Jestem chyba najszczęśliwszą osobą na świecie, a całe moje szczęście zawdzięczam mojemu obecnemu małżeństwu. Pozwólcie, że przedstawię wam powód, dla którego tak myślę.
Poznałem Olę w szkole średniej, gdzie byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Już wtedy żywiłem do niej uczucia, ale nie powiedziałem jej o nich, co zresztą było wielkim błędem, bo kiedy na uczelni wyznaliśmy sobie miłość, okazało się, że ona miała te uczucia od dawna.
Wszystko było między nami w porządku, bardzo mnie kochała, przysięgała, że za mnie wyjdzie, a ja niesamowicie się do niej przywiązałem. Doszło do tego, że poznaliśmy swoich rodziców, tak że przed ślubem wszyscy dobrze już się znali.
I tak, kilka miesięcy po ukończeniu studiów, razem z Olą mieliśmy spotkać się w urzędzie stanu cywilnego, by zawrzeć związek małżeński, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Kiedy czekałem na nią w urzędzie stanu cywilnego, nie było jej już prawie pół godziny, a potem podszedł do mnie mój przyjaciel i powiedział, że ona nie przyjdzie. Poszedłem na dwór i usiadłem na ławce na podwórku. Nagle usłyszałem płacz dochodzący z krzaków.
Spojrzałem tam i zobaczyłem dziewczynę w sukni ślubnej, która płakała cicho sama. Opowiedziała mi, że narzeczony rzucił ją w dniu ślubu, a ja jak głupi oświadczyłem się jej nie znając nawet jej imienia, a ona po prostu powiedziała tak…
Minęło 5 lat i nadal żyjemy w miłości i zgodzie z tą dziewczyną, która jest już matką moich dzieci.