Pewna zgorzkniała kobieta o imieniu Jolanta siedziała na ławce przed blokiem i plotkowała z koleżankami. W drzwiach klatki pojawiła się Gosia, 11-letnia córka sąsiadki z pierwszego piętra i przywitała się z kobietami. Kiedy przechodziła obok ławki, Jola zatrzymała ją i złowrogo rzekła: „Jak tylko urodzi się twój brat, wrócisz tam, skąd przyszłaś, gówniaro!”.
Dziewczynka przestraszyła się i pobiegła przed siebie. Koleżanki nie mogły uwierzyć co też ta Jola wygaduje! Zwróciły jej delikatnie uwagę, że to nie jej sprawa i powinna to zostawić rodzicom Gosi. Było im żal dziecka, które niczemu nie było winne. Jolanta zaczęła się tłumaczyć, że Gośka zasłużyła na takie traktowanie po tym, co zrobiła ostatnio, ale nie znalazła aprobaty u współtowarzyszek, które zgodnie twierdziły, że to był tylko wypadek.
Dwa tygodnie wcześniej dziewczynka bawiła się piłką pod blokiem i niechcący wybiła szybę w oknie sąsiadki z parteru, pani Joli. Rodzice zapłacili za wymianę i sprawa szybko była załatwiona, Gosia kilka razy przepraszała sąsiadkę i obiecała nie bawić się już pod blokiem, jednak Pani Jola cały czas się wyżywała na dziewczynce. Nie pierwszy raz sąsiadka mówiła do niej takie przykre rzeczy, a ona mogła tylko domyślać się, że to zemsta za wybitą szybę.
Jednak takie słowa nie pozostają bez echa, Gosia z tyłu głowy miała podejrzenia, że być może nie jest biologicznym dzieckiem swoich rodziców i stawała się przez to coraz smutniejsza. Nie chciała denerwować rodziców i pytać ich o takie sprawy, ale wciąż męczyła ją ta myśl. Postanowiła iść w miejsce, w którym mogła być sama i się wypłakać.
Po ponad godzinie z klatki wyszła ciężarna matka dziewczynki, Pani Maria, zaniepokojona nieobecnością córki. Gosia miała iść tylko do sklepu i zaraz wrócić, a wciąż jej nie było. Zapytała siedzące kobiety czy nie widziały jej dziecka, ale one pokiwały tylko głowami przecząco. Maria przeszła kawałek, w stronę placu zabaw, zawołała kilka razy córkę, ale bezskutecznie.
Gdy wracała do mieszkania, poczuła, że odeszły jej wody, więc zadzwoniła do męża: „Karol, zaczęło się, weź proszę torbę z domu i poproś sąsiada, żeby zawiózł mnie do szpitala. Ty musisz znaleźć Gosię, nie ma jej pod blokiem”. Po 3 minutach mężczyźni wybiegli z bloku, mąż Marii pomógł jej wsiąść do auta sąsiada i obiecał jak najszybciej do niej dołączyć. Obszedł blok dookoła, wołając córkę, a następnie, gdy nie reagowała, wpadł na pomysł gdzie może być.
Powoli zapadał wieczór, więc Karol wziął rower, by szybciej dostać się do niewielkiego parku przy sąsiednim osiedlu, często chodził tam latem z córką na lody i karmić kaczki. Gosia rzeczywiście była właśnie tam, siedziała, skryta wśród drzew, na brzegu niewielkiego stawu i rzucała kaczkom drobne kawałki pieczywa, które miała kupić na jutrzejsze śniadanie. Analizowała każde słowo usłyszane od sąsiadki i zaczęła rozumieć dlaczego nie jest podobna do rodziców.
Na próżno próbowała powstrzymywać łzy, serce jej pękało na myśl, że już niedługo będzie musiała opuścić ludzi, których nazywała swoimi rodzicami. Wspominała wspólne chwile z nimi, czułość matki, która dbała o nią w chorobie, silne dłonie ojca, który podrzucał ją do góry podczas zabawy i ich serdeczny śmiech. Jeszcze tego ranka nie mogła się doczekać, aż urodzi się jej brat, Staszek. To imię sama wybrała i była z tego ogromnie dumna, że spodobało się również rodzicom.
Z rozmyślań wyrwał ją głos ojca: „Gosieńka, kochanie, tutaj jesteś!” Karol podszedł bliżej do córki i dostrzegł ślady łez na jej policzkach. „Dlaczego płakałaś? Co się stało, córeczko?” Usiadł obok niej i zachęcił ją do mówienia. „Pani Jola od kilku dni mówi mi, że mnie zostawicie jak urodzi się Staszek, bo nie jesteśmy rodziną”.
Mężczyzna zdenerwował się, ale chciał uspokoić dziewczynkę: „Gosia, jesteśmy rodziną i nic tego nie zmieni. To prawda, że mama cię nie urodziła, ale to nie znaczy, że cię teraz zostawimy. To jakaś totalna bzdura! Nie mogliśmy mieć dzieci, ale marzyliśmy o córce i udało nam się stworzyć dla ciebie dom, kochamy się i nigdy cię nie oddamy”.
Gosia przytuliła ojca i znowu się rozpłakała, jednak szybko wytarła łzy i poprosiła, by wrócili do mamy. Ojciec powiedział jej, że będą musieli pojechać do szpitala, bo poród się zaczął, a Gosia aż podskoczyła z radości.
Karol wsadził córkę na bagażnik roweru i pojechali najpierw do domu, a potem, już autem, do szpitala. Siedzieli w poczekalni na oddziale położniczym i rozmawiali wesoło w oczekiwaniu na Staszka.
Zza drzwi sali porodowej wyłoniła się położna i ciepłym głosem oznajmiła, że chłopiec jest zdrowy i wszystko przebiegło prawidłowo. Gdy cała rodzina mogła się już zobaczyć, Gosia przytuliła mamę, ucałowała braciszka i powiedziała, że pierwsza zabierze go na spacer. Potem dodała, że wie o wszystkim i dziękuje mamie za stworzenie tak wspaniałej rodziny.