“Jestem rozżalona i zawiedziona. Niedawno wyszłam za mąż. Wesele organizowałam z mężem sama, nie mieliśmy żadnego wsparcia od rodziców z żadnej strony. Spodziewałam się, że chociaż po ślubie nam coś zaproponują. Sugerowałam im wielokrotnie (choć nigdy wprost), że liczę na mieszkanie od nich. To ułatwiłoby mi nowy start. Ale oni nie stanęli na wysokości zadania i nie dostałam od nich grosza. Przecież to wsparcie jest ich obowiązkiem!”
“Jestem jedynym dzieckiem moich rodziców”
Hania ma 28 lat i jest jedynym dzieckiem swoich rodziców. Wychowywała się na wsi i pomagała w obowiązkach na gospodarstwie aż do momentu ślubu:
Dzieciństwo kojarzy mi się tylko z wiejskimi klimatami. Z zapachem żniw, z karmieniem zwierząt i dbaniem o obejście.
Praca w polu też nie była mi obca, a ja wykonywałam ją zawsze najlepiej, jak tylko się dało.
Gdy dorosłam, wraz z rodzicami dbałam finansowo o nasz wspólny dom.
Sporo w niego zainwestowałam, żeby poprawić jego wygląd, jak i funkcjonalność. Przez to tak naprawdę nie mam żadnych oszczędności.
Jestem jedynym dzieckiem moich rodziców i do 28 roku życia mieszkałam z nimi pod jednym dachem.
Ale po ślubie już tak nie chciałam. Chciałam rozpocząć nowe życie, tylko z moim mężem. Niestety trochę zawiodłam się na rodzicach.
“Liczyłam na finansowe wsparcie”
Hanna pisze, że była przekonana, iż będzie mogła liczyć na wsparcie finansowe od rodziców po ślubie:
Calutkie wesele zorganizowaliśmy sobie sami. A przecież tradycja wręcz nakazuje, żeby część kosztów przejęli rodzice młodej, a drugą część rodzice młodego.
Nikt tutaj takiego rozwiązania nie proponował, więc stwierdziłam z narzeczonym, że nie będziemy się prosić. Wyjechaliśmy na rok za granicę i zarobiliśmy na wesele. A była to impreza na 160 osób, więc było na co zarabiać.
Liczyłam jednak na to, że po ślubie rodzice nam pomogą. A dosłownie, że kupią mi mieszkanie.
Przecież ja włożyłam w ich dom całe swoje oszczędności, a nie chcę tam wracać. Czułabym się niekomfortowo, mieszkając tam z mężem.
“Nie dali mi ani grosza”
Hania nigdy nie powiedziała rodzicom wprost, czego od nich oczekuje, ale czuje się rozżalona, że sami na to nie wpadli:
Nie żyje im się źle. Gospodarstwo jest zadbane i przynosi korzyści finansowe. Tata nie chce z niego zrezygnować, bo zawsze mówi, że to jego całe życie.
Rzeczywiście poświęcił się w pełni temu wszystkiemu. Wprowadzał nowe rozwiązania, zanim one jeszcze były modne.
Widać, że kocha to gospodarstwo całym sercem. I niech tak będzie. Niech ma coś, co sprawia, że codziennie rano chce mu się wstawać (choćby już o tej piątej).
Jednak denerwuje mnie, że choć tak dobrze mu się powodzi, nigdy ani przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby teraz dla odmiany pomóc własnej córce. Ja przecież pomagałam im przez całe życie.
Inne dzieci wyjeżdżały na wakacje i całym dniami bawiły się z rówieśnikami, a ja nie mogłam. Bo pracowałam! I to już jako mała dziewczynka.
“Mam do rodziców taki żal, że trudno mi patrzeć na nich z miłością”
Doszło już do tego, że Hanna rzadziej odwiedza rodziców i prawie wcale z nimi nie rozmawia:
Mam do nich taki żal, że nie umiem już z nimi rozmawiać. Naprawdę! Jeżdżę tam coraz rzadziej i wciąż mam nadzieję, że oni się domyślą, o co mi chodzi.
Przecież to ich obowiązek! Wsparcie swojego dziecka po ślubie. Skąd ja mam wziąć pieniądze na mieszkanie? Znów mam wyjechać za granicę? Jestem pewna, że jeśli to zrobię, to już tutaj nie wrócę. A wtedy stracą mnie bezpowrotnie!
Czy rozumiecie stanowisko Hanny? A może jej wymagania są jednak zbyt wygórowane? Jak postąpilibyście na jej miejscu?