Żyłam w związku partnerskim około trzech lat, pracowaliśmy obydwoje od rana do wieczora, a potem zdecydowaliśmy się wziąć ślub. Złożyliśmy wniosek w USC i mieliśmy jeszcze miesiąc czekać.
Właśnie w tym okresie zostałam wysłana w delegację do innego miasta, nie chciałam jechać, ale nie miałam wyboru. Cały czas utrzymywałam kontakt z ukochanym, pisaliśmy do siebie, dzwoniliśmy. I oto zostało jeszcze kilka dni, a ja wreszcie miałam wracać do domu.
Każdego wieczoru rozmawialiśmy z ukochanym przed snem. Dzieliłam się swoimi obawami dotyczącymi naszego ślubu, omawialiśmy wszystkie szczegóły, listę gości, menu. Zawsze mówiłam, jak go kocham, a on podkreślał, że chce być ze mną. Jak mi wtedy było przykro, że dzieli nas odległość setek kilometrów.
Odłożył słuchawkę i ja też chciałam już kłaść telefon, gdy nagle usłyszałam znajomy głos. To była kobieta, chłopak zapomniał odłożyć słuchawkę, a ja mogłam słuchać ich rozmowy.
Gdy zaczęli rozmawiać, zrozumiałam, że obok niego jest moja najlepsza przyjaciółka. A najgorsze było to, że oboje śmiali się ze mnie, z moich pomysłów na ślub i w ogóle z naszej wspólnej przyszłości. W tym momencie poczułam się tak obrzydliwie, że ktoś omawia tak intymne sprawy, które dotyczą tylko nas dwojga.
Potem przyjaciółka zaczęła opowiadać, że w ogóle nie jestem piękna i on zasługuje na lepszą żonę. Najdziwniejsze było to, że mój narzeczony ją wspierał i ciągle przytakiwał. Obsypywała go komplementami i opowiadała, jaki jest idealny. W końcu wszystko ucichło, i już chciałam kłaść słuchawkę, gdy nagle zaczęły się jęki, krzyki.
Zrozumiałam, co tam robią, ale wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Całą noc płakałam, bo nie chciałam przyznać, że to się stało. Rano zadzwoniłam do przyjaciółki jakby nigdy nic i zaczęłam opowiadać, że nie kocham swojego chłopaka i nie chcę z nim wychodzić za mąż.
Wygłaszając to wszystko jednym tchem, rzuciłam słuchawkę. Oczywiście dzwonił, nie odbierałam, siedziałam i płakałam. Ostatnie dni delegacji prawie nie pamiętam, wszystko było jak we mgle.
Do domu wróciłam, gdy on był w pracy. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i przeprowadziłam się. Zaczął mnie szukać i znalazł, gdy wracałam z pracy. Wtedy na całą ulicę krzyczał, jak bardzo jestem bezwzględna i jak mogłam tak postąpić. Że zmarnował na mnie trzy lata, a teraz wyrzucam go ze swojego życia. Potem posypały się obelgi, a ja po prostu czułam obrzydzenie, patrząc na niego.
Nie dawał mi spokoju, przez co musiałam się przeprowadzić. Wtedy właśnie szukali pracowników do naszego oddziału w sąsiednim mieście. Od tego czasu minęły dwa lata, nie utrzymuję kontaktu ani z nim, ani z przyjaciółką. W tym czasie zaczęłam chodzić na siłownię, odwiedzać kosmetyczkę, zaczęłam kochać siebie. Teraz prawie całkowicie otrząsnęłam się po tej historii i znów pojawił się on. Znowu zaproponował zaczęcie wszystkiego od nowa, ale odmówiłam mu.
Nie chcę wiązać swojego życia z osobą, która mnie zdradziła.
Czy zdarzyły Wam się podobne sytuacje?