– Wczasy w październiku? No nie wiem… – pokręciłam głową. – Przecież to już jesień.
– No właśnie! – Adela, moja zawsze optymistyczna kuzynka klasnęła w dłonie. – Ceny dwa razy niższe, żadnych tłumów, cisza i spokój. No i podobno to najlepszy sezon na bursztyny. Zobaczysz, będziemy spacerować po plaży, wdychać jod i się relaksować. Jeszcze mi podziękujesz!
To miał być spokojny urlop
Z tych wszystkich argumentów najmocniejszy, przyznam, był ten o cenach pokoi. Nie byłoby mnie stać na dwutygodniowy urlop w szczycie sezonu, a od dawna tęskniłam za morzem… Podjęłam więc decyzję.
– O, to tutaj – Adela pociągnęła swoją wielką walizę na kółkach w stronę starego budynku o ciekawej architekturze.
Na miejscu okazało się, że byłyśmy jedynymi gośćmi, co sprawiło, że właścicielka pensjonatu, jej mąż i córka traktowali nas jak członków rodziny. Jadałyśmy z nimi domowe posiłki, a kiedy padał deszcz – siedziałyśmy w pokoju kominkowym, gawędząc z panią Niną. Któregoś dnia jednak przeżyłyśmy lekki wstrząs, bo okazało się, że oprócz nas w domu jest ktoś jeszcze.
– Czy są lukrowane pierniczki? – aż podskoczyłam na dźwięk zachrypniętego głosu dobiegającego ze szczytu schodów.
– A może Filip znowu wszystkie wyjadł, ha?
– Mamo, jak wyszłaś z pokoju? Potrzeba ci czegoś? – pani Nina, pomimo swoich pięćdziesięciu lat, niczym kozica pomknęła na górę. – Mamy gości, mówiłam ci przecież… Nie możesz tak wychodzić…
Reszta jej słów utonęła w suchym kaszlu, którym zaniosła się staruszka w koronkowej koszuli nocnej, stojąca za balustradą.
– To matka żony – westchnął pan Kostek, dokładając do ognia. – Przepraszam, jeśli panie wystraszyła. Zwykle córka dotrzymuje jej towarzystwa, ale poszła na… randkę.
Zapewniłyśmy, że nic się nie stało, a wieczorem Adela zaczęła się głośno zastanawiać nad obecnością starszej pani w domu.
– Widać, że z nią trochę nie bardzo – zrobiła wymowny gest przy skroni. – Ale żeby ją trzymać całymi dniami w pokoju na górze? I to pewnie zamkniętą na klucz?!
– Może się boją, że stracą klientów, jeśli ci nie zechcą mieszkać ze staruszką z demencją – wysnułam swoją teorię.
– Mimo wszystko to dość okropne… Mnie by nie przeszkadzało, że starsza pani siedzi z nami przy kominku.
Nasza gospodyni najwyraźniej czuła się zażenowana incydentem, bo następnego dnia opowiedziała nam o swojej rodzinie.
– To dom mamy – zaczęła z lekkim skrępowaniem. – Budowali go z tatą jeszcze przed trzydziestym dziewiątym. Mieli wtedy dwóch synów, potem obaj zginęli na wojnie. Filip to był mój najstarszy brat. Mamie czasem wydaje się, że on wciąż żyje…
– Przykro mi – wtrąciłam, ale Adela kopnęła mnie pod stołem: najwyraźniej fascynowała ją ta stara historia rodzinna, więc zachęciła panią Ninę do dalszej opowieści.
– Na szczęście mama potem zaszła jeszcze w ciążę i urodziłam się ja. Wychowałam się tu – pani domu zatoczyła ręką koło – ale zawsze w cieniu braci – westchnęła. – Obaj byli w AK. Młodziutki Edek zginął pod Gdańskiem. Leży w grobie pod swoim nazwiskiem i to jest dla mamy zrozumiałe. Ale Filip… Nigdy nie ustalono, gdzie zginął
i gdzie go pochowano, więc rodzice całymi latami żyli nadzieją, że może mój brat jeszcze wróci – uśmiechnęła się smutno. – Z czasem mama przyzwyczaiła się do życia z tą nadzieją, a na starość nabrała przekonania, że Filip wciąż tutaj mieszka. Słyszały panie, jak krzyczała, że wyjadł jej pierniczki. Ponoć zawsze to robił, kiedy je piekła. Najdziwniej jednak robi nam się wtedy, kiedy mama mówi, że mój brat ją odwiedza.
– Naprawdę tak mówi? – zdziwiłam się.
– Majaki staruszki… – skrzywiła się tylko. – Najgorsze, że właśnie przez takie gadanie spłoszyła nam kilku letników, więc nie chcemy, żeby się z nimi kontaktowała, rozumieją panie. Nasza córka z nią siedzi, żeby nam nie wrzeszczała w pokoju. Przy jednych wczasowiczach uciekła z sypialni i powiedziała, że Edzio był tu w nocy i przyniósł jej szwajcarskie pralinki! – prychnęła, kręcąc głową. – W nocy faktycznie było słychać w domu jakieś hałasy, więc dziecko letników się wystraszyło i zmienili kwaterę, a my do dzisiaj nie wiemy, skąd wzięła pudełko po czekoladkach. Przecież ona nawet nie może zejść ze schodów… – spojrzała na nas niepewnie. – Przepraszam, że tak panie zanudzam! Dzisiaj dzień po burzy, dobry czas na zbieranie bursztynów.
Pani Nina nie miała racji. Absolutnie nas nie nudziła! Kiedy codziennie ma się do roboty tylko spacerowanie brzegiem morza albo czytanie przy kominku, człowieka zaczyna interesować się wszystkim wokół. Nas zafrapowała historia tej rodziny i duch przynoszący starej matce czekoladki.
Było mi żal staruszki
– Myślisz, że on rzeczywiście zginął? – zagadnęła Adela, trzęsąc koszykiem pełnym piasku i morskiej wody. – Wiesz, po wojnie różne rzeczy się działy… Ludzie z różnych przyczyn zmieniali tożsamość, emigrowali, niektórzy tracili pamięć…
– Ada, to tylko majaczenie staruszki, która straciła dwóch synów – schyliłam się po coś, co wyglądało jak bursztyn. – Nie ma jego grobu, więc matka chwyciła się nadziei, że chłopak żyje, ale przecież przez tyle lat dałby chyba znak życia, prawda?
– Pewnie tak – zgodziła się. – No i w sumie nie dziwię się już, że trzymają ją z dala od gości. Takie mówienie o zmarłym, jakby wciąż tu był, faktycznie mogło wystraszyć letników. No i przy tych nocnych hałasach…
Pod koniec dnia miałyśmy kilka kawałków bursztynu. Znalazła je Adela, bo ja byłam mało przytomna. Rozmyślałam nad smutnym losem starszej osoby, którą zamykano w pokoju, by nie przeszkadzała rodzinie zarabiać pieniędzy na jej własnym domu. Kolejnym dniem była niedziela. Pani Nina zaproponowała, byśmy poszły z jej rodziną do kościoła, ale zgodziłam się tylko ja. Adela od dawna wadziła się z Panem Bogiem i oznajmiła, że zostanie. Kiedy wróciliśmy, kuzynka niemal rzuciła się na mnie, ciągnąc mnie do pokoju.
– Co ci jest? – zapytałam, widząc wypieki na jej twarzy i błyszczące oczy.
– Słuchaj! – usadziła mnie na krześle.
– Kiedy was nie było, siedziałam sobie cichutko w fotelu, aż nagle usłyszałam głosy!
– W swojej głowie? – zażartowałam.
– Głupia! – żachnęła się. – Na górze! Chyba w sypialni starszej pani!
– Pewnie staruszka gadała do syna nieżyjącego od pół wieku – mruknęłam. – Właśnie dlatego trzymają ją w zamknięciu.
– Nie rozumiesz – głos Adeli jeszcze się obniżył. – Ja słyszałam DWA głosy! Staruszki i jeszcze jeden, gruby i cichszy, jakby… głos mężczyzny! Przysięgam!
Spojrzałam na nią jak na wariatkę, ale uznałam, że pewnie się zdrzemnęła. Zeszłyśmy na dół, bo gospodyni podawała obiad. Jak za każdym razem nalała zupy do małej miseczki, nałożyła drugie danie na talerz i wysłała córkę na górę do babci. Iza wspięła się po schodach, pchnęła drzwi i zniknęła w sypialni. Po chwili wyszła stamtąd z lekko zdezorientowaną miną.
– Mamo, dawałaś babci kwiaty do wazonu? – zapytała. – Takie białe róże?
– Jakie kwiaty? – pani Nina lekko zbladła. – Ja nic nie dawałam. Kostek?
– Żartujesz sobie, kobieto! – prychnął.
Obie kobiety spojrzały na nas
– Że co? Że niby któraś z nas tam weszła i zaniosła bukiet? Absolutnie nie! – zapewniłam lekko oburzona tym podejrzeniem.
– Babcia mówi, że wujek Filip znowu u niej był… – powiedziała Iza. – I że przyniósł jej kwiaty. Stoją w wazonie…
Adela spojrzała na mnie znacząco. „No tak, przecież słyszała męski głos z góry, więc pewnie rzeczywiście przyszedł duch Filipa i wsadził do wazonu zupełnie materialny bukiet róż” – pomyślałam sarkastycznie. Nie, tu musiało istnieć inne wytłumaczenie. Nasi gospodarze nagle przestali być rozmowni i po obiedzie wyszłyśmy na spacer. Wiał wiatr, niebo miało ołowiany kolor.
– Jak myślisz, co się dzieje w tym domu? – Adela otuliła się szczelniej płaszczem.
– Sfiksowana staruszka, pojawiające się znikąd kwiaty i czekoladki, męski głos w jej sypialni, podczas gdy drzwi były zamknięte…
– Nie wierzę w duchy – zastrzegłam się, wiążąc szarpaną przez wiatr apaszkę. – Ale faktycznie coś tu się dzieje. Tylko powiedz mi, dlaczego akurat tego konkretnego ducha nie widuje nikt poza starszą panią?
– Ja słyszałam głos – mruknęła Adela.
– Właśnie, ty – przytaknęłam. – Ale nie córka, zięć ani wnuczka staruszki. Pewnie gdyby usłyszeli, od razu popędziliby do sypialni babci, żeby to sprawdzić, prawda?
W głowie zaczynała mi kiełkować pewna teoria. Byłam księgową i wierzyłam wyłącznie w twarde dowody. Prawda jest taka, że naiwność i nadmiar wyobraźni w tym zawodzie może skończyć się sporymi kłopotami. Choć wiatr ustał, postanowiłyśmy wracać do domu, zanim całkiem się ściemni.
– Wiesz co, idź się napij herbaty, a ja jeszcze posiedzę sobie przed domem – powiedziałam do kuzynki, skręcając z podjazdu.
– Jak chcesz – wzruszyła ramionami.
Poszłam się rozejrzeć. Najbardziej interesowała mnie ziemia wokół domu, a zwłaszcza jej fragment pod oknem starszej pani.
– No proszę – mruknęłam, znajdując to, czego szukałam. – Nasz duch nosi sportowe buty z bieżnikiem…
Faktycznie, przy ścieżce wzdłuż ściany widać było wgłębienia odpowiadające śladom podeszew męskich adidasów. Ślady biegły aż do ogrodzenia. Podeszłam tam. Jedna z szerokich sztachet płotu wisiała na samotnym gwoździu; wystarczyło ją odsunąć, żeby przecisnąć się przez dziurę. Nagle coś na płocie przyciągnęło mój wzrok. Nachyliłam się, żeby lepiej widzieć: na drzazdze wystającej z sąsiedniej sztachety zwisał strzępek czerwonego ortalionu.
Czułam, że coś tu śmierdzi
– Nie ma żadnego ducha – oznajmiłam kuzynce, kiedy wieczorem leżałyśmy w łóżkach. – Ktoś przyniósł staruszce te kwiaty pod okno, a ona pewnie wciągnęła je do środka na jakiejś lince czy sznurku.
– Zwariowałaś?! – Adela aż usiadła. – Przecież ona ma z dziewięćdziesiąt lat!
– Ja zwariowałam?! Uważasz, że istnienie ducha jest bardziej prawdopodobne niż to, że sprytna staruszka celowo chce wystraszyć wczasowiczów? – spytałam.
– Ale po co miałaby to robić? – zawahała się Adela. – Zresztą przecież babcia jest…no, tego… – zakręciła kółko przy czole. – Nawet nie wie, który rok mamy.
– Jesteś pewna? – zapytałam.
Następnego dnia żeby udowodnić swoją rację łatwowiernej kuzynce, przeprowadziłam kolejne śledztwo. Poszłam na targ i dowiedziałam się, kto handluje kwiatami. Tak dotarłam do pewnej miłej pani, z której wyciągnęłam istotną informację.
– Bukiet białych róż? A jakże! Całe piętnaście sztuk! Chłopak je kupił dla swojej dziewczyny, przystojniak taki, a przy tym romantyczny – handlarka świetnie pamiętała wysokiego bruneta w czerwonej kurtce.
Wieczorem panienka Iza pokazała się na moment w pokoju kominkowym, informując rodziców, że idzie na spotkanie z Mateuszem. Pod byle pretekstem wstałam
i wyszłam za dziewczyną przed dom.
– Czemu pani i pani chłopak straszycie gości? – zapytałam, obserwując jej reakcję.
– Jak to? – usiłowała grać zdumioną.
– Spokojnie, nie powiem pani rodzicom, że babcia jest w świetnej formie umysłowej, pani przynosi jej czekoladki, a pani chłopak winduje spod okna kwiaty, kiedy wszyscy są w kościele. Ani że babcia mówi grubym głosem, żeby wystraszyć wczasowiczów, a pani hałasuje w nocy, odgrywając ducha. Pytam z ciekawości: dlaczego?
Dziewczyna wahała się chwilę, w końcu odeszłyśmy kilka metrów i zaczęła mówić.
– Mateusz i ja chcemy się pobrać, ale rodzice są przeciwni, bo on nic nie ma – odwróciła głowę. – Dobrze wiem, że czekają, kiedy z nim zerwę i znajdę lepszą partię…
– I gdzie byście mieszkali po ślubie? – zadałam jej oczywiste pytanie.
– Widzę, że pani rozumie – uśmiechnęła się. – Ten dom to nasza jedyna szansa. Mateusz musiałby się wprowadzić. Ale rodzice powiedzieli, że póki przyjeżdżają letnicy, mowy nie ma. Ja zajmuję malusieńki pokoik, a jako małżeństwo chcielibyśmy mieć większy. A to przecież strata pieniędzy!
– Więc płoszy pani letników? – domyśliłam się. – A babcia pani pomaga?
– To jej dom! – Iza prawie krzyknęła. – Nie budowała go dla letników i nie chce ich tutaj! Chce wieczorami siedzieć przy kominku, a latem w ogrodzie, tylko że to nie pasuje rodzicom do wizerunku pensjonatu. Historia z duchem była później, najpierw to oni zaczęli ją zamykać w pokoju!
Pieniądze nie są najważniejsze
Uspokoiłam dziewczynę, że jej tajemnica jest u mnie bezpieczna, i wróciłam do domu. W saloniku panowała przyjemna atmosfera, wszyscy grzali się przy kominku, czytali bądź popijali herbatę. Pomyślałam o starszej pani odizolowanej od rodziny, spędzającej ten i setki innych wieczorów samotnie. Może wsłuchiwała się w wesołe odgłosy z dołu, może wyobrażała sobie, że też buja się w fotelu naprzeciwko ognia… Tylko jedno jej w tym przeszkadzało: letnicy.
– Było nam bardzo miło panie gościć– powiedziała pani Nina, żegnając się z nami tydzień później. – Zapraszamy za rok!
– No nie wiem – zrobiłam nieco przestraszoną minę. – Wie pani, ja w nocy słyszałam dziwne odgłosy. Jakby stukot żołnierskich butów obok mojego łóżka… Nic nie mówiłam, ale pani zmarły brat chyba nie lubi tu gości – i wzdrygnęłam się teatralnie.
Nigdy więcej nie wróciłam do pensjonatu Pod Upiorem, jak go w myślach nazwałam. Mam nadzieję, że córka i zięć właścicielki zaczęli lepiej traktować starszą panią, a Iza wyszła za swojego ukochanego. I może pani Nina i pan Kostek zrozumieli, że nie pieniądze są najważniejsze, tylko rodzina. Chociaż to już w sumie nie moja sprawa…