Akurat zabierałam się do pisania wielkanocnej listy zakupów, kiedy zadzwonił telefon. Moja przyrodnia siostra, której nie widziałam od czterdziestu lat – nie poznałam jej po głosie, musiała mi się przedstawić! – powiedziała:
– Teraz ty zajmiesz się ojcem. Ja już nie mam do niego siły!
– Żartujesz? – wyjąkałam, kiedy już odzyskałam mowę. – Dlaczego ja?!
– A kto inny? Jesteś w końcu jego córką!
– Coś takiego! Sam przypomniał sobie o mnie czy to twój pomysł?
– Co za różnica? Albo się zgodzisz dobrowolnie, albo zakładamy sprawę o opiekę i alimenty…
Z nerwów natychmiast skoczyło mi ciśnienie, ledwo doczłapałam do szafki z lekami. Drżącymi rękami otwierałam buteleczkę, a w głowie wciąż kołatała mi się myśl: „To niesprawiedliwe, to podłe!”.
Całą wizytę mnie krytykowali
Mam z nim tylko jedno wspólne zdjęcie. On jest bardzo młody, lekko kędzierzawy. Wygląda jak wystraszony chłopak, któremu na kolanach usiadły dwie dziewczynki, a on tylko marzy, żeby od nich wiać. Ja mam nową lalkę. Pamiętam ją, była piękna, ale jej nie lubiłam, bo przypominała moją młodszą, przyrodnią siostrę, a jej też nie lubiłam i nie chciałam się z nią bawić.
Nie jesteśmy podobne: ja ciemna, śniada, a ona jak cukiereczek, słodka i różowa. Ją ojciec kochał, mnie nawet nie lubił… Ta fotografia została zrobiona wiosną 1964 roku. Chodziłam do przedszkola, ale w innej miejscowości, tam, gdzie mieszkałam z mamą. Ojciec się wyprowadził, kiedy tylko urodziła mu się druga córka. Miał kochankę, mama o niczym nie wiedziała. Zmieniła się przez niego; nigdy już nie była taka jak dawniej.
– Byli prawie dziećmi, kiedy szli do ołtarza – opowiadała mi o rodzicach moja ukochana ciotka. – Twoja mama miała ciężki charakter, o byle co wybuchała. Waldek szybko się zmęczył wiecznymi awanturami. Znalazł inną…
Kiedy dorosłam, rozmawiałam z ciotką o dawnych czasach. Pytałam, czemu ojciec nigdy do nas nie przyjeżdżał. Czemu mnie do siebie nie zabierał?
– Dziecko – tłumaczyła mi. – Jak mężczyzna nie lubi kobiety, to i dziecka od niej też nie lubi! A twoi rodzice rozstali się w strasznym gniewie i złości.
– A jednak mama pozwoliła mi do niego jechać!
– Tylko przez ciekawość. Miałaś wyszpiegować, jak tam jest, co jedzą, jak się urządzili, czy mają pieniądze. Matka cię przez miesiąc szkoliła, na co masz patrzeć i czego słuchać. Pamiętasz?
– Nie. Ale to chyba trudne zadanie dla dziecka? – rzuciłam.
– Pewnie, tylko Jance nic nie dało się wytłumaczyć. Tak cię nastawiła, że pojechałaś cała najeżona jak dzikie zwierzątko. A na miejscu trafiłaś na wredną babę. To się nie mogło udać!
Jak przez mgłę pamiętam tamten koszmar…
Moja przyrodnia siostra nie pozwoliła mi nawet dotykać swoich zabawek. Nic mi nie było wolno. Druga żona mojego ojca bez przerwy nas porównywała.
– Jaka ona jest niezręczna! – mówiła. – Czy ty widzisz to co ja? Chodzi, jakby połknęła kołek, nogi stawia jakoś koślawo, kolana do siebie, a pięty na zewnątrz. I patrzy spode łba! Co za niemiłe dziecko z niej! Jesteś pewien, że twoja? Na cudze nie płacisz?
Kiedy po powrocie powtórzyłam wszystko mamie, wściekła się. Chciała jechać i pobić tamtą kobietę, lecz ja załatwiłam to wcześniej za nią. Ugryzłam żonę ojca aż do krwi, a siostrze wyrwałam pasmo włosów… Ojciec się słowem nie odezwał, kiedy mnie odwoził na autobus i przekazywał konduktorowi, żeby ten dopilnował, aż się ktoś po mnie zgłosi na właściwym przystanku. Sporo mu zapłacił – sama widziałam zwitek banknotów, który mu wciskał do ręki. Mnie na drogę nie kupił nawet herbatników.
Drugi raz pojechałam do niego dopiero po maturze. Zdałam na studia. Był gorący czerwiec, w Polsce się kotłowało i wrzało. Ja byłam mocno zaangażowana w młodzieżowy ruch kościelny od czasu „zaaresztowania” obrazu jasnogórskiego. Interesowałam się polityką. Stałam oczywiście po stronie tych, którzy walczą z komuną. Myślę, że również dlatego, aby podświadomie ugodzić ojca, który wówczas był działaczem partyjnym i robił karierę w tak zwanych strukturach. Od czasu do czasu czytałam o nim w gazetach, nawet widywałam jego zdjęcia z oficjalnych uroczystości. Zmienił się, przytył, lecz nadal wyglądał młodo…
Zmusiłam się, żeby tam pojechać
Był zamożnym człowiekiem. Mieszkał w pięknej willi z ogrodem, miał służbowy samochód, a jego żona jeździła małym włoskim fiatem. Wtedy to był szyk! Ojciec nadal płacił na mnie alimenty, groszowe co prawda, bo mama nigdy nie wystąpiła o ich podwyższenie, jednak przekazy przychodziły regularnie. Oprócz tego – żadnego znaku życia ani pamięci. Mama od lat nie wymawiała jego imienia. Ale tego dnia, kiedy wróciłam do domu szczęśliwa, że zobaczyłam swoje nazwisko na liście przyjętych na pierwszy rok studiów, powiedziała:
– Musisz wziąć z dziekanatu zaświadczenie, że studiujesz. Zawieziesz swojemu ojcu. Inaczej wstrzyma ci alimenty…
Zdębiałam ze zdumienia.
– Po co mam tam jechać? W życiu! Wyślę poleconym.
– Pojedziesz. Najwyższy czas, żebyś z nim pogadała.
– O czym?
Wtedy się przyznała, że ma raka krtani. Będzie operowana, prawdopodobnie włożą jej rurkę tracheotomijną, przestanie normalnie mówić.
– Pójdę na rentę. Nigdzie nic nie dorobię. Nie wydolę finansowo bez pomocy, a ty musisz w spokoju studiować.
Mama zawsze bardzo dużo paliła: dwie, trzy paczki dziennie… Od dawna miała chrypę i niski głos, ale nie narzekała na ból czy coś takiego. Twierdziła, że papierosy ją konserwują, i że gdyby nie one, toby się rozpadła. Nie było sensu gadać, że na własne życzenie wyhodowała sobie to paskudztwo. Bała się, musiałam ją uspokoić.
– Dobrze, mamo – powiedziałam. – Pojadę do niego, porozmawiam. W końcu minęło tyle lat, czas zakopać topór wojenny!
– Zrób to szybko, zanim jeszcze pójdę do szpitala… Chcę wcześniej wiedzieć, co i jak.
Przechodziło mi przez głowę, żeby ją okłamać. „Powiem, że byłam i że się dogadaliśmy. Nie dowie się przecież – kombinowałam. – Może napiszę po prostu list? Albo zamówię rozmowę międzymiastową? Nie chcę go widzieć. To dla mnie za trudne”. Wiedziałam jednak, że mama się pokapuje. Wystarczy, że prześwidruje mnie swoimi czarnymi oczami, a wszystko wyśpiewam. Trudno, trzeba było się przemóc!
Na miejscu byłam przed piątą rano. Zwiedziłam miasteczko, połaziłam po rynku i pustych uliczkach, posiedziałam w kruchcie kościoła, ale i tak była dopiero siódma. Postanowiłam wolniutko pójść do domu ojca i najpierw z daleka się przyjrzeć, jak mu się żyje. Mieszkał jak lord! Wprawdzie obśmiałam się w duchu z lusterek wbudowanych w tynk, ale cała willa, ogród, samochód na podjeździe były z innego świata niż mój. Za ogrodzeniem biegał olbrzymi owczarek alzacki i to on szczekaniem ściągnął przed drzwi grubą blondynę uczesaną w chałkę. Od razu mnie poznała.
– Ty do mojego męża? – zapytała lodowatym tonem.
– Ja do ojca – odpowiedziałam. – Mam ważną sprawę. Muszę się z nim zobaczyć.
– No cóż, skoro tak… Poczekaj, sprawdzę, czy w ogóle będzie chciał z tobą rozmawiać.
Nawet nie zapytał, jak się mama czuje
Dobry kwadrans stałam za zamkniętą bramą. Widziałam, jak na piętrze poruszały się firanki, widocznie ktoś mnie oglądał i obserwował. Wreszcie otworzyły się drzwi i na schodach zobaczyłam tatę. Tak wtedy pomyślałam: „O rany, to mój tata!”.
Sztywno podaliśmy sobie ręce.
– Proszę do mojego gabinetu – powiedział. – Mam mało czasu, musisz się streszczać.
Więc krótko powiedziałam, że mama bardzo zachorowała, że potrzebujemy pieniędzy na życie i że właśnie zdałam na uniwerek.
– Na dzienny? – zapytał.
– Tak. Było dziewięć osób na jedno miejsce – pochwaliłam się.
Myślałam, że mi chociaż pogratuluje…
– Poczekaj tutaj – powiedział tylko. – Za chwilę wracam.
To była długa chwila. Mogłam się spokojne rozejrzeć po bogatym, niemal luksusowym pokoju. Mój ojciec urządził się jak pączek w maśle. Chyba tylko ptasiego mleka mu brakowało! Co za porównanie z naszym pokoikiem z kuchnią, gdzie mama spała za przepierzeniem, na wąskiej leżance! Wspólna ubikacja była na korytarzu, myłyśmy się w misce, a wodę się grzało w garach na piecu węglowym, bo gaz mieli podłączyć dopiero w następnej pięciolatce…
Na wielkim biurku stała fotografia młodej dziewczyny. To chyba była moja przyrodnia siostra. Wyglądała pięknie. Umalowana, wytapirowana, uczesana na gwiazdę filmową! Ale minę nadal miała wredną. Pod tym względem nic się nie zmieniła. Byłam strasznie zmęczona, więc prawie się zdrzemnęłam w głębokim fotelu. Kiedy wreszcie ojciec otworzył drzwi, nie wiedziałam, gdzie jestem.
– Idź do łazienki – powiedział. – A potem zjemy śniadanie.
W łazience znowu szok! Kafelki, lustra, niklowane fikuśne przybory, kosmetyki, jakich nigdy nie widziałam. I ręczniki ogromne, włochate, miłe w dotyku. U nas takich nie było. W jadalni – bo mieli osobny pokój na jedzenie – zastałam stół nakryty jak na wesele. My z mamą jadłyśmy na małym stoliku pod oknem kuchennym. Rzadko razem, bo albo mama pracowała, albo ja gdzieś ganiałam w swoich sprawach. A tutaj… Biały obrus, filiżanki, talerzyki, no i szynka, polędwica, baleron, serdelki. Rany boskie! Kiedy ja widziałam takie żarcie?!
Z trudem oderwałam wzrok od tych delikatesów. Usiadłam sztywno na brzegu krzesła, zupełnie jak w dzieciństwie, kiedy mnie tak krytykowano… Naprzeciwko mnie siedziała Ewa, moja przyrodnia siostra. Ciuchy z Peweksu, lakier na pazurach, tusz na rzęsach. Była młodsza ode mnie, a wyglądała na całkiem dorosłą. Poszła w swoją pulchną, jasną mamusię.
Kompletnie nie byłyśmy do siebie podobne. A jednak mój widok denerwował drugą żonę ojca. Przenosiła spojrzenie ze mnie na Ewę i coraz bardziej pochmurniała. Nie pojmowałam czemu, bo ja miałam na sobie parciane spodnie i bawełnianą bluzkę w kwiatki, a na nogach zwykłe tenisówki. Czym mogłam ją wkurzyć? Dopiero potem wykrzyczała, że ubrałam się jak łach, żeby udawać biedotę i wydoić ojca! I że wstyd mnie pokazać w mieście. Ale na razie było spokojnie.
Mogłam liczyć tylko na siebie
– No, podobno chcesz się dalej uczyć? – zapytała słodko pani domu. – A masz warunki?
Natychmiast włączył mi się ostrzegawczy brzęczyk.
– Będę miała, bo ojciec mi chyba pomoże – odpowiedziałam. – W tej sytuacji, kiedy nie mogę już liczyć na mamę, jest jeszcze druga strona. Nawet prawo tak mówi…
Blondi poczerwieniała.
– Wiesz, na prawo się nie powołuj, bo się na nim nie znasz! Poza tym jeśli cię nie stać na studia dzienne, są przecież zaoczne. Pójdziesz do pracy i po kłopocie!
Już mnie zaczęło ponosić, zapytałam zaczepnie:
– A Ewa? Ona też pójdzie na studia zaoczne?
– Nie, dlaczego? Ewa pojedzie do Leningradu albo do Moskwy, a może do Pragi… To jej da prawdziwy start.
Byłam wściekła. Skręcało mnie z głodu, na talerzach leżały plastry smakowitej wędliny, pomidory, grzybki marynowane, ślina mi leciała, a to babsko gadało i gadało, machało łapskami… Nie pozwalała mi jeść!
– Powiedzcie, czy mam na was liczyć, czy nie. Karty na stół!
Ojciec i Ewa milczeli. To gruba blondyna rozpętała burzę…
– Tak, nie ma co owijać w bawełnę. Musisz sobie radzić sama. Jesteś dorosła, studiowanie to twoja fantazja, nie konieczność, więc mój mąż nie musi cię finansować. Zresztą on ma dziecko. Ewa dopiero jest w liceum, idą trudne czasy, musimy myśleć przyszłościowo.
Wstałam. Wiedziałam, że nie zjem szyneczki, polędwiczki ani korniszonków. Wyjdę głodna, jak przyszłam. Nic się nie zmieniło! Z rozkoszą pociągnęłam za róg białej serwety i patrzyłam, jak ta cała elegancja ląduje na podłodze, jak się tłucze i rozlewa, plamiąc parkiet i dywan.
Długo czułam na ramieniu stalowy ucisk dłoni ojca, który mnie wyprowadzał z domu. Zatrzasnął bramę i dopiero po dłuższej chwili, bez słowa, wyrzucił przez parkan mój plecak. Tak się skończyła moja druga wizyta w domu taty. Więcej go nie widziałam. Zrezygnowałam z alimentów. Poszłam na wydział zaoczny, równocześnie pracowałam i uczyłam się. Dopóki mama żyła, niczego jej przy mnie nie brakowało.
Wiem, że ojciec cały swój majątek przepisał na Ewę. Po zmianie ustroju stał się oficjalnie byłym urzędnikiem aparatu państwowego, biednym i uczciwym. Dostawał sporą emeryturę. Ja wyszłam za mąż, ale nie chciałam mieć dzieci. Za to Ewa ma całą gromadkę i to jest dla niej argument za tym, że ja się powinnam zająć starym, chorym i zdziwaczałym ojcem.
– Dałam mu tyle, ile mogłam – mówiła w tamtej rozmowie telefonicznej. – Teraz twoja kolej. Nie stać mnie nawet na to, żeby płacić na dom opieki. Ostatnio zmniejszyli mu emeryturę, na nic nie wystarczy!
– Ale kiedyś wzięłaś, ile mogłaś! – przypomniałam jej. – Co mi teraz do tego?
– Za to ja znosiłam go po śmierci mamy! Ja podcierałam, kupowałam pampersy i karmiłam. Może zaprzeczysz?
– Przecież byłaś jego ukochaną córunią. Wszystko dla ciebie, ja nie istniałam… Teraz sobie o mnie przypomniałaś?
– Taka jesteś wierząca niby, a nie pamiętasz, że trzeba czcić ojca i matkę? – szydziła ze mnie. – Rozgrzeszenia nie dostaniesz!
Ta małpa kpiła, ale dla mnie to jednak poważna sprawa. Mój mąż jest dobrym, porządnym człowiekiem. Będzie tak, jak postanowię. Zgodzi się na wszystko. Tylko – czy ja mam prawo mu zwalać na kark obcego starucha, którego ani nie lubię, ani nie znam? W imię czego? Tylko z tego powodu, że kiedyś nam zrobiono wspólną fotografię? Nic mnie z nim nie łączy, przeciwnie: wszystko od niego odrzuca!