Ledwie weszła do domu, czułam, że nie będzie dobrze. Samo trzaśnięcie drzwiami zwiastowało, że Malwina jest w podłym humorze. Odetchnęłam głęboko i wyszłam do przedpokoju. Dziewczyna zdejmowała właśnie buty.
– Jest zupa grzybowa – powiedziałam.
– Zjesz? Kurczaka wstawię przed powrotem taty.
– Nie będę nic jeść – burknęła i zniknęła w swoim pokoju.
Przełknęłam gorzką gulę
To po co ja się tak wysilam? Specjalnie ugotowałam grzybową, bo Malwina lubiła tę zupę. Co prawda zawsze twierdziła, że nikt nie umie jej tak przyrządzić jak jej matka, ale zazwyczaj jadła. Właśnie… Zazwyczaj. Chyba że miała taki dzień jak dzisiaj, a to zdarzało się często i chyba coraz częściej. Nie bardzo wiedziałam, co powinnam zrobić w takiej sytuacji. Dziewczyna powinna przecież coś zjeść. Chyba że znów poszła do jakiegoś fast foodu, byle tylko nie jeść czegoś, co przygotowałam. Zapukałam do niej.
– Czego chcesz? – rozległo się ze środka.
Uchyliłam drzwi.
– Powinnaś zjeść coś ciepłego.
– Już jadłam na mieście – potwierdziła moje podejrzenia.
Zirytowałam się, co nie powinno chyba nikogo dziwić. Otworzyłam drzwi szerzej.
– Przecież wiesz, że ojciec wolałby, żebyś jadła w domu zdrowe rzeczy, a nie te półprodukty – z trudem powstrzymałam się, żeby nie powiedzieć „świństwa”.
– Żarcie z budy jest i tak zdrowsze od twojego – odpowiedziała, nie odwracając się od biurka.
– Na co sobie pozwalasz, gówniaro?! – teraz już nie wytrzymałam. – Staram się dla ciebie…
– To się nie staraj! – przerwała mi, tym razem przekręcając się z całym fotelem. Patrzyła na mnie ze złością. – Niczego od ciebie nie potrzebuję!
Tego nie mogłam już znieść
– Posłuchaj, dziecko…
– Nie mów tak do mnie, nie jestem twoim dzieckiem, cholera! – znów mi przerwała. – Miałam matkę, ale już nie mam!
Teraz jasny szlag mnie trafił. Co za niewdzięczność!
– Może nie jestem twoją matką, ale łożę na twoje utrzymanie na równi z ojcem!
– To tata mnie utrzymuje – odpowiedziała i znów odwróciła się do laptopa. – Swoje pieniądze możesz sobie schować wiesz gdzie.
– Cholera jasna, mamy z twoim ojcem wspólną kasę, nie dzielimy pieniędzy!
– To może zacznijcie. Ja od ciebie nic nie chcę, już mówiłam.
Jędrek wrócił z pracy zmęczony i głodny. Zjadł ze smakiem zupę, potem drugie danie i dopiero zauważył, że w domu panuje głucha cisza. Malwina siedziała u siebie ze słuchawkami na uszach, a mnie po scenach z nią nie chciało się już nawet włączyć radia. No i niczego nie zjadłam.
– Znów się pożarłyście? – jęknął.
– Znów – potwierdziłam. – Ona traktuje mnie jak wroga. Już nawet nie jak obcą, tylko kogoś, kto zrobił jej krzywdę.
– Przeżywa jeszcze śmierć matki – próbował ją tłumaczyć. – Mnie też daje czasem popalić…
– Twoja żona zmarła ponad trzy lata temu. Przecież nie ja ją wam odebrałam!
– Wiem, ale Malwinka to wciąż przeżywa.
– Jezu, ona skończyła piętnaście lat, powinna to i owo już rozumieć!
Spuścił głowę i milczał. Wiedziałam, że jest mu trudno w tej sytuacji, ale mnie również łatwo nie było. Może nawet gorzej niż jemu. Mogłam chyba jednak oczekiwać, aż coś zrobi, prawda?
– Porozmawiam z nią – powiedział w końcu. – Ale nie dziś, niech się uspokoi.
To oznaczało, że odłoży tę rozmowę do świętego nigdy. Zaczynałam mieć tego naprawdę dość.
Na początku miałam nadzieję, że sprawy się ułożą. Zresztą początkowo Malwina nie okazywała mi jawnej wrogości. Może nie była zbyt zadowolona, że ojciec przyprowadził do domu inną kobietę, ale dawała temu wyraz tylko drobnymi złośliwościami. Miała wtedy trzynaście lat.
– Przywyknie, będzie dobrze – zapewniał mnie Jędrek. – Jeśli będziesz dla niej w porządku, pogodzi się, że mieszkamy razem.
Nic nie zapowiadało, że pójdzie aż tak źle, zanim wzięliśmy wreszcie ślub. Właściwie już wtedy z nimi mieszkałam, rzadko bywałam w swoim domu, przenosiłam powoli rzeczy. Powoli, żeby nie drażnić Malwiny nagłą przeprowadzką. I może to był błąd? Może należało właśnie zagrać zdecydowanie? Bo tak dziewczyna przyzwyczaiła się, że niby jestem, ale tak nie do końca, że w każdej chwili mogę pójść do siebie, zniknąć jej z oczu chociaż na jakiś czas. Zresztą czy ja wiem, jak by było lepiej? Równie dobrze mogłoby wyjść na jedno. Ale wyszło, jak wyszło, a moje stosunki z pasierbicą uległy pogorszeniu już dwa dni po ślubie, czyli pół roku temu.
– Chodź na obiad, skarbie – powiedziałam wtedy, otwierając drzwi do jej pokoju.
– Jak się wchodzi, to się puka! – burknęła. – I nie nazywaj mnie skarbem. Nie jesteś moją matką!
Najpierw mnie zamurowało, a potem odpowiedziałam jej ostro, już nawet nie pamiętam, co dokładnie. Odpyskowała i zamiast rodzinnego obiadu mieliśmy rodzinną awanturę.
Nigdy potem już nie nazywałam jej pieszczotliwie, tylko po imieniu, i to bez zdrobnień, bo nawet tego sobie nie życzyła, chociaż Jędrek mógł do niej mówić „Malwinko”, a nawet „Malinko”. Cóż, to było jeszcze do przeżycia, ale ta dziewczyna zaczęła mnie w ogóle ignorować. A jak już się odzywała, to chyba wolałabym, żeby nie otwierała ust… Zbyt często kończyło się to kłótniami, bo ja też nie mogłam dawać sobie w kaszę dmuchać. W dodatku Jędrek wydawał się zupełnie bezradny. Miał do córki słabość, a coraz częściej odnosiłam wrażenie, że małżeństwo ze mną uważa za pomyłkę. Może się myliłam, ale bałam się o to zapytać.
Może ona coś mi doradzi?
Po kolejnej awanturze, która wybuchła trzy dni po opisanej na początku, wyszłam z domu. Musiałam się przejść, odparować, bo inaczej by mnie rozsadziło. Co ta dziewucha sobie wyobrażała? Że jestem jej koleżanką? Gdyby jeszcze Jędrek związał się z kobietą o wiele młodszą, Malwina mogłaby mieć jakieś pretensje, że jej stary się wygłupia, ale byliśmy prawie w jednym wieku!
Jakoś tak się stało, że nogi zaniosły mnie pod klasztor niepokalanek. Przebywa w nim moja serdeczna przyjaciółka z czasów ogólniaka i wczesnych studiów. Uczelnię rzuciła, bo poczuła powołanie. Widujemy się rzadko, ale od czasu do czasu, szczególnie przed świętami, zachodzę do niej. Była też na moim ślubie z Jędrkiem. Zadzwoniłam do furty bez wielkiej nadziei, bo siostry mają zazwyczaj sporo obowiązków. Otworzyła mi furtianka, którą znałam. Na mój widok uśmiechnęła się.
– Do siostry Benwenuty? – zapytała.
– Jeżeli może poświęcić mi nieco czasu – odparłam.
– Chyba jest akurat wolna. Wczoraj miała mnóstwo pracy, więc dzisiaj przełożona pozwoliła jej nieco odpocząć.
Kilka minut później siedziałyśmy w jej pokoju, który w klasztorze nazywa się celą. Na szczęście pomieszczenia nie przypominają więziennych komór. Wprawdzie są urządzone skromnie, wręcz ascetycznie, jednak chociaż w miarę przytulnie.
– No to masz problem – podsumowała Krysia, to znaczy siostra Benwenuta. – Jeśli nic nie zmienicie, dziewczyna na pewno nie odpuści i będzie szła na konflikt, skoro już się tak nauczyła. A ty też masz niezły charakterek.
Pokiwałam głową. Pewnie gdybym częściej kładła uszy po sobie, byłoby mniej kłótni. Tylko że ja też nie mogłam pozwolić skakać sobie po czuprynie.
– Słuchaj, przecież twoja mama wyszła drugi raz za mąż po śmierci męża. I chyba też miałaś wtedy koło dwunastu lat – przypomniałam sobie. – Ale nie pamiętam, żebyś się wykłócała z ojczymem. Nie bardziej w każdym razie niż każda z nas ze swoim starym.
– Oj, żebyś wiedziała, jak to było na początku… – odparła. – Jak byłam w liceum, to wszystko się już wygładziło. Ale wredna bywałam dla niego strasznie. Nie mogłam się pogodzić, że jakiś obcy mężczyzna ma wejść w rolę mojego ukochanego tatusia.
– Jednak jakoś się dogadaliście – zauważyłam.
– Może dziewczynkom łatwiej się pogodzić z tym, że do rodziny wchodzi facet? – westchnęła.
– Ale też on miał dla mnie mnóstwo cierpliwości. Wprawdzie parę razy wyszedł z siebie, ale wytrzymywał. Tak jak ty. A moja matka, podobnie jak twój mąż, wydawała się zupełnie bezradna, nie umiała nic zrobić, żeby mnie okiełznać. Bała się, że straci moją miłość, ale to zrozumiałam później. Podobnie jest na pewno z Andrzejem.
Zamilkła, pogrążona we wspomnieniach.
– Wtedy Karol wziął sprawy w swoje ręce – ciągnęła po chwili. – Przyszedł jednego dnia do mojego pokoju i powiedział, że musimy porozmawiać. W pierwszej chwili oczywiście posłałam go do sama wiesz kogo – nie chciała mówić o diable w murach klasztoru. – Kazałam mu wyjść. Ale był uparty. Powiedział coś w stylu, że mieszkamy razem i na razie to się nie zmieni, więc trzeba się jakoś dogadać.
Przygryzłam wargi. Prawdę mówiąc, mnie również przyszło do głowy coś podobnego, ale Malwina była tak opryskliwa, że zwyczajnie się bałam cokolwiek zaproponować. Powiedziałam o tym przyjaciółce. Roześmiała się.
– Tutaj jest sporo czasu na myślenie – uczyniła gest ręką, ogarniając klasztor. – Dzisiaj wiem, że on też się tego obawiał. Wiesz, kłótnia jest w takich sytuacjach chyba prostszym rozwiązaniem. I bardziej oczywistym. Najtrudniej dojść do porozumienia, a właściwie nie tyle dojść, ile zacząć dochodzić.
– Uważasz, że powinnam zrobić to samo co twój ojczym?
– Powinnaś spróbować – odparła. – Nam się udało. Pamiętasz? Mówiłam nawet do niego „tato”. Długo nie wiedziałaś, że to nie jest mój rodzony ojciec.
Dała mi do myślenia. Posiedziałam jeszcze u niej, uspokoiłam się, a potem wróciłam do domu.
Czas na rozmowę…
Nie podjęłam próby tego samego dnia. Byłam zmęczona po pracy i po kłótni, musiałam wszystko przemyśleć, rozważyć, czy to ma sens. Ale nazajutrz się zdecydowałam. Przyszłam z biura, nastawiając się na rozmowę, a może ostateczną konfrontację. Malwina była już w domu, Jędrek jak zwykle wracał półtorej lub dwie godziny po mnie. Zapukałam do pokoju pasierbicy. Nie odpowiedziała. Zapukałam jeszcze raz, a potem nacisnęłam klamkę.
– Nie powiedziałam, żeby wejść – rzuciła.
Tradycyjnie nawet nie spojrzała w moim kierunku.
– Ale weszłam – odezwałam się najłagodniejszym tonem, na jaki mnie było stać. – Zdajesz sobie sprawę, że powinnyśmy porozmawiać?
– O czym niby? – wyburczała.
– O nas – odparłam. – Naprawdę ci odpowiada, że ciągle się kłócimy i na siebie warczymy?
Właściwie to zawsze ona warczała na mnie, ale to nie był czas, żeby bawić się w szczegóły.
– To się mnie nie czepiaj – padła odpowiedź. – Daj mi żyć, a ja dam żyć tobie.
Westchnęłam i usiadłam na jej łóżku, stojącym obok biurka. Malwina drgnęła, rzuciła mi ostre spojrzenie i otworzyła usta, pewnie chcąc powiedzieć, żebym nie siadała na jej meblach. Zauważyła jednak, że jestem zupełnie spokojna, i dała sobie spokój.
– To nie jest takie proste – powiedziałam. – Wyszłam za twojego ojca, kocham go i nie chcę, żeby to się zawaliło.
– Że niby przeze mnie? – prychnęła.
– Nasze kłótnie nie służą niczemu dobremu – odrzekłam. – Nie ma co owijać w bawełnę, atmosfera w domu jest gorsza niż w grobowcu rodzinnym. Tam przynajmniej nikt się na nikogo nie wydziera, nawet jeśli synowa leży tuż obok teściowej.
Kąciki ust jej drgnęły, kiedy próbowała powstrzymać śmiech. Udało mi się ją rozbawić, co uznałam za dobry znak.
– No dobra, ale ja nie chcę, żebyś mi zastępowała mamę! – powiedziała.
Potrząsnęłam głową.
– Nie zamierzam ci zastępować mamy – zapewniłam. – Kochałaś ją i z pewnością wciąż kochasz. Jeśli się obawiasz, że zamierzam zająć jej miejsce w twoim sercu, grubo się mylisz.
Zaczęłyśmy naprawdę rozmawiać
Malwina patrzyła na mnie spod zmarszczonych brwi.
– No dobra – zgodziła się wreszcie. – Masz rację, że chyba powinnyśmy pogadać. Ale zupełnie szczerze. Najpierw powiem ci, co mam do ciebie, a ty powiedz, co masz do mnie, dobra?
Hm… Może nie był to idealny początek dochodzenia do konsensusu, ale jakiś przynajmniej był. Starałam się zachowywać zimną krew, co chwilami nie było łatwe. W pewnym momencie nawet trzasnęłam drzwiami i chciałam wyjść z domu, ale pomyślałam, że to niczego nie załatwi, więc wróciłam.
Potem Malwina wybiegła z pokoju i już myślałam, że teraz będzie już definitywny koniec rozmowy, ale po chwili weszła, zamknęła za sobą cicho drzwi i usiadła naprzeciwko mnie. To było chyba najważniejsze – chciała dojść do porozumienia. I rzeczywiście nastąpił przełom w dyskusji, która do tej pory przypominała z jej strony mowę oskarżycielską, jak to zabrałam jej ojca i wtrącam się w jej życie. Od tamtego czasu minęło parę miesięcy i mogę powiedzieć, że jest o wiele lepiej. Może jeszcze nie idealnie, bo to byłoby wręcz cudem, ale idzie ku dobremu.