„Mariusz wycofał się rakiem, gdy tylko zaszłam w ciążę. Na odchodne rzucił, że da mi kasę, ale tatuśkiem nie będzie”

„Mariusz wyszedł, a ja zostałam sama. Przestał się do mnie odzywać. Nie pisał, nie dzwonił, nie przychodził. Po kilku tygodniach jego całkowitego milczenia uznałam, że między nami koniec. Było mi przykro, że zerwał w taki sposób, ale nie trudno. Miałam dziecko, o którym marzyłam”.

Miałam już 42 lata i za sobą dwa małżeństwa. Z Tomkiem pobraliśmy się jeszcze na studiach. To była taka szczenięca, szalona miłość, która nie miała prawa przetrwać. I faktycznie po ślubie wytrzymaliśmy ze sobą raptem pół roku.

Z Bartkiem, drugim mężem, połączyła mnie z kolei prawdziwa, dojrzała miłość. Nasze małżeństwo kwitło przez pierwszych parę lat.

Przez to bardzo się od siebie oddaliliśmy

Jednak na dobrych relacjach cieniem kładło się to, że nie mogłam zajść w ciążę. Na początku myśleliśmy, że trzeba czasu i musimy po prostu cierpliwie poczekać, starać się.

Jednak po pięciu latach bezowocnych prób dotarło do nas, że coś jest nie tak. Przebadałam się i okazało się, że jestem zdrowa. A Bartek za nic nie chciał pójść do lekarza. Zrozpaczona, sugerowałam adopcję, ale o tym też nie chciał słyszeć.

Przez to bardzo się od siebie oddaliliśmy. Jasne, próbowaliśmy się dogadać, jednak żadne z nas nie chciało ustąpić. Po wielu miesiącach podjęliśmy trudną decyzję o rozstaniu. Chcieliśmy się rozwieść z klasą, ale mimo wszystko było to dla nas bardzo bolesne doświadczenie. Po drugim rozwodzie przez kilka lat wierzyłam, że jeszcze zdołam ułożyć sobie życie.

Spotykałam się z różnymi mężczyznami, lecz z żadnym jakoś nie było mi po drodze na dłużej. W końcu pożegnałam się z marzeniami o posiadaniu rodziny.

Skupiłam się na innych życiowych celach. Miałam dobrą pracę, przyjaciół. Nie byłam nieszczęśliwą, bezdzietną starą panną, niemniej w głębi serca miałam żal do losu – o to, że moje życie nie potoczyło się tak, jak sobie kiedyś wymarzyłam.

Może tym razem wreszcie się uda?

Moja cicha pretensja do przeznaczenia zniknęła dopiero wtedy, kiedy zakochałam się w Mariuszu. Poznałam go podczas służbowego wyjazdu. Od razu wpadliśmy sobie w oko.

Bardzo mocno między nami zaiskrzyło, ale nie chodziło tylko o seks, choć było super. Chcieliśmy być razem. Nie zostaliśmy jednak tradycyjną parą, spotykaliśmy się tylko w weekendy.

Taki intensywny, lecz luźny związek, bez zobowiązań i długoterminowych planów. Mariusz był po rozwodzie jak ja, ale w przeciwieństwie do mnie miał dziecko, dorosłą już córkę.

Po paru tygodniach bycia razem Mariusz wyznał mi szczerze:

– Bardzo cię lubię, może nawet zaczynam się w tobie zakochiwać. I dlatego chciałbym, żeby wszystko między nami było jasne. Nie chcę się angażować w nic nieodwracalnego, na serio, no wiesz, wspólny kredyt, dom, dzieci. Już raz to przerabiałem i raz mi wystarczy.

– No i świetnie – odparłam. – Mnie też taki układ pasuje. Każde z nas ma swoje życie, swoje sprawy. I niech tak zostanie.

– Jesteś wspaniała! – pocałował mnie.

Dawał czułość i zmysłowe uniesienia

Nasza miłość mogła się wydawać trochę dziwna. Czuła i romantyczna, kiedy się spotykaliśmy i cieszyliśmy sobą jak para zauroczonych nastolatków. Ale tylko w weekendy.

Nie miałam pojęcia, czy jest mi wierny w ciągu tygodnia. Nie rozmawialiśmy o tym, a ja nie zadręczałam go pytaniami, czy jestem jedyną kobietą w jego życiu. W weekendy byliśmy tylko my i to mi wystarczało.

Ja, zdeklarowana monogamistka, czułam się dobrze w takim nietypowym związku. Miałam dużo swobody, ale był też ktoś, kto mnie adorował, dawał czułość i zmysłowe uniesienia.

Wszystko się zmieniło, kiedy zorientowałam się, że spóźnia mi się okres. Najpierw myślałam, że to początki wczesnej menopauzy. Jednak ginekolog rozwiał te obawy. Byłam w ciąży!

– To niemożliwe, zawsze używaliśmy prezerwatyw – wyrwało mi się naiwne zaprzeczenie.

Lekarz popatrzył na mnie sceptycznie.

– No… raz nam się zdarzyło bez. Jeden raz! Bo akurat wszystkie zużyliśmy i zabrakło. A to był środek nocy, no i… – spłonęłam rumieńcem.

– Jest pani dorosła, i to już od jakiegoś czasu, nie musi się pani tłumaczyć. Proszę teraz o siebie dbać. To jednak późna ciąża, więc nie ma co ukrywać, że nieco bardziej zagrożona. Ale zakończymy ją z sukcesem, jeśli będzie się pani mnie słuchać.

– Będę! – obiecałam.

Jak ja mu o tym powiem?

Gdy opuściłam gabinet ginekologa, poszłam na długi spacer do parku. Miałam wiele do przemyślenia. Byłam zszokowana i przestraszona, ale też autentycznie uradowana. Nawet przez chwilę nie brałam pod uwagę aborcji.

Przecież zawsze chciałam mieć dziecko. Myślałam, że to już niemożliwe, a tymczasem los spłatał mi radosnego figla. Nie zmarnuję takiego daru. Nie wiedziałam tylko, czy przyznać się Mariuszowi do ciąży.

Chodziłam po parku trzy godziny, rozważając tę kwestię, ale nic nie wymyśliłam. Spytałam więc o radę moją najlepszą przyjaciółkę Beatę.

– Jesteś w ciąży?! Ale jaja! Kochana, gratuluję z całego serca!

– Dzięki, dzięki. Tylko teraz nie wiem… Powinnam powiedzieć o tym Mariuszowi?

– Oczywiście!

– Ale on nie chce mieć dzieci. Nie tak się umawialiśmy.

– No to co? Przecież nie zaszłaś w ciążę podstępem. Po prostu się stało, wpadka dotyczy was obojga. Nie może mieć do ciebie pretensji.

– Oj, Becia. Mówisz, jakbyś życia nie znała. A jak będzie mnie namawiał, żebym usunęła?

– Niech tylko spróbuje!

– Nie uśmiechają mi się kłótnie i przepychanki. Może lepiej nic mu nie mówić, tylko zerwać i cześć? To ja chcę dziecka. Więc to będzie moje dziecko, nie jego. Nie chcę się denerwować. W moim stanie nie powinnam, prawda?

– Prawda – przytaknęła. – A co z alimentami? – spytała.

– Poradzę sobie bez nich.

Miałam wrażenie, że ona mnie zupełnie nie rozumie. Chciałam tego dziecka, bez względu na wszystko.

Moje obawy się potwierdziły

– Zapewne. Ale pieniądze to nie wszystko. Czy dziecko nie ma prawa znać swojego ojca? Czy Mariusz nie ma prawa wiedzieć, że znowu zostanie tatusiem? Nie decyduj za niego. To nie w porządku.

– Czuję, że będą z tego same problemy. Wygodniej by było nic mu nie mówić…

– Może wygodniej, ale nieuczciwie. Sumienie by cię dręczyło. Musisz mu powiedzieć. Lepiej teraz niż za ileś lat, gdy nastoletnie potomstwo zacznie drążyć, kto jest tatusiem – powiedziała.

– Chyba masz rację – skapitulowałam.

– Muszę mu powiedzieć. Wiem, że powinnam. Tylko się boję.

– Czego?

– Że okaże się dupkiem. Problemy obnażają charakter ludzi.

– Ja mogę mu powiedzieć, jeśli chcesz – zaofiarowała się Beata.

– Dzięki, już i tak dużo zrobiłaś.

– Zawsze do usług!

Od razu rzuciłam bombę

Poczekałam z wyjawieniem nowiny Mariuszowi do weekendu. Kiedy przyszedł i jak zwykle przyniósł moje ulubione różowe wino, od razu rzuciłam bombę:

– Ja podziękuję za wino. Nie mogę pić, jestem w ciąży.

Mariusza dosłownie zamurowało. Przez dłuższą chwilę tylko na mnie patrzył z półotwartymi ustami i oczami okrągłymi jak spodki.

– Ze mną? – wykrztusił w końcu.

– Z tobą.

– Ale… to niemożliwe!

– Noc podczas weekendu w Kazimierzu – przypomniałam mu.

– Aaa… no tak.

– Z nikim innym nie sypiałam.

– Wierzę ci. Co zamierzasz? Czy myślałaś, żeby… – zaczął.

– Nie usunę. Chcę tego dziecka.

Zagryzł wargi. Dodałam więc szybko:

– Ale od ciebie niczego nie oczekuję. Nie pozwę cię o alimenty, nie bój się. Chciałam tylko, żebyś wiedział, masz do tego prawo. No i dziecko, gdyby kiedyś zapytało…

– Będę płacił! – oburzył się. – To będzie też moje dziecko. Wezmę za nie odpowiedzialność, przynajmniej finansową. Co do reszty… jestem już za stary na bawienie się w pieluchy. Przepraszam.

– Rozumiem. A teraz, proszę, wyjdź. Chcę zostać sama.

Cóż, tego się właśnie obawiałam…

Mariusz wyszedł, a ja zostałam sama. Na dobre. Przestał się do mnie odzywać. Nie pisał, nie dzwonił, nie przychodził. Po kilku tygodniach jego całkowitego milczenia uznałam, że między nami koniec. Było mi przykro, że zerwał w taki sposób – właściwie bez pożegnania – ale nie załamałam się.

Byłam zbyt podekscytowana swoją ciążą i za bardzo zajęta: czytaniem fachowej literatury na temat pielęgnacji niemowląt, kupowaniem ciuszków, wózka, kołyski.

Zapomniałam o Mariuszu. No, prawie… Ale przynajmniej miałam czym zagłuszyć tęsknotę za nim i nierealne marzenia o szczęściu we troje przez cały tydzień, w świątek i piątek.

Jakież więc było moje zdumienie, kiedy pewnego dnia Mariusz pojawił się u mnie pod drzwiami z ogromnym bukietem kwiatów. Gdy otworzyłam, uklęknął na jedno kolano i wyrecytował:

– Przepraszam, że zachowałem się jak dupek. To dlatego, że się wystraszyłem. Ale tęskniłem jak diabli i martwiłem się jak cholera. Kocham cię, Lenka, i chcę, żebyś została moją żoną.

– Właź natychmiast do środka, nie rób przedstawienia na klatce – gderałam, żeby ukryć wzruszenie.

– Nie wejdę, dopóki nie powiesz: tak. Chcę być twoim mężem i prawdziwym ojcem dla naszego dziecka.

Co miałam zrobić? Jasne, że powiedziałam: TAK! A on wziął mnie na ręce i wniósł do mieszkania. Ku uciesze sąsiadów. Może gdybym była młodsza, uniosłabym się dumą i obraziła, że potrzebował tyle czasu na decyzję.

Ale jestem już dojrzałą kobietą i zrozumiałam, że pewne wybory są niełatwe, a decyzja trwalsza, jeśli zostanie poprzedzona solidnym namysłem.

-->