Kiedy goście się rozeszli zebrałam wszystkie prezenty i wyrzuciłam do śmieci. Zasłużyli sobie na to

Kiedy ostatni gość wyszedł, poczułam ulgę, ale też gorycz. Tyle się wydarzyło, tyle słów padło, że nawet nie wiem, od czego zacząć. W pół minuty wyrzuciłam do kosza pewnie z kilkaset złotych, wszystko to były prezenty dla mojego męża. Ale nie mogłam postąpić inaczej, sami zrozumiecie.

Może zacznę od tego, że zrobiłam tę imprezę z czystego serca, chciałam umilić mężowi te trudne dni po chorobie. U nas nigdy nie było łatwo, ale po tym, co przeszliśmy, myślałam, że rodzina to nasze oparcie. No cóż, myliłam się.

Mój mąż od kilku lat zmagał się nowotworem, przeżyliśmy koszmar. Teraz jest już zdrowy, ale tak naprawdę ciągle żyjemy w strachu. Jak ktoś kiedyś doświadczył tej podstępnej choroby, to przecież wie, że to wszystko może wrócić w jednej chwili, ani się człowiek nie zdąży obejrzeć. I teraz na jego urodziny chciałam mu zrobić niespodziankę i przygotowałam przyjęcie – maleńkie i skromne, tak jak nas było stać.

Zaprosiłam moją rodzinę: mamę, siostry z ich rodzinami i babcię. Mąż nie ma kontaktu ze swoją, więc to byli jedyni goście. Przygotowałam, co mogłam – sernik, który zawsze mu smakuje, dwie sałatki, trochę wędlin, warzywa. Prosto, ale z sercem. I co? Zamiast ciepłych słów, wsparcia, dostałam lawinę krytyki.

– Ale biednie tu u was.

– Gdzie tort? Tak świętować bez tortu, no dajcie spokój!

– Czemu tak skromnie?

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przecież wiedzą, jakie mamy życie, jakie ciężkie momenty za nami. Mąż walczył z rakiem, a teraz każdy dzień to dla nas dar. Tylko ja pracuję, mąż stracił pracę przez chorobę, na razie nie szuka innej. Wcześniej pracował na budowie, a teraz jest na to zbyt osłabiony.

Ale to nie koniec. Moja babcia, zamiast uciszyć wszystkich, rzuciła, że życie z chorym to udręka. Czy można być bardziej bezdusznym? Mój mąż, siedząc obok, słyszał to wszystko. A te pytania, czy zrobił testament… Jak to powiedziała moja mama: trzeba się przygotować na wszystko, na każdą ewentualność. Serio? W jego urodziny? To było ponad moje siły.

Dostaliśmy dobre prezenty, fakt. Tablet na spółkę od sióstr, elektryczny koc od babci, coś jeszcze od mamy. Ale po tych wszystkich słowach, po tej atmosferze, te prezenty były jak… jak fałszywy uśmiech. Wzięłam je wszystkie, gdy tylko drzwi za nimi się zamknęły, i wyrzuciłam. Tak, może szalony czyn, ale wtedy czułam, że to jedyny sposób, by się uwolnić od tej fałszywości, od tych jadowitych uwag.

Więcej ich nie zaproszę. Czy mam rację? Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno – lepiej być samemu, niż w towarzystwie. Może nasza miłość, nasza wspólna walka to za mało dla nich, ale dla nas to cały świat. I nie pozwolę, by ktoś nam to odbierał, nawet rodzina.

-->