Pewien człowiek, którego kiedyś kochałam, przez całe życie pracował na potęgę i zbierał pieniądze. Był skąpy jak diabli, jeśli chodziło o finanse. Nade wszystko uwielbiał majątek i bogactwo. Krótko przed śmiercią powiedział mi:
– Gdy umrę, chcę, żebyś włożyła wszystkie moje oszczędności do trumny. Chcę zabrać je ze sobą na tamten świat.
Nękał mnie tą prośbą tak długo, aż w końcu mu obiecałam.
Gdy nadszedł ten dzień i leżał w trumnie, obok mnie siedziała nasza jedyna córka, oczko w głowie zmarłego męża. Gdy modlitwy dobiegły końca i zaczęli zamykać trumnę, podeszłam z metalowym pudełkiem i włożyłam je do środka. Trumnę zamknięto i zabrano do kościoła.
– Mam nadzieję, że nie oszalałaś i nie dałaś tych wszystkich pieniędzy mojemu ojcu, sknerze?” – zapytała córka.
Odpowiedziałam:
– Włożyłam tam pieniądze, tak jak obiecałam. Jestem uczciwą kobietą i nie mogę kłamać. Obiecałam, że wrzucę te pieniądze do trumny.
Córka, zaskoczona, zapytała:
– Wszystkie? Do ostatniej złotówki?
– Oczywiście – odparłam z uśmiechem – Wzięłam te pieniądze, wpłaciłam na jego konto, a w pudełku było pokwitowanie wpłaty. Za miesiąc, dwa i tak wszystko wróci w spadku do nas.
To był mój sposób na dotrzymanie obietnicy, ale jednocześnie niestracenie oszczędności.