Po raz pierwszy zobaczyłam tych facetów dzień przed swoimi urodzinami. Wychodziłam do pracy i od razu zwróciłam na nich uwagę. Po prostu nie pasowali do naszej dzielnicy.
Razem z mężem mieszkamy w bogatej części miasta. Szeregowe domki i starannie utrzymane trawniki – oto wizytówka naszej ulicy. Plus porządne auta, które stały w garażach. Dlatego mocno zaniepokoił mnie widok tych dwóch karków. Wyglądali jak rasowi kryminaliści. Wysocy, z łysymi głowami i mnóstwem tatuaży. Obaj mieli takie bicepsy, jakby je sobie pompką nadmuchali. Starałam się nie patrzeć na nich, ale zwrócili na mnie uwagę.
– Hej, laluniu! – zawołał jeden.
Zignorowałam go i ruszyłam równym tempem, żeby nie myśleli, że uciekam w stronę przystanku autobusowego. Cholera jasna, że też akurat wóz musiał mi się zepsuć! Gdybym miała sprawny samochód, czułabym się odrobinę bezpieczniej.
– Chyba nie słyszy – odezwał się kumpel tego, który mnie zaczepił.
– To zrobimy tak, żeby usłyszała. Ciekawe, jakie ma na sobie majtki? Taka elegancka kobitka pewnie nie nosi byle czego…
Oblał mnie zimny pot, tętno przyspieszyło, adrenalina zaczęła krążyć w żyłach. W pobliżu nie było żywego ducha. A jeśli ci dwaj zaciągną mnie do samochodu, a potem pobiją i zgwałcą? Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Zaczęłam szukać w torebce czegoś, co mogłoby posłużyć za ewentualną broń. Znalazłam perfumy. Psiknę napastnikowi w oczy, zawsze da mi to chwilę na ucieczkę… Głupia, nie zdążysz, ten drugi cię obezwładni! – uświadomiłam sobie przerażona.
Nic tu się nie zgadza
I wtedy zdarzył się cud. Pojawił się patrol policji. Odetchnęłam z ulgą. Spokojnie doszłam do przystanku i pojechałam do pracy. Niestety tam też nie mogłam się na niczym skupić, ponieważ ciągle myślałam o tych dwóch typach. Kiedy wybiła siedemnasta, z ulgą zabrałam swoje rzeczy i zadzwoniłam po Igora.
– Dobrze, że po mnie przyjechałeś, kochanie. Boję się sama wracać do domu – wyznałam, zapinając pasy.
– Coś się stało?
– Tak. Widziałam przed naszym domem dwóch podejrzanych typków. Wyglądali, jakby przed chwilą opuścili zakład karny – wyjaśniłam.
– U nas? Niemożliwe… Może coś ci się przywidziało – rzucił.
Nie cierpiałam uwag w stylu: coś ci się chyba przywidziało, masz jakieś zwidy, wydawało ci się i tak dalej. Jak ktoś ma w rodzinie kilka przypadków schizofrenii, to robi się przewrażliwiony na tym punkcie.
Sięgnęłam do radia i włączyłam stację muzyczną. Mój mąż najwyraźniej nie chciał rozmawiać o tym, co przytrafiło mi się rano. Igor był zawsze taki racjonalny i wszystko kalkulował. Denerwowało go to, co odbiegało od normy. Kryminaliści przed jego domem? Wykluczone! Przecież mieszkaliśmy w dobrej dzielnicy z monitoringiem, a naszymi sąsiadami byli prawnicy i lekarze. Tutaj nie mógł kręcić się nikt podejrzany. Wiedziałam, że Igor dokładnie tak myśli, dlatego odpuściłam sobie i nie drążyłam tematu.
– Zostawię cię tutaj – mąż zaparkował na naszym podjeździe.
– Nie wchodzisz do środka? Gdzieś jedziesz? – zdziwiłam się.
– Muszę wrócić do biura. Zapomniałem zabrać ważne dokumenty. Będę za godzinę – obiecał.
Postanowiłam, że przygotuję w tym czasie obiad. Zwykle nie gotuję. Zamawiamy zdrowy catering, stać nas. Ale teraz miałam ochotę zjeść coś zwyczajnego i zdecydowanie niezdrowego na przykład… O, już wiem, schabowego z ziemniakami i surówką!
W całkiem dobrym nastroju weszłam do domu i od razu wyczułam, że coś jest nie tak. Wieszak z kurtkami stał po prawej stronie, a przecież zawsze był po lewej. Nasze ogromne lustro z pozłacaną ramą było przekrzywione. W dodatku ktoś rzucił w kąt nasze buty do biegania.
Co on wygaduje?
Ja tego nie zrobiłam. Igor też. Obydwoje byliśmy pedantami. Wyjęłam z kurtki telefon. Postanowiłam, że dokładniej się rozejrzę i w razie czego zadzwonię po policję. Poszłam kolejno do kuchni, łazienki i naszej sypialni. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Ale ja wiedziałam, że ktoś u nas był i w subtelny sposób poprzestawiał nasze rzeczy. Większość, bo niektóre znalazłam w doprawdy dziwacznych miejscach. Moja szczotka do włosów leżała w kuchni, a w piekarniku odkryłam swoją torebkę.
– Co to ma być, do cholery? – zaczęłam zastanawiać się na głos, wyciągając laptopa Igora z wanny.
Wyprostowałam się. Zerknęłam w górę. W drzwiczki toaletki wetknięto jakąś kartkę. Sięgnęłam po nią, pełna złego przeczucia.
„Obserwuję cię” – przeczytałam.
Ktoś napisał te słowa rubinową szminką. Czyżby była u nas jakaś kobieta? Może Igor ma romans i zakradła się do nas jego kochanka? Zawsze dużo pracował, ale ostatnio znikał na całe dnie, a czasami noce. Swoją nieobecność w domu tłumaczył szkoleniami albo jakimś wielkim projektem dla zagranicznego klienta.
Wierzyłam mu, bo czemu miałabym nie wierzyć. A jeśli to były kłamstwa? Bo nie sądzę, żeby ktoś włamał się do naszego domu tylko po to, żeby zrobić nam głupi kawał. Nie. To musiało coś znaczyć. Ta osoba niczego nie zdemolowała, nic też nie zginęło. Jedyne, co zrobiła, to poprzestawiała rzeczy. Jakby wiedziała o naszej pedanterii i że to właśnie zdenerwuje mnie najbardziej.
Sięgnęłam po komórkę. Niczego cennego nie skradziono, więc nie było sensu zawiadamiać policji.
Wybrałam numer komórki Igora.
– Musisz natychmiast wracać, ktoś się do nas włamał – powiedziałam.
– Już jadę – rzucił i kwadrans później rzeczywiście był w domu.
– Igor, ktoś tu był, przestawił nasze rzeczy i zostawił mi wiadomość. Zobacz! – podałam mu zmiętą kartkę.
Przez twarz mojego męża przemknął dziwny grymas. Wyglądał, jakby się czymś zmartwił.
– Skarbie, usiądź, proszę. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale sądzę, że powinnaś pójść do lekarza…
– Do lekarza? Po jaką cholerę? – zapytałam wkurzona nie na żarty.
– Różyczko, w naszym domu nikogo nie było – powiedział cicho.
– Jak to nie było? To kto poprzestawiał nasze rzeczy? Kto napisał wiadomość? Ty to zrobiłeś? – wypytywałam.
– Raczej ty. I to nie pierwszy raz. Do tej pory dyskretnie sprzątałem ten bałagan, ale nie mogę dłużej udawać, że nic się nie dzieje.
Spojrzałam zszokowana na Igora. O czym on, do diaska, mówił? Nigdy nie zostawiłabym szczotki do włosów w kuchni ani laptopa w wannie! Dlaczego myślał, że to moja sprawka?
Chciałam na niego krzyknąć. Wywrzeszczeć mu w twarz, że plecie bzdury, ale… był taki zmartwiony. Mówił do mnie łagodnym tonem jak do małego dziecka. Według Igora zachowywałam się dziwacznie już od dobrych kilku miesięcy. Zapominałam o wielu rzeczach i odkładałam przedmioty nie na swoje miejsce. Ale dzisiaj przeszłam samą siebie. Wspomniałam o dwóch nieprzyjemnych typkach, których… nie było.
– Róża, rozmawiałem z sąsiadami. Nikt inny ich nie widział. To porządna dzielnica, tacy faceci od razu rzuciliby się w oczy – wyjaśnił.
– O czym ty mówisz? Uważasz, że to wszystko zmyśliłam! – zawołałam. – A wiadomość zostawioną na lustrze? Ktoś ją przecież napisał!
– Ty, kochanie. Przecież to kolor twojej szminki. Patrz – przyniósł z toaletki moją nową, czerwoną szminkę. Kupiłam ją dopiero wczoraj i jeszcze nie zdążyłam jej użyć. Jednak kiedy mąż podał mi pomadkę do ręki, zobaczyłam, że jest napoczęta.
– Nie zrobiłam tego, Igor… – zaprzeczyłam płaczliwie.
Mój mąż mi nie wierzył. I zerkał na mnie z wyraźną troską. Widziałam w jego oczach niemą prośbę o zrozumienie. Czyżbym naprawdę traciła rozum? Jak ciotka i babka? Nie, nie zgadzam się! To niemożliwe. Przecież mam doskonałą pamięć. Mogę bez problemu odtworzyć plan swojego dnia. Dzisiaj wyszłam z domu o siódmej rano. Wtedy wszystko było na swoim miejscu. Żadnego bałaganu. Żadnych wiadomości napisanych szminką. I ci dwaj faceci przed domem… Na pewno tam byli! Przecież ci policjanci z radiowozu musieli ich widzieć. Oni potwierdzą moje słowa. Powiedziałam o tym mężowi, ale on tylko smutno westchnął.
Tamtego wieczoru nie rozmawialiśmy więcej na ten temat. Igor posprzątał, a mnie kazał odpocząć. Nazajutrz mieliśmy świętować moje urodziny. Jednak po tym, co mąż mi powiedział, straciłam ochotę na ich świętowanie.
To nie mogłam być ja!
Nazajutrz wstałam wcześnie rano. Ubrałam się, umalowałam, a do torby zapakowałam duży notes. Postanowiłam zapisywać wszystko, co robię.
Przemyślałam to, co powiedział Igor, i uznałam, że poszukam po południu jakiegoś dobrego psychiatry. Może wizyta u lekarza coś mi wyjaśni? Jeśli coś złego działo się ze mną, ktoś powinien to zdiagnozować i mi pomóc. Wykryta choroba to jeszcze nie koniec świata, co innego nieleczona. Niemniej nie zamierzałam panikować i uważać się za wariatkę jeszcze przed rozmową z lekarzem.
Otworzyłam drzwi na klatkę i poczułam silny smród. Na wycieraczce leżał zdechły szczur, a obok niego karteczka. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zasłoniłam dłonią usta, żeby nie zwymiotować. Schyliłam się, by podnieść kolejny list: „Wszystkiego najlepszego, suko!”.
Tym razem napis był wykonany krwią! Wrzasnęłam na całe gardło. Usłyszała mnie sąsiadka i natychmiast przybiegła.
Nie mogłabym sama zabić tego szczura! Nie dałabym rady! To na pewno zrobił ktoś inny. Boże, ktoś mnie prześladował! Rozpaczliwie chwytałam powietrze. Czułam, jak moje ciało ogarnia dławiący strach. Sparaliżował mnie tak mocno, że nie mogłam się ruszyć ani nawet zapłakać.
– Igor! – krzyknęłam, gdy mój mąż pojawił się w drzwiach.
Lęk nieco odpuścił. Wtuliłam się w jego ramiona i wybuchłam spazmatycznym szlochem.
– Róża, wybacz mi, ale dzwoniłem już do szpitala. Mają dla ciebie miejsce. Pomogą ci. Wyzdrowiejesz, zobaczysz – mąż gładził mnie czule po włosach. – Nie chcę, żebyś zrobiła sobie krzywdę, proszę cię, pojedźmy, niech cię zbadają psychiatrzy…
Nie protestowałam, kiedy zaczął pakować moje rzeczy. Mieliśmy jechać do szpitala nazajutrz z samego rana. Igor obiecał, że poleżę na obserwacji góra dwa tygodnie. Dobiorą mi leki i będę mogła wrócić do domu. Nie stawiałam już oporu, zgodziłam się na wszystko, chociaż jakaś część mnie ciągle krzyczała, że nie jestem wariatką. Czy chorzy na umyśle martwią się o pracę? Ja się martwiłam. Przecież muszę znaleźć kogoś na zastępstwo.
Bałam się, że zwariuję, a Igor to wykorzystał
Poszłam do sypialni po kalendarz. Chciałam sprawdzić, jakie projekty mam rozpisane na przyszły miesiąc.
– Wszystko idzie zgodnie z planem – usłyszałam, gdy weszłam na górę. – Uwierzyła mi. Idzie jutro do szpitala. Przekonam ją, że może skończyć jak ciotka. Zamknę ją tam na pół roku i zacznę starania o ubezwłasnowolnienie. Po przejęciu kont, wszystko wam zwrócę!
Co jest grane? Stanęłam dyskretnie za drzwiami i nadstawiłam uszu.
– A kogo mają ustanowić jej opiekunem? Kto zadba lepiej o jej interesy niż kochający mąż? Rodzice są starzy i schorowani, rodzeństwa nie ma. Zostaję tylko ja. Kocha mnie i mi ufa… Błagam o jeszcze chwilę cierpliwości – Igor płaszczył się przed rozmówcą. – Nie, niczego nie podejrzewa. Myśli, że sama zabiła tego szczura i przestawiła nasze rzeczy…
Omal nie upadłam na podłogę. Czy teraz mam na dokładkę omamy słuchowe? Bo jeśli dobrze wszystko zrozumiałam, to mój mąż chciał mi wmówić, że oszalałam, i zamierzał zamknąć mnie w psychiatryku! Czemu? Bo jest komuś winny pieniądze! Ale za co? Przecież wszystkie wydatki planowaliśmy razem.
Owszem, każde z nas prowadziło własne biznesy, więc mieliśmy oddzielne konta osobiste i firmowe, do których sobie nie zaglądaliśmy, bo i po co. Ale poza tym mieliśmy wspólne konto małżeńskie, gdzie każde z nas co miesiąc wpłacało pieniądze i to wcale niemałe.
Dlaczego chciał więcej? Co takiego robił, w co się wpakował, że był gotów wpakować mnie do psychiatryka i ubezwłasnowolnić, by przejąć moje pieniądze? Jeśli potrzebował pomocy, mógł poprosić… Skoro tego nie zrobił, to kwota musiała być ogromna. Ale to nadal niedostateczny powód. Może miał romans i postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu?
A właściwe co mnie obchodzi, w co on się wpakował? Miał rację, ufałam mu jak nikomu na świecie. Nie mogłam przeżyć, że niemal wmówił mi chorobę. Drań! Wiele mogłabym mu wybaczyć, ale nie robienie ze mnie wariatki. Bałam się tego, a on podle ten lęk wykorzystał. Co za świnia!
Pchnęłam gwałtownie drzwi i wkroczyłam do pokoju.
– No chyba jednak nie pójdzie ci tak gładko, jak sobie wymyśliłeś – wycedziłam. – Bo ja do żadnego szpitala się nie wybieram. Jak mogłeś?! Przecież mogłam tam naprawdę zwariować!
Zbladł, poczerwieniał, a potem zaczął się tłumaczyć.
Chciał zniszczyć moją firmę! I mnie przy okazji!
– Przepraszam, wiem, że powinienem poprosić, ale jak cię znam, kazałabyś mi iść na policję. Ale ty nie znasz tych ludzi… Pożyczyłem od nich nie tak znów wiele, ale odsetki rosną i rosną. Policja? Guzik mi pomoże. Tamci mają gdzieś prawo i sądy. To niebezpieczni ludzie, naprawdę groźni. Pobić kogoś, połamać, zabić… Nie zawahają się. Te podejrzane typki, których widziałaś, to gangsterzy. Skoro już nas namierzyli, nie dadzą mi spokoju. Musiałem jakoś zdobyć pieniądze.
– Mogłeś wziąć kredyt albo zrobić cokolwiek innego, ale nie to!
– Róża, pomyśl… – Igor złagodniał. – Żyjemy z hipoteką na głowie, moja firma jest zadłużona…
– Dlatego chciałeś zniszczyć moją? I mnie przy okazji? Jesteś podły!
– Róża, błagam…
– Za późno. Nie obchodzą mnie twoje długi! Mam gdzieś, czy to przez hazard, czy przez kosztowną kochankę. Nigdy ci nie wybaczę, że chciałeś mnie wpędzić w chorobę i okraść. To koniec. Zapomnij o mnie. Nie łaź za mną, nie dzwoń, nie waż się nasyłać tych drani. Jak stąd wyjdę, od razu idę do prawnika i na policję.
Wzburzona trzasnęłam drzwiami. Wyprowadziłam się z domu jeszcze tego samego dnia. To były moje najgorsze i najlepsze urodziny. Najgorsze, bo dowiedziałam się, że żyłam z samolubnym, kłamliwym i bezwzględnym dupkiem, a najlepsze, gdyż pozbyłam się ze swego życia tego drania. Na szczęście, nie miałam z nim dzieci!