Sklep był cały w lustrach. Elegancki. Kolorowy. Zawalony ciuchami po sufit. Przyciągnęła mnie do niego piosenka Franka Sinatry, która leciała przez głośniki. We wszystkich innych łomotały jakieś współczesne, koszmarne przeboje…
Na mój widok zza kontuaru wyłoniła się ekspedientka i zaczęła łazić za mną krok w krok. Dwie znudzone nastolatki przerzucały w kącie sterty bluzek, spódnic i spodni. Jedna z nich popatrzyła na mnie z ostentacyjnym obrzydzeniem.
Uciekłam stamtąd jak zmyta! Dopiero parę przecznic od galerii handlowej puściła mi gula w gardle. „Co za świat? – myślałam. – Jakiś apartheid dla emerytów się zrobił?! Czy w tym kraju wszyscy już powariowali?”.
Właściwie czekam już tylko na śmierć
W mieszkaniu stanęłam przed szafą z wielkim lustrem. Patrzyła na mnie siwawa pani w szarym, luźnym płaszczu i czarnych półbutach z bazarku. Nawet apaszkę miała buro-zieloną, okropną, podkreślającą zmęczoną cerę i smutne oczy.
Ramiona miała ta pani opuszczone, berecik jak przypalony naleśnik i sfatygowaną torbę, dobrą tylko do noszenia kartofli i innych kalafiorów.
– Dziwisz się? – zapytałam na głos. – Wyglądasz jak uboga stulatka, a polazłaś do sklepu dla młodych bogaczy. Masz, czego chciałaś!
Do wieczora snułam się po domu jak mucha w smole. Nawet swoich seriali nie oglądałam, tak mi było nieswojo. Wzięłam proszek na sen, ale i tak miałam białą noc. Dopiero nad ranem zdrzemnęłam się odrobinę…
Przyśniła mi się złota plaża i błękitny ocean. Dokładnie taki, jaki zawsze chciałam zobaczyć na własne oczy. Było cieplutko, spokojnie, czułam się szczęśliwa jak nigdy dotąd. W tym śnie spacerowałam po kostki w wodzie, wypatrując muszelek na piaszczystym dnie.
„Całe życie o tym marzyłam i proszę, wreszcie tu jestem – cieszyłam się w myślach, schylając się co i raz zupełnie bez wysiłku. – Nie robię nic specjalnego i nie mam żadnych wyrzutów sumienia! Wspaniałe uczucie!”.
Czy to nie głupota?
Rano nie chciało mi się nosa wyściubić spod ciepłej kołdry. Za oknem wiało, sypał śnieg, szare niebo zapowiadało, że ta paskudna pogoda nieprędko się skończy. Zdziwiłam się, kiedy usłyszałam dzwonek przy drzwiach.
„A komuż to się chce mnie odwiedzać w taką zawieruchę?” – pomyślałam, naciągając na grzbiet znoszony szlafrok, i poczłapałam do przedpokoju.
Moja wnuczka, bo ona to była, już od progu wyjaśniła mi powód swej wizyty.
– Mama szaleje, bo od wczoraj nie odbierasz komórki. Wygoniła mnie, żeby sprawdzić, co się dzieje.
– Bateria padła – skłamałam, bo komórka leżała od wczoraj na dnie torebki, a mnie nie chciało się jej odbierać. – Zapomniałam naładować.
Zuzia popatrzyła uważnie.
– Jakaś dziwna jesteś, babciu. Stało się coś? Może źle się czujesz?
Nie chciałam narzekać, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać…
– Wszystko jest do luftu! – wystrzeliło mi z ust, zanim zdążyłam pomyśleć. – Życie mija, a ja mam jeszcze tyle pragnień niespełnionych, tyle pomysłów i chęci! Tak mi przykro, że niczego z tego już nie zrealizuję.
– Nie masz pieniędzy czy co?
– Nie o to chodzi. Coś tam odłożyłam na czarną godzinę, ale tego nie ruszę.
Wnuczka znowu zadała to głupie pytanie: „Dlaczego?”.
– A jak się zdarzy choroba albo jeszcze gorsze, to co? Twoja matka musi mnie przecież pochować! Wiesz, ile to kosztuje?
– Mama jest ubezpieczona, tata też. Ty, babciu, pewnie też masz jakąś polisę… O co więc chodzi? Oszczędzasz na czas, kiedy cię już nie będzie, zamiast korzystać, kiedy jeszcze jesteś?!
Popatrzyłam na jasną twarz wnuczki i aż mnie zatkało z wrażenia: „Boże! Ona ma rację! Nigdy tak o tym nie myślałam, ale ona naprawdę ma rację!”. W szafie wisi elegancka sukienka przeznaczona na mój pochówek. Kosztowała majątek. Nigdy jej nie włożyłam, choć były różne okazje. Czy to nie głupota?
W bieliźniarce schowałam biustonosz, figi, rajstopy dobrej firmy. Na co dzień takich nie noszę, bo mi szkoda pieniędzy. Jedwabna halka aż pieści skórę, tak jest delikatna i mięciuteńka… Dlaczego pomyślałam, że przyda się wówczas, kiedy już nie poczuję jej dotyku?
Czy nie jestem idiotką do kwadratu?
– Babciu, ważne jest tylko to, co tu i teraz. Nie zatruwaj się strachem przed tym, co będzie. Ciesz się tym, co jest!
Zuzia ma dwadzieścia lat, głowę całą w cieniutkich warkoczykach i malutki kolczyk nad brwią. Jest kolorowa i wesoła. Studiuje malarstwo. Podobno ma talent… Traktowałam ją zawsze jak duże dziecko. Nawet do głowy mi nie przyszło, że jest mądrzejsza ode mnie!
– A przypadkiem nie jest już na wszystko za późno?
– Coo? Za późno? Babciu, co ty opowiadasz?! – oburzyła się Zuzia. – Nie masz pojęcia, ilu artystów w dojrzałym wieku osiągało szczyt swojego talentu. Sokrates, Goethe, Michał Anioł, Newton dopiero po siedemdziesiątce pokazali światu, gdzie raki zimują! A ty zamiast się cieszyć, że jesteś jeszcze na chodzie, marudzisz i czekasz na śmierć! Naprawdę niczego już nie chcesz? O niczym nie marzysz?
– Chcę zobaczyć na własne oczy piramidy! – rzuciłam odważnie. – I katedrę w Barcelonie. I jeszcze o czymś marzę, ale wstydzę się powiedzieć…
– Wal śmiało, babciu!
– Chcę usiąść pod palmą i pić drinka z wysokiej szklanki z kolorową parasolką. Wiem, wiem, to straszny kicz!
– Co z tego?
– Starsze panie powinny chodzić na poranne i wieczorne nabożeństwa! To do nich pasuje, a nie drinki z parasolką.
– A ja myślę, że fajnie byłoby się pomodlić we wszystkich najsłynniejszych kościołach Europy. Co ty na to?
– Tylko jak to zrobić?
– Znaleźć pewne i dobre biuro podróży. Przejrzeć oferty, wybrać wycieczkę i… jechać! – oświadczyła wnuczka. – Ale zanim to zrobisz, babciu, zaprowadzę cię do fryzjera. Koniec z koczkiem!
Jakby mi skrzydła u ramion wyrosły
Boję się, ale mam straszliwą ochotę postąpić dokładnie tak, jak mi radzi wnusia. Nawet deszcz ze śniegiem za oknem nie wydaje mi się już taki paskudny. I jakby krew szybciej krążyła w moich żyłach… Robię dokładny bilans. Rzeczywiście starczy mi na taką wycieczkę, może nawet na niejedną!
I garderobę muszę wymienić. Teraz na szczęście jest tyle sklepów, że można się niezbyt drogo i modnie ubrać. A gdybym zaczęła nosić kolorowe ciuchy, zamiast tych ziemistych burasów?
Wyciągam z szafy stanik przeznaczony na ostatnią drogę. Jest świetny. Doskonale trzyma biust, nie uwiera, nie wpina się, nie spłaszcza piersi. Już go nie zdejmę. Teraz jest mi potrzebny. Nareszcie to do mnie dociera! Eureka!
I w mieszkaniu trzeba to i owo zmienić. Dlaczego mam spać na tej niewygodnej, przedpotopowej kanapie? Widziałam niedawno fajne, nowoczesne łóżko z fantastycznym materacem. Kupię, decyzja zapadła. Tak!
Aż mnie głowa zaczyna pobolewać od nadmiaru tych wszystkich myśli. Już sięgam po proszek, ale skoro zmiany, to zmiany! Co mi tam pogoda! Robię sobie turban z fioletowo-zielonej chustki i idę na spacer. Przy okazji zajrzę też do pobliskiego sklepu z kosmetykami. Od dawna miałam na to ochotę; teraz się odważę!
To powiedz, że babcia poszła po rozum do głowy
A wieczorem dzwonię do córki:
– Co byś powiedziała, gdybym poprosiła, żebyś mi nie kupowała na imieniny żadnych prezentów? Dołóż się po prostu do sanatorium. Chcę pojechać. Tylko do jakiegoś naprawdę przyjemnego.
– Mamo, cudownie! – słyszę. – To jest świetny pomysł.
– Tylko nie planuj żadnych remontów w najbliższym czasie – ciągnę. – Nie będę mogła pilnować wam mieszkania.
– Dlaczego?!
– Nie będzie mnie. Mam zamiar trochę powałęsać się po świecie.
– Nie zrobisz mi tego! Ekipa zamówiona, a wiesz, mamo, jak ich trzeba pilnować!
– No to weź urlop w pracy. W końcu to twój remont.
– I co powiem?
– To samo, co mnie… Że budowlańców trzeba pilnować, i że nie ma kto.
Ten argument dodał mi pewności, że robię słusznie.
– Ale wiedzą, że mamy babcię…
– Babci nie ma. Zniknęła. Wyjechała. Uciekła z domu. Jest na gigancie!
– To głupie. Nie uwierzą.
– To powiedz, że babcia poszła po rozum do głowy i nieprędko wróci. To daleka droga, więc musisz sobie radzić sama. Ale spokojnie, córciu, przyślę ci pocztówkę z Barcelony!