„Moja mama nie znosiła mojego narzeczonego. Mówiła, że to naciągacz i bawidamek. Zapłaciła wysoką cenę, żeby mi to udowodnić”

„Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mama tak bardzo nie znosi mężczyzny, którego ja pokochałam całym sercem. Czemu go oczernia? Musiało dojść do tragedii, żebym jej w końcu posłuchała i przejrzała na oczy”.

Kiedy otrzymałam dyplom wydziału prawa, wydawało się, że stanęłam na progu życia, które kusiło perspektywą jasnej przyszłości. Samotnie wychowująca mnie matka, wzięta warszawska pani adwokat, już na starcie mogła zapewnić mi szybki życiowy awans. Tamtego czerwcowego dnia, zmierzając w stronę domu rodzinnego, w jednej ręce trzymałam dyplom magisterski, drugą zaciskałam na dłoni Grzesia.

Grześ jest cudowny, ja go uwielbiam!

Poznaliśmy się dwa tygodnie wcześniej na dyskotece, gdzie z przyjaciółmi świętowałam zaliczenie ostatniego egzaminu. Oboje przetańczyliśmy cały wieczór, wpatrzeni tylko w siebie. To była wielka i gwałtowna miłość, której nie mogłam i nie chciałam się oprzeć. Wkrótce, po gorących wyznaniach i jeszcze gorętszych nocach – poprosił mnie o rękę. Szczęśliwa, bez wahania odpowiedziałam: „Tak”.

„Dyplom córki i przyszły zięć – to powinno uszczęśliwić mamę” – myślałam i miałam rację, jednak tylko w połowie.

Dyplom rzeczywiście mamę uszczęśliwił. Siedzieliśmy przy pięknie zastawionym stole, na którym pachniały moje ulubione potrawy. Prawdziwe święto. Tylko że… ona jakoś dziwnie patrzyła na Grzesia. Byłam nieco rozczarowana. Sądziłam, że przypadną sobie do serca. A tu jedno najeżone, drugie sztywne. Postanowiłam przełamać lody.

– Mamusiu, Grzegorz ma ci coś do powiedzenia… – spojrzałam na narzeczonego znacząco.

Zawahał się. Kopnęłam go pod stołem w kostkę. Chrząknął.

– Bardzo kocham pani córkę. Poprosiłem ją o rękę, a ona się zgodziła – wydukał.

Przyglądałam się twarzy mamy. Była nieruchoma jak u pokerzysty w finałowym momencie rozgrywki. To nie wyglądało dobrze. Skinęła głową i zmieniła temat, jakby nic nie usłyszała.

Kiedy Grzegorz, wychodząc po kolacji, szarmancko pocałował ją w rękę, widziałam, że zmusza się do uśmiechu.

– Mamo, o co chodzi? – spytałam natychmiast, gdy się drzwi zamknęły i zostałyśmy same.

– Nie – powiedziała tylko.

– Dlaczego?! Jest cudowny. Kocham go! – zaczęłam ją przekonywać, opowiadać, jaki jest dla mnie, co czuję, gdy jestem z nim.

Słuchała w milczeniu, ale nic nie zmieniało się w wyrazie jej twarzy. W końcu powiedziała:

– On nie jest dla ciebie. I nie ma znaczenia, czy znacie się dwa tygodnie, pół roku czy dwa lata. Intuicja mówi mi, że to zły człowiek, którego nic nie obchodzisz.

Ta dyskusja powtarzała się przez kilka kolejnych dni.

Ja mówiłam o miłości, wspólnej przyszłości, o naszych planach, a mama o snach, intuicji, przeczuciach…

Pewnego dnia nie wytrzymałam.

– Ciągle te twoje przeczucia, mam już ich dość! Nie mogę podporządkować swojego życia czemuś, co ci się śni lub co sobie wyobrażasz. Nie mogę i nie chcę. Kocham go, słyszysz, kocham! – krzyczałam. – Jest mi obojętne, czy zgodzisz się na ślub, czy nie! I tak zostanę jego żoną. Przekonasz się, że nie miałaś racji.

Mama chwilę milczała, wreszcie spojrzała na mnie smutno.

– Wiesz, że przychyliłabym ci nieba, córeczko, że…

– Wiem! I co z tego?

– Za twój upór niedługo obie zapłacimy wysoką cenę. Tak widocznie musi być i po prostu nie jestem w stanie temu zaradzić. Nie stanę ci na drodze.

Oprzytomniałam dopiero w szpitalu

Poczułam przebiegający mi po plecach dreszcz. Jednak przypomniałam sobie, co powiedział Grzegorz: „Twoja mama boi się pustego gniazda, maleńka. Całe życie byłyście we dwie, teraz zostanie sama. Dlatego próbuje cię powstrzymać. I nie ma znaczenia, czy to jestem ja, czy jakikolwiek inny facet. Każdy będzie zagrożeniem”.

Miał rację. To smutne. Ale przecież pisklę w końcu musi opuścić swoje gniazdo…

Nadszedł lipiec – pachnący lipami, ciepły, rozkoszny.

Przygotowania do wesela szły pełną parą. Grzegorz był sierotą, więc za wszystko płaciła moja mama. Nikt mu jednak tego nie wyrzucał. Mama zachowywała się bardzo poprawnie, nie dając najmniejszego znaku, że jest niezadowolona.

Kilka dni przed ślubem odbył się mój wieczór panieński. Rankiem po udanej imprezie wróciłam do rodzinnej willi. Ze zdziwieniem zauważyłam, że drzwi wejściowe nie są zamknięte. Ostrożnie weszłam do środka…

– Mamo? – zawołałam.

Zrobiłam kilka kroków i mało nie zemdlałam. U podstawy schodów leżała mama! Dopadłam jej na kolanach. Nie pamiętam, czy coś mówiłam. Jakim cudem udało mi się zadzwonić na pogotowie, skoro łzy zalewały mi oczy? Otrzeźwiałam dopiero w szpitalu, w ramionach Grzesia.

Po skończonej operacji lekarz poinformował mnie, że mama jest w ciężkim stanie. Niefortunnie spadła ze schodów i uderzyła się w głowę.

Widziałam ją przez szybę OIOM-u. Krucha, delikatna, opleciona kablami, zupełnie nie przypominała charyzmatycznej adwokatki, której bali się prokuratorzy. Nigdy wcześniej nie czułam, że aż tak bardzo ją kocham. Nie chciałam odchodzić, ale lekarz i Grzegorz przekonali mnie, że w niczym jej nie pomogę, a muszę odzyskać siły.

Oczywiście przełożyliśmy ślub. Przez następne dwa tygodnie mama leżała na oddziale intensywnej opieki w stanie śpiączki, ja zaś codziennie spędzałam niemal cały dzień przy jej łóżku.

Niekiedy zjawiał się Grześ. Bardzo przeżywał to, co się stało.

Pół roku później powoli zaczęłam się oswajać z myślą, że mama już nigdy się nie obudzi. Nigdy nie spojrzy na mnie swoimi mądrymi oczyma, nie doradzi, nie nakrzyczy, wbijając mi do głowy życiowe prawdy. Nigdy mnie nie przytuli i nie powie, że nieba mi przychyli…

To było niemal nie do zniesienia. Gdyby nie troskliwe i czułe starania Grzesia, trudno byłoby mi znieść ten okres. Jednak dzięki niemu powoli wracałam do siebie. W końcu oboje postanowiliśmy wziąć cichy ślub sankcjonujący wspólne życie, które wiedliśmy od wielu miesięcy.

Uderzyła go w twarz

Na dzień przed uroczystością jak zwykle odwiedziłam mamę w szpitalu. Przysiadłam na brzegu łóżka, wzięłam ją za rękę.

– Widzisz, mamo, jednak się myliłaś. Grzesiek jest porządnym człowiekiem. Jedynie twoja opieka mogłaby konkurować z jego. On naprawdę mnie kocha.

Ucałowałam pergaminowy policzek mamy i już miałam wstać, gdy nagle jej palce zacisnęły się na mojej dłoni niczym stalowe szpony, a oczy otworzyły się szeroko i wpatrzyły we mnie.

– To on – wychrypiała mama. – To on mnie zepchnął.

Obudziła się! Początkowo w ogóle nie mogłam jej zrozumieć. Głos miała zachrypnięty i bardzo słaby.

– Co? – patrzyłam na nią zdumiona. – Kto? Mamo!

– Gggrzesiek – sapnęła. – Sprawdź kamery –  poleciła i zamknęła oczy.

Najpierw pobiegłam do dyżurki zawiadomić lekarzy. A gdy się nią zajęto, zaraz potem do domu mamy.

Mama miała zamontowane kamery we wszystkich otwartych przestrzeniach domu. W końcu taka willa to nie lada kąsek dla złodziei. Zaczęłam oglądać tę z daty wypadku i nie mogłam uwierzyć oczom.

Widziałam, jak Grzesiek wchodzi do naszego domu, mama stoi u szczytu schodów i coś do niego mówi, a on jej odpowiada. Nie słyszałam co, ale była bardzo zdenerwowana. On szedł do niej powoli i się śmiał. Gdy doszedł na szczyt schodów, ona uderzyła go w twarz. Wtedy on stanął obok niej i pchnął ją na dół, a ona złapała się jego marynarki. Niestety spadła na dół. Potem jak gdyby nigdy nic, wyszedł.

Dlaczego nie zaufałam jej przeczuciom?

Stałam jak skamieniała, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Poszłam do naszej sypialni, wyjęłam z szafy marynarkę, którą miał wówczas na sobie. Poły były naderwane.

Grzesiek był w tym czasie w pracy. Nie wiele myśląc, wzięłam nagranie, marynarkę i pojechałam na komisariat policji. Zatrzymano go kilka dni później, jak próbował przekroczyć granicę.

Mama zebrała siły i złożyła zeznania. Przyznała, że chciała zapłacić Grześkowi, żeby ode mnie odszedł, ale on śmiał się, że przecież niedługo cały jej majątek będzie należał do niego. Kiedy ona uderzyła go w twarz, on ją pchnął.

Złoty młodzieniec tylko udawał, że jest sierotą. Swego czasu porzucił rodzinny dom i postanowił ułożyć sobie łatwe i przyjemne życie na cudzy koszt. Niestety, na drodze jego „szczęścia” stanęła moja mama. A ja mogłam zapłacić najwyższą cenę za to, że nie posłuchałam jej przeczuć, choć przecież znałam ich wartość.

-->