– Dbałaś o niego, dopasowywałaś się do niego, zapominałaś o sobie – Olga bez skrupułów wyliczała moje błędy. – Nie darzył cię szacunkiem, myślał, że wszystko mu się należy…
– Byłam w nim zakochana – przerwałam jej. – Kochałam go bardziej niż samą siebie.
– Rozumiem, Alinko, chciałaś dla niego jak najlepiej – przytuliła mnie. – Jednak poświęcenie rzadko jest doceniane. Zazwyczaj jest wykorzystywane. A Ty wręcz osaczałaś go swoją życzliwością.
Moja rozpacz była niczym żałoba
Strasznie to brzmiało, ale przyznaję, że moja przyjaciółka miała rację – teraz już to zrozumiałam, mimo że wcześniej nie do końca to do mnie docierało. Mój mąż skutecznie przypomniał mi, że stałam się zaniedbaną, nudną kobietą, której głównym zajęciem było codzienne gotowanie obiadków, pucowanie domu na błysk i pieczenie ciasta w każdą niedzielę. Odszedł ode mnie do kobiety, która nie gotuje i nie sprząta, za to startuje w maratonach, a jej paznokcie lśnią głęboką czerwienią.
Od zaprzeczania przeszłam do akceptacji. W końcu zdecydowałam się na zmiany. Wróciłam do dawno zapomnianego hobby, zapisałam się na zajęcia jogi i kurs języka angielskiego. Początkowo robiłam to po prostu z nadmiaru wolnego czasu. Szybko jednak złapałam bakcyla, a zajęcia po prostu zaczęły sprawiać mi radość.
Zaskakująco dużo pamiętałam z zajęć angielskiego, na które uczęszczałam wcześniej, co pozwoliło mi po semestrze przenieść się do grupy dla zaawansowanych. Mimo początkowych trudności z jogą nie zniechęcałam się i uparcie trenowałam kolejne pozycje. Udział w dodatkowych zajęciach sprawił, że mocno poszerzył się mój krąg znajomych. Po lekcjach angielskiego często szłyśmy do kawiarni na herbatę i ciastko, natomiast po zajęciach z jogi koleżanki namawiały mnie na sałatkę. Powoli zaczęłyśmy się do siebie zbliżać i z czasem, oprócz rozmów o zajęciach, chętnie wymieniałyśmy się świeżymi ploteczkami i różnymi praktycznymi poradami.
Szybko dostrzeżono moje umiejętności dbania o dom. Koleżanki regularnie pytały mnie, jak przygotować pyszny obiad na specjalną okazję, czy jak poradzić sobie z plamami na ubraniach. Okazało się, że moje rady były naprawdę wartościowe, a koleżanki głośno je chwaliły.
Rozwód zniszczył moją samoocenę, która stopniowo zaczęła się podnosić.
Od koleżanek dowiedziałam się, jak dbać o urodę, podzieliły się ze mną również kilkoma trikami dotyczącymi makijażu. Na początku dyskretnie przyglądałam im się po treningach, potem zaczęłam pytać wprost. Moja ciekawość sprawiła, że chętnie dzieliły się swoimi doświadczeniami, podsuwały kosmetyki, które zasługują na to, aby je wypróbować.
Nowa ja
Za sprawą nowych znajomości zdecydowałam się odwiedzić salon fryzjerki. Dotychczas stawiałam na włosy średniej długości, które najczęściej wiązałam w praktyczny kucyk. Nie brałam udziału w żadnych specjalnych wydarzeniach, więc uważałam, że regularne odwiedzanie salonu fryzjerskiego to po prostu marnowanie pieniędzy. Teraz zdecydowałam się skrócić włosy o kilka centymetrów, delikatnie je rozjaśniłam i zyskałam zupełnie nową fryzurę. Efekt był zadziwiający. Nie mogłam rozpoznać samej siebie!
Moja twarz wydawała się bardziej smukła, szyja była dłuższa, a oczy zdawały się być ogromne. Delikatny makijaż, który zrobiła mi przyjaciółka po lekcji jogi, dopełnił całość. Wzięłam również udział w spotkaniu zorganizowanym przez moje koleżanki, które nazwały mianem “handlu wymiennego“. Każda z nas przyniosła na nie ubrania, które już jej się znudziły lub które okazały się niewłaściwe, a także produkty kosmetyczne będące nietrafionymi prezentami. Choć sama nie miałam zbyt wiele do wymiany, udało mi się nabyć kilka ciekawych przedmiotów za niewielką cenę.
Krok po kroku moje stare ja, które zostało zniszczone przez rozwód, stopniowo znikało. Nie byłam już kobietą, która ciągle płakała i pozbawiona była wiary w samą siebie. Na jej miejscu pojawiła się promienna, atrakcyjna pani, która z zadowoleniem oglądała swoje odbicie w lustrze. Coraz częściej widziałam również męskie spojrzenia kierowane w moją stronę. To dawało mi dodatkową motywację i odwagę do dalszej pracy nad sobą. Na fali tych odważnych decyzji zdecydowałam się na studia podyplomowe, a następnie na serię kursów i szkoleń.
Rezultaty przekroczyły moje najodważniejsze oczekiwania.
Może już czas na randkę?
W moim miejscu pracy otrzymałam propozycję przejścia na stanowisko kierownicze. Ze względu na mój dobry poziom języka angielskiego, uczestniczyłam w negocjacjach z naszymi zagranicznymi partnerami, a nawet kilkukrotnie wyjeżdżałam w delegacje za granicę. Spędzałam wolne wieczory na czytaniu bardziej wymagających książek i oglądaniu ambitnych filmów. Dzięki temu czułam się swobodnie w czasie spotkań integracyjnych, mogłam z łatwością wypowiadać się o kinie czy literaturze, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co mówię.
Moja postawa i zachowanie przyciągały uwagę, czego wyrazem były komplementy od kolegów. Szczególnie jeden z nich przyciągał moją uwagę. Wydawał się być czułym mężczyzną na poziomie. Za sprawą plotek, które krążyły w moim miejscu pracy, dowiedziałam się, że jest wolny, podobnie jak ja, ale nieśmiały. Koleżanki z pracy namawiały mnie, abym to ja zrobiła pierwszy krok.
Nie ulegało wątpliwości, że jest mną naprawdę zafascynowany. Często patrzył w moją stronę, ale z powodu swojej nieśmiałości z pewnością nigdy nie zdecydowałby się na zmianę charakteru naszej relacji. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i to ja zaproponowałam wyjście po zakończeniu pracy.
– Janusz, czy miałbyś ochotę wybrać się ze mną na wystawę do Muzeum Narodowego? – zasugerowałam.
Jego twarz zrobiła się cała czerwona, a oczy patrzyły w dół.
– Ja? Z Tobą?
– Nie jestem groźna – zażartowałam. – Obiecuję, że wrócisz cały i zdrowy – zapewniłam.
Moje słowa chyba jeszcze bardziej go przestraszyły.
– Wiesz, ja… ja sądzę, że… – zaczął, bawiąc się kluczami do samochodu.
– Że co? – zapytałam niecierpliwie, czując się jak natręt.
Nie byłam pewna – czy powinnam się roześmiać, czy rozpłakać?
Janusz oddychał głęboko, tak jakby zaraz miał zanurzyć się pod wodę.
– Wydaje mi się, że jesteś zbyt dobra dla mnie! – rzucił, a ja nie mogłam wydusić słowa.
Również on na moment zamilkł, jakby przeraził się swoją własną otwartością, po czym postanowił się tłumaczyć.
– Wyglądasz uroczo, jesteś zgrabna i zdumiewająco mądra. Wyglądasz jak gwiazda. A ja? Po prostu przeciętny, szarobury człowiek – odwrócił się i odszedł. Tyle go widziałam.
Niespodziewanie znowu znalazłam się w roli “tej zbyt dobrej”, choć w nieco innym kontekście. Konsekwencje były jednak identyczne. Zarówno mój mąż, jak i Janusz byli przytłoczeni i zniechęceni tym, jaka byłam.
Wszyscy dwaj zrezygnowali ze mnie z powodu mojej „nadmiernej dobroci”. Czy to mnie załamało? Absolutnie nie! Uznałam, że na świecie na pewno istnieje mężczyzna, który jest na tyle pewny siebie i inteligentny, aby mnie dostrzec i docenić. Nie pragnę nikogo innego. Jeśli go nie spotkam, nic straconego. Miłość jest ważna, ale nie na tyle, abym w jej imię zapomniała o sobie!