„Teściowa rościła sobie prawo do wychowywania naszego dziecka. Nie mieliśmy nic do gadania, uważała je za swoją własność”

„Pouczała nas na każdym kroku i wyrywała nam małego z ramion, jeśli popełniliśmy najmniejszy błąd. – Nie powinieneś go tak trzymać! A jadł już? I na pewno wszystko? Czemu płacze? Już go kąpiesz? Nie za wcześnie? Sprawdziłeś temperaturę wody? – obie ciągle podważały moje kompetencje, ale nie to było najgorsze”.

Zauważyłem Lilkę, zanim ona zdążyła dostrzec, że wracam wcześniej z umówionego spotkania. Na widok jej postaci schowanej za firaną tkaną w grube kwiaty poczułem wściekłość, bo to oznaczało, że nasz synek znowu spędza czas z babcią Heleną. Wiedziałem, że żona zdąży zbiec do swoich rodziców, nim zamknę za sobą furtkę, i kolejny raz spróbuje wmówić mi, jak dobrze oboje się tam bawią. Postanowiłem więc ją ubiec i zamiast wspiąć się po schodach na nasze piętro, poszedłem prosto do teściów.

– Tatuś! – Adaś umorusany resztkami obiadu wpadł mi z krzykiem w ramiona.

Tuż po nim w korytarzyku pojawiła się skonsternowana Lilka. Chciała coś powiedzieć, ale powstrzymałem ją ruchem dłoni.

– Idziemy do domu – ze wszystkich sił starałem się nie wybuchnąć przy synku.

– Ale Dawidek jeszcze nie skończył obiadu! – rzuciła zaskoczona teściowa.

– Dawidek? – powtórzyliśmy niemal jednocześnie z teściem i żoną.

 No… Ten… Adaś! – poprawiła się.

– Mama po prostu się przejęzyczyła – Lilka pośpieszyła jej z pomocą, ale tego dla mnie było już za dużo.

Początkowo sądziłem, że Lila cierpi na depresję poporodową. Gdy zaprzeczyła, na wszelki wypadek podpytałem położną i kuzynki żony, ale one też to wykluczyły.

No to o co chodzi?

Myślałem, zastanawiając się, dlaczego teściowa przesiaduje u nas całe dnie i wyręcza Lilę w każdej czynności przy Adasiu, choć nasz synek w ogóle nie sprawiał problemów. Żeby tylko wyręczała! Ale pouczała nas na każdym kroku i wyrywała nam małego z ramion, jeśli popełniliśmy najmniejszy błąd. Jestem inżynierem budownictwa i raczej nieskomplikowanym facetem, uznałem jednak, że obsługa dziecka nie może być tak trudna, abym nie potrafił go samodzielnie przewinąć czy wykąpać. Dlatego kiedy teściowa oznajmiła, że wprowadzi się do nas, choć ledwie była w stanie wspiąć się po schodach, coś we mnie pękło i po raz pierwszy się postawiłem.

– Dziękujemy za troskę, ale od dzisiaj sami będziemy zajmować się naszym dzieckiem – mówiąc to, wyjąłem synka delikatnie z ramion babci. – Myślę, że jesteśmy na tyle duzi, że sobie poradzimy. Oczywiście mama może nas odwiedzać i rozpieszczać wnuka, ale to my zajmiemy się brudną robotą – dla rozładowania napięcia puściłem do teściowej porozumiewawcze oko.

Myślałem, że rozerwie mnie na strzępy, ale nie odezwała się ani słowem, za to Lilka, która powinna stać po mojej stronie, prawie rzuciła mi się do gardła.

– Co ty wiesz o wychowaniu dziecka, przecież prawie nie bywasz w domu! Nie masz pojęcia, jak mi ciężko – wrzeszczała.

Może i nie wiem? Zgodziłem się z nią i, mimo napiętych terminów, wziąłem tydzień urlopu, żeby pobyć z rodziną. No i zobaczyłem więcej, niż się spodziewałem! Nie oczekiwałem wdzięczności, nie sądziłem jednak, że żona przez cały czas będzie się na mnie wyzłośliwiać, a jej matka zaglądać do nas pod byle pretekstem i dorzucać swoje trzy grosze.

– Nie powinieneś go tak trzymać! A jadł już? I na pewno wszystko? Czemu płacze? Już go kąpiesz? Nie za wcześnie? Sprawdziłeś temperaturę wody? Zrobił kupę? Nie? Przy mnie pięknie się wypróżniał – obie ciągle podważały moje kompetencje, ale nie to było najgorsze.

Nie wiem czemu wcześniej nie dostrzegłem, jak wielkim piętnem na życiu mojej żony odbiła się śmierć starszego brata.

Lila miała trzy lata, kiedy umarł

Nie zapamiętała niczego z jego krótkiej i dramatycznej walki z nowotworem, mimo to w pewien sposób czuła się winna tragedii rodziców. Zwłaszcza wobec mamy, która latami tkwiła w żałobie i na każdym kroku porównywała ją ze swoim wymarzonym synkiem. Moja żona robiła więc wszystko, aby wynagrodzić mamie stratę. Dobrze się uczyła, nie sprawiała problemów i realizowała wszystkie wyznaczone przez mamę cele. Została pediatrą, żeby ratować dzieci, wyszła za mąż za chłopaka z rozbitej rodziny, który – wydawało się – zawsze będzie wdzięczny za prawdziwy dom, mało tego, oddała matce nawet swojego synka.

– Czy ty mnie w ogóle kochasz? – zapytałem żonę po tym, jak pod moją nieobecność zniosła Adasia do matki, a ta przejęzyczyła się i nazwała go imieniem swojego zmarłego syna, czym tylko potwierdziła moje przypuszczenia.

W tamtej chwili byłem gotów usłyszeć od Lili najgorszą prawdę, ale rzuciła mi się na szyję, zapewniając o swoim uczuciu.

– W takim razie musimy się stąd jak najszybciej wyprowadzić. Dla dobra Adasia i naszego – powiedziałem, tuląc ją do siebie.

– Dobrze – usłyszałem w jej głosie smutek i zrozumiałem, że moją żonę też przeraziło to, co dzisiaj usłyszała z ust swojej matki.

Wyprowadziliśmy się po miesiącu do wynajętego mieszkania obok parku z placem zabaw. Teściowa długo żywiła do nas urazę. Nie zamierzała przepraszać ani tym bardziej nas odwiedzać, a Lilia nie od razu odnalazła się w nowej sytuacji, ale pomogło nam wsparcie teścia i to, że dla dobra naszego dziecka trzymaliśmy się razem. 

-->