Z Grecji wróciłam trzy lata temu, po spędzeniu tam dwudziestu lat w celach zarobkowych. Była to decyzja dojrzała i przemyślana, bo już nie chciałam na starości być zależna od kogokolwiek czy być dla kogoś problemem. Kierowana taką myślą odłożyłam pewną sumę pieniędzy, z myślą o mojej przyszłości.
Mimo że mam sporo oszczędności, staram się ich nie wydawać niepotrzebnie. Po powrocie do kraju znalazłam nawet pracę – zarobki są skromne, ale wystarczające na utrzymanie.
Mam jedną córkę, która jest już dawno zamężna i wychowuje dwójkę dzieci.
Wiadomo, ma swoje zmartwienia i obowiązki więc ostatnio przyszła z prośbą o wsparcie finansowe. Chce kupić mieszkanie i liczyła na moją pomoc. Odmówiłam, tłumacząc, że te oszczędności są na moją starość. Córka bardzo się na mnie obraziła, ale czy faktycznie mam powód do wyrzutów sumienia?
Kiedyś już dałam jej mieszkanie, dwupokojowe, które odziedziczyłam po ciotce. Mieszka tam z mężem i dziećmi do dziś. Może więc pora, żeby zaczęli myśleć o swoich potrzebach sami? Przecież upłynęło już 15 lat od tamtego momentu. Rozumiem, że mają dorosłe dzieci i w tym mieszkaniu jest im ciasno, ale co ja z tym mam wspólnego?
Dodam, że córkę wychowałam sama, po rozwodzie z mężem, ale nigdy nie skarżyłam się na los i radziłam sobie całkiem dobrze. Teraz córka ma męża, więc nie rozumiem, dlaczego on nie może wziąć odpowiedzialności i zacząć zarabiać za granicą czy jakoś inaczej zadbać o przyszłość rodziny.
Córka naprawdę liczyła na moją pomoc, bo wiedziała, że mam pewne oszczędności i myślała, że bez wahania przekaże je jej. Nawet zaproponowałam, że mogę jej pożyczyć potrzebną sumę pod warunkiem jej zwrotu, ale córka odeszła zasmucona i nie kontaktuje się ze mną od tygodnia.
Zastanawiam się, co zrobiłam źle. Oszczędności były zawsze dla mnie pewnego rodzaju zabezpieczeniem i nie uważam, żeby korzystanie z nich w mojej własnej sprawie było niewłaściwe. Może czas, aby dorosłe dzieci zaczęły rozumieć, że ich rodzice też mają swoje potrzeby i prawa?