i nie wiedział co robić, a kiedy zrozumiał, że nie odchodzę, podszedł. Rozmawialiśmy z nim przez kilka godzin. Najpierw spacerowaliśmy po parku, siedzieliśmy na ławce, a potem poszliśmy do kawiarni. Opowiadał mi o swoim życiu. I o tym, że cały czas pamięta o nas.
Słuchałam go i myślałam – oto on, nieszczęśliwy, ukarany przez samo życie. A ja jakoś nie cieszę się z jego nieszczęścia, nie mówię, że mu się należało. Bardzo mi go było szkoda, a nawet smutno, że jego, takiego dobrego, los tak poniżył. Gdy prosił o pozwolenie wejść w gości, zgodziłam się.
I przyszedł… Chodził po mieszkaniu, dotykając rękami znajomych rzeczy. Potem siedzieliśmy, jak kiedyś, w kuchni, piliśmy herbatę. A on powiedział, że zawsze kochał tylko mnie i nadal mnie kocha…
Nie przyszedł więcej. Nie prosił o pozwolenie na powrót, i tak bym się nie zgodziła, bo tam małe dziecko. Ale zrozumiałam, że mu wybaczyłam i bardzo żałuję, że kiedyś go nie wysłuchałam, nie zastanowiłam się, a po prostu skreśliłam tyle szczęśliwych lat życia. I co w efekcie – oboje, a nawet jego żona, też – wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi.
Ważne, żeby to zrozumiał, uświadomił sobie swój błąd i więcej go nie popełniał. A ja wykazałam zasadność i zostałam sama. Komu lepiej? Jestem pewna, że gdybym wtedy wysłuchała męża, to byśmy się zrozumieli. Trzeba też umieć wybaczać i robić to na czas. A teraz jest już za późno.