Moja córka Ala niedawno wyszła za mąż mając 28 lat. W dzisiejszych czasach to dość normalne w takim wieku. Radość nie miała wówczas granic. Niebawem zaszła w ciążę i urodziła bliźniaki.
To moja jedyna córka, a w zasadzie jedyna najbliższa osoba, która mi pozostała. Po ślubie nie chcieli z mężem zostawić mnie samej i zabrali mnie do miasta. Ich mieszkanie było małe, miało zaledwie 45 metrów kwadratowych. Dopóki Ala była w ciąży, jakoś dawaliśmy sobie radę. Było jej nawet lżej, ponieważ zawsze pomagałam w obowiązkach domowych. Właściwie, to przez ostatnie miesiące jej ciąży wykonywałam wszystko sama.
Po urodzeniu dzieci wszystko się zmieniło.
Rok później młode małżeństwo zaczęło na mnie krzyczeć, abym rzadziej w nocy wstawała do dzieci. Bliźniaki spały w moim pokoju i to ja wstawałam do nich w nocy, żeby ich rodzice mogli chociaż trochę odpocząć. Wiedziałam, że Ali jest ciężko, dlatego starałam się ułatwić jej życie.
Kiedy jednak życie stało się łatwiejsze, stałam się niepotrzebna. Byłam zbędna w ich mieszkaniu. Coraz częściej słyszałam rozmowy córki z mężem:
-To mieszkanie ma tylko 45 metrów. Nie możemy żyć tutaj w 5 osób. Nie możemy nawet spokojnie iść do łazienki!
-To co mam zrobić? Mam wyrzucić mamę?!
-Nie przesadzaj! Przecież mama ma dom na wsi. Kiedyś tam mieszkała i miała się dobrze.
Nie wytrzymałam dłużej, następnego ranka spakowałam się i wyprowadziłam do mojego domu. Próbowano zrzucić na mnie winę tej sytuacji, a także córka usiłował pokazać mi, że się o mnie martwi, jednak zięć niekoniecznie. Nie pofatygował się nawet odwieść mnie do domu. Zawiózł mnie na dworzec kolejowy i to wszystko. Dalej musiałam radzić sobie sama.
W ciągu kilku lat mojej nieobecności, dom zaczął się rozpadać i niszczeć. Miałam wrażenie, że zaraz posypie mi się na głowę. Z każdej szczeliny do domu przedostawał się nieznośny chłód. Ale co zrobić w takiej sytuacji…