Jestem żoną Kacpra od 10 lat i w tym czasie urodziło nam się dwoje dzieci. Po ślubie kilka lat mieszkaliśmy z moimi rodzicami, żebyśmy mogli z mężem oszczędzić na własne mieszkanie. Żebyśmy nie wydawali pieniędzy, moi rodzice wszystko kupowali do domu, płacili za rachunki i sami kupowali jedzenie.
Nam z mężem pozostawało tylko odkładać nasze wynagrodzenia w banku. W tym czasie, kiedy mieszkaliśmy wszyscy razem, nie rzadko dochodziło do kłótni. Ale to naturalne, bo czworo dorosłych ludzi w dwupokojowym mieszkaniu nie może długo wytrzymać w spokoju.
W zamian za to, że moi rodzice nas całkowicie utrzymywali, prosili o niewiele – tylko o pomoc na działce. Zawsze w wolnych chwilach jeździliśmy na działkę i uważam, że to było całkiem sprawiedliwe. Dopiero kiedy z Kacprem przeprowadziliśmy się od moich rodziców do naszego mieszkania, mąż wyraził swoje niezadowolenie.
– „Zmuszali mnie do orki na działce, jak niewolnika, żebym w ten sposób odpracował za jedzenie i dach nad głową.”
-„Co ty mówisz, oni nam bardzo pomogli, a nasza pomoc dla nich jest równoważna.”
Ale mąż był tak bardzo zły na moich rodziców, że przestał z nimi rozmawiać.
Nie podobało mi się to, a potem, kiedy pojawiły się dzieci, to już po prostu nie miałam słów.
– „Twoi rodzice nie będą przychodzić do nas w gości, żeby zobaczyć się z dziećmi.”
– „Oni mają prawo widywać się z wnukami? To przecież dziadkowie.”
– „To niech zabierają dzieci samochodem, a potem punktualnie o czasie przywiozą je z powrotem.”
A ostatnio Kacper przechodzi sam siebie. Zaczyna patrzeć na mnie krzywo, kiedy rozmawiam z mamą przez telefon. To już za dużo, nie zamierzam przerywać kontaktu z rodzicami z powodu jego głupich urazów.