Ostatnio zadzwoniła do mnie córka, prosiła o pożyczenie pieniędzy. Mówiła, że w związku z sytuacją, która się wytworzyła na świecie, ona też znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Bez problemu wysłałam córce sumę, której prosiła, chociaż byłam bardzo zdziwiona, bo Anna jest mężatką, samowystarczalną kobietą, która praktycznie od razu po studiach zaczęła zarabiać na siebie.
Pracuję za granicą już dwa lata, wyjechałam wtedy, gdy nie było już męża. Myślałam sobie trochę zarobić na starość, póki jeszcze mam siły, żeby potem nie prosić córki. A Anna w końcu, w wieku 30 lat, wyszła za mąż. Andrzej – niezły chłopak, o trzy lata starszy od córki.
Nigdy nie wnikałam w życie rodzinne córki, ale ostatnio chciała porozmawiać. Okazuje się, że oni z mężem żyją razem, ale finanse mają oddzielne. Wstydziła się prosić męża, więc zwróciła się do mnie po pomoc.
Byłam bardzo zdziwiona, bo żyłam z mężem 38 lat i przez cały ten czas mieliśmy wspólne pieniądze – mąż przynosił pensję, a ja prowadziłam budżet. Przy tym nigdy nie było żadnych problemów. Wszystkie zakupy omawialiśmy razem. Dlatego nie do końca rozumiałam, jak można żyć tak, jak opisywała córka.
Dziwię się współczesnej młodzieży: tworzą takie rodziny, jakby byli sąsiadami w komunalce, a nie jedną rodziną. Rozumiem, że każde pokolenie żyje według swoich współczesnych zasad, ale fraza “zjednoczona rodzina” chyba zaczęła tracić swoje znaczenie. Emancypowane panienki płacą za siebie w restauracjach, niby żeby czuć się niezależnie, a potem obrażają się na skąpstwo swoich adoratorów. Ale jeszcze gorzej – gdy młodzi ludzie wychodzą za mąż i prowadzą swój budżet tak, że wszystkie wydatki dzielą na pół.
Tego nie rozumiem. Za naszych czasów mężczyźni dbali o kobiety! Każdy pokazywał nie tylko swoją zdolność, ale ile swojej uwagi do kobiety.
I po ślubie nie było żadnych połówek! Mój mąż przynosił mi całą pensję, jak i wszyscy inni mężowie rodzin. No, z wyjątkiem małej skrytki, oczywiście, o której niby żony nie wiedziały. I to nie było wstydliwe! Jeśli żona jest rozsądna, to całą domową księgowość dopasuje: na jedzenie, na rachunki, na ubrania i inne wydatki.
Przy przyzwoitej pensji jeszcze można było coś odłożyć na książeczkę. Nie było żadnych nie do udźwignięcia kredytów z procentami, a oszczędzanie było realne. Ale znowu – przyszły zakup był omawiany wspólnie, nie było tego “twoje-moje”. Teraz takie współczesne małżeństwa nie umieją tego robić.
Zresztą, żony swoją pensję równoważnie przeznaczały na te same wydatki i wkładały do wspólnej skarbonki. Żadnych połówek, wszystko do jednego worka. Nawet jeśli żona chciała kupić dla siebie jakiś deficytowy, drogi przedmiot, to to było omawiane z mężem. Przecież on jest równoprawnym członkiem rodziny, powinien być w temacie. Oddanie całej pensji żonie przez mężczyzn nie było uważane za haniebny czyn! Wręcz przeciwnie: zdejmował z siebie ciężar odpowiedzialności za prowadzenie budżetu rodzinnego, powierzając to żonie.
Co widzę teraz, na przykład, w rodzinie mojej córki. Oboje pracują, pensje oddzielnie. Podzielili się: ona płaci rachunki za komunalne, a on – kredyt za samochód. Wnuka ubierają na zmianę: trampki tata, kurtkę mama! Tylko oto jedzenie kupują razem, wrzucając na to pieniądze po połowie.
Powiedziałam córce, że to nie tak, a ona mi na to: “Mamo, co ty wiesz o współczesnych zwyczajach”.
Może faktycznie zestarzałam się w swoich 60 latach, że tak się dziwię? Dlaczego wy, współczesna młodzieży, tworząc rodzinę, nie możecie żyć tak, jak my kiedyś? A może w współczesnych rodzinach już nie ma tego poziomu zaufania, co kiedyś. Czy, może, rzeczywiście nastały inne czasy i ja czegoś nie rozumiem?