Mężczyźni zazwyczaj nie mają pojęcia, ile kosztuje utrzymanie domu. To my, kobiety, powinnyśmy zarządzać kasą. Bo potrafimy!
Odkąd przeszłam na emeryturę, kilka razy w miesiącu robiłam dla całej rodziny pierogi, gołąbki, krokiety. Coś, co nie było zbyt drogie, ale smaczne, domowe. Mąż patrzył na to moje gotowanie z lekką kpiną.
– Przecież to już nie te czasy, Mania, żeby trzeba było lepić pierogi – śmiał się. – Dzieciaki urządzone, zarabiają sporo, nie na takie frykasy je stać.
Nie zwracałam na niego uwagi, bo w końcu swoje wiem. Jedzenia nigdy nie za wiele. Poza tym, młodzi mają sporo wydatków. Kredyty do spłacenia, dzieci w szkołach, to kosztuje.
– I twoje pierogi pewnie im pomogą spłacić te kredyty – nabijał się Edek. – Nie szkoda ci nóg, żeby tak stać godzinami nad stolnicą? Lepiej byś film jakiś ze mną pooglądała…
Niech sobie gada, a ja i tak dobrze wiedziałam, że w domu wszystko się przyda. Nawet jak się sporo zarabia i pierogów lepić nie trzeba. Synowe zadowolone, wnukom aż się uszy trzęsą nad talerzami. Cieszyłam się, że jeszcze na coś się mogę przydać.
Wypisz, wymaluj cały ojciec
Tamtego dnia miałam odebrać z przedszkola Adasia, mojego najmłodszego wnuka, więc przy okazji zapakowałam pojemnik gołąbków. Wyszły mi dobre, jak mało kiedy, bo dodałam sporo grzybków, więc wiedziałam, że posmakują wszystkim. No i miałam rację. Malwina, moja synowa, gdy wróciła z pracy i zobaczyła pojemnik na stole w kuchni, aż mnie ucałowała z radości.
– Bardzo dziękuję! – zawołała. – Jakby nie te mamy gołąbki, to ciężko by było… – urwała, jakby się zorientowała, że za dużo powiedziała.
Zdziwiłam się. Czyżby im się źle powodziło? Może któreś straciło pracę i ukrywają to przede mną?
– Jak to? – spytałam, patrząc na synową podejrzliwie. – Przecież dobrze zarabiacie. O czymś nie wiem?
– Nie, nie – zaprotestowała szybko. – Ale wiadomo, jak to jest… Dochody, owszem, spore, ale wydatki jeszcze większe. Kredyty dwa do spłacenia, trzeba uważać, żeby za dużo nie szło na dom. U nas kasę trzyma Jacek, a mama wie, jaki on jest stanowczy.
– Chcesz powiedzieć, że wydziela ci pieniądze i brakuje? – spytałam.
– Aż tak to nie – zaśmiała się Malwina. – Po prostu jest pewna kwota przeznaczona na życie i nie wolno jej przekroczyć – pokiwała głową.
– Tak uzgodniliśmy, żeby się Jackowi budżet domowy zgadzał… Czasem ciężko dociągnąć do pierwszego.
„No to pięknie – pomyślałam – wypisz, wymaluj cały ojciec”. Edek też kiedyś chciał rządzić kasą. I też był nieugięty, przynajmniej tak uważał.
– Widzę, że mój synek wdał się w tatusia – roześmiałam się. – Cóż, w takim razie tobie pozostaje tylko wprowadzić puste koperty…
Synowa popatrzyła na mnie zdumiona, ale ja wiedziałam, o czym mówię.
Myślałam, że sobie żartuje
Gdy pobraliśmy się z Edkiem, musieliśmy dorabiać się od przysłowiowej łyżki. Niby łatwiej było, bo i pracy nie musieliśmy szukać, i mieszkanie dostaliśmy z zakładu do spłacenia bez tych straszliwych odsetek, jakie teraz młodzi mają przy kredytach. Ale szybko urodziły nam się dzieci, cała trójka, rok po roku, więc przestałam pracować, bo musiałam zająć się domem. A z jednej pensji ciężko było wyżyć, choćby nie wiem jak oszczędzać. Nalepiłam się wtedy tych pierogów i klusek, oj, nalepiłam.
Jakoś dawaliśmy sobie radę, do czasu, kiedy to Edkowi zachciało się samochodu. Mieliśmy co prawda malucha, ale jemu marzyło się coś lepszego. Zaczął więc odkładać co miesiąc pewną sumę, obcinając mi tym samym wydatki na dom. Przez pierwsze miesiące nie protestowałam, bo miałam trochę drobnych oszczędności. Lecz przyszedł taki dzień, że pieniędzy zabrakło. A do pierwszego trochę zostało. Niestety, gdy poprosiłam męża o więcej kasy, tylko się zezłościł.
– Musi ci wystarczyć tyle, ile daję – odparł na to stanowczo.
– Ale to jest za mało, wszystko drożeje, dzieci rosną – oburzyłam się. – Mam im wydzielać jedzenie, bo ty chcesz sobie limuzynę kupić?
– Po prostu nie umiesz dobrze gospodarzyć – zaczął się wymądrzać. – Do wszystkiego trzeba podchodzić z głową, a nie tak szast–prast, dzisiaj wszystko wydasz, a na jutro nie ma. Załóż sobie koperty. Trzydzieści, po jednej na każdy dzień miesiąca. Rozdziel równo kasę i wtedy wydasz tylko tyle, ile masz na dany dzień…
Myślałam, że Edek żartuje. Niestety, mówił poważnie i przy najbliższej wypłacie, oprócz kasy położył na stole w kuchni trzydzieści kopert…
– Naprawdę, mamo? – roześmiała się w tym momencie Malwina. – Tata kazał mamie kopertować pieniądze?
– Właśnie tak – przytaknęłam.
– Ależ to jakiś terror! – zawołała. – Trzeba było się nie zgodzić.
– Dobrze ci żartować, ale mnie wtedy wcale do śmiechu nie było – westchnęłam ciężko. – Bo przecież dobrze wiedziałam że, czy porozdzielam je do kopert, czy odłożę do szuflady, to i tak pod koniec miesiąca zabraknie mi tych pieniędzy.
Chciał wojny, to będzie ją miał
Mimo tozrobiłam, jak chciał mąż. Rozdzieliłam kasę do kopert, na każdej napisałam właściwy dzień miesiąca i zaczęłam mądrze gospodarzyć. Z takim skutkiem, że prawie codziennie podbierałam z dalszych kopert po kilka złotych, bo brakowało mi na codzienne zakupy.
A jak już coś niespodziewanego wypadło, jakiś syrop na kaszel, bo dzieci łatwo się przeziębiały, albo buty na zimę, to klapa na całego. I chociaż bardzo się starałam, w okolicach dwudziestego zabrakło pieniędzy. Powiedziałam o tym Edkowi, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Miałaś gospodarzyć tym, co masz – powiedział twardo, ale widząc moją minę, zaraz dodał cieplejszym tonem. – Zrozum, Mania, jeżeli chcemy do czegokolwiek w życiu dojść, musimy być konsekwentni.
– Czyli nie dasz mi więcej pieniędzy na dom? – spytałam ostro, bo w nosie miałam te jego morały.
– Umówiliśmy się, że będziesz gospodarzyć z głową – uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
No i pieniędzy nie zobaczyłam… Mój mąż rzeczywiście potrafił być w młodości bardzo konsekwentnym człowiekiem. Ale i ja nie należałam do uległych żon, co to tylko bez słowa pył spod stóp małżonka ścierają. Pomyślałam wtedy, że jeżeli chce wojny, to będzie miał wojnę…
Następnego dnia, zanim Edek wrócił z pracy, zjadłam z dziećmi obiad. Ugotowałam jarzynową z resztek warzyw wyszperanych w lodówce, no i były jeszcze te leniwe z wczoraj. Jakoś dla nas starczyło. A gdy mąż wszedł do pokoju, czekał już na niego stół nakryty obrusem, pięknie ułożone sztućce, talerz, a na nim…
– Co to jest? – spytał Edek, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. – Zwariowałaś kobieto?
– To jest twój obiad – odparłam.
– Toż to tylko koperta!
– Zgadza się – skinęłam głową z uśmiechem. – Bo na dzisiaj tylko koperta została. Pusta, bez pieniędzy, więc niczego nie mogłam kupić. Jutro będzie tak samo i pojutrze też. Aż do pierwszego. Puste koperty na obiad, firmowe danie tego domu…
– Ty naprawdę zwariowałaś – Edek popatrzył na mnie z przestrachem, wstał i nalał mi szklankę wody.
Skończyłam opowiadać i uśmiałyśmy się z Malwinką do łez.
– Biedny tata – pokręciła synowa głową. – Wyobrażam sobie, jak się przestraszył. Pewnie sobie pomyślał, że mamie naprawdę odbiło.
– Ty go tak nie żałuj – odparłam. – Nieważne, co myślał, ważne, że dzięki tym kopertom zrozumiał, co trzeba i swoje marzenia o nowym aucie odłożył na jakiś czas. A dokładniej dopóki dzieciaki nie podrosły, a ja nie wróciłam do pracy… Bo utrzymanie domu kosztuje więcej, niż on to sobie wyobrażał, a z pustego i Salomon nie naleje – uśmiechnęłam się do synowej. – Jeśli więc Jacek jest taki jak jego ojciec w młodości, to zawsze możesz takie koperty wprowadzić…
– Aż tak źle to chyba nie jest, jakoś dam sobie radę – powiedziała Malwina. – Ale przyznam, że ładnie sobie mama męża wychowała. Jakby coś się działo, to chętnie zapiszę się do mamy na jakieś korepetycje.
– Proszę bardzo – odparłam. – Jeśli chodzi o radzenie sobie z chłopem, to chyba się na tym trochę znam. Dam ci tyle lekcji, ile tylko zechcesz, i to całkiem darmowych…