Nigdy nie lubiłem kotów. Natomiast moja żona, Karolina, je uwielbiała. Podobno od dzieciństwa znosiła do domu wszystkie bezdomne kociaki. W szczytowym okresie miała ich aż dwanaście. Szczęśliwie, gdy podrosła, ograniczyła kocie stadko, a gdy się poznaliśmy, miała tylko jednego osobnika – Bazylego. Nie wyobrażała sobie bez niego życia. Gdy się jej oświadczyłem, od razu zaznaczyła, że albo biorę ją z futrzakiem, albo do widzenia. Kochałem ją do nieprzytomności, więc wpuściłem łachudrę pod swój dach. Myślałem, że mimo niechęci, jakoś się z nim dogadam. Niestety Bazyli nie docenił moich dobrych chęci. Ani myślał się ze mną zaprzyjaźniać. Nie wiem, czy wyczuł, że moje intencje nie są zbyt szczere, czy może odezwała się jego złośliwa natura… W każdym razie robił wszystko, by uprzykrzyć mi życie.
Już drugiego dnia podrapał mój ulubiony fotel, wkrótce potem zwalił wszystkie papiery z biurka, następnie stłukł mój ulubiony kubek i nasikał do nowiutkiego buta. A na dodatek syczał na mnie i prychał. Nieraz chciałem mu porządnie przyłożyć czymś ciężkim, ale oczywiście nigdy tego nie zrobiłem. Wiedziałem, że jeśli tknę Bazylego lub choćby krzywo na niego spojrzę, to stracę Karolinę. Udawałem więc przed nią, że nic nie robię sobie z wybryków jej ulubieńca, a w głębi duszy życzyłem mu wszystkiego najgorszego. Nienawidziłem tego kota z całego serca i nie sądziłem, że kiedykolwiek się to zmieni. A jednak…
To było trzy miesięcy temu. Moja rodzina szykowała się do wielkiego zjazdu z okazji okrągłej rocznicy urodzin głowy naszego rodu, babci Heni. Z tej okazji mieli zjechać do Krakowa kuzynki i kuzyni z całej Polski. W tym ciotka Anastazja ze Szczecina. Żona brata mojej mamy uchodziła za wyjątkowo trudną osobę. Uważała, że jest najmądrzejsza i w związku z tym może wszystkich pouczać, strofować i rozstawiać po kątach. Żeby chociaż robiła to w jakiś delikatny sposób. Ale nie. Waliła prosto z mostu, nie bacząc na to, że doprowadza rozmówcę do łez. W rodzinie szeptano, że to właśnie przez ten jej podły charakter wujek dość wcześnie przeniósł się na tamten świat. Biedak chciał się uwolnić od wiecznego gderania i popychania…
Żona oznajmiła, że na czas pobytu cioci wyprowadza się
Gdy okazało się, że ciotka zamierza świętować urodziny babci, na wszystkich, którzy mieszkają w Krakowie, a więc i na mnie, padł blady strach. Nikt nie chciał, żeby zatrzymała się u niego. Zwłaszcza że Anastazja miała kolejny brzydki zwyczaj: jak już przyjechała w odwiedziny, to nie chciała wyjechać. Siedziała, dokąd miała ochotę, i skutecznie zatruwała domownikom życie. Istniało duże prawdopodobieństwo, że tym razem będzie podobnie, więc gdy przyszło do ustalania, u kogo ciotka będzie spać, wszyscy pochowali się po kątach.
W końcu babcia Henia zarządziła losowanie. Zazwyczaj mam szczęście w takich zabawach, ale wtedy wyciągnąłem najkrótszą zapałkę… Nie było odwrotu. Karolina nie była, delikatnie mówiąc, zachwycona wynikiem losowania. Od razu oświadczyła, że wyprowadza się na czas pobytu Anastazji do przyjaciółki.
– Nie wygłupiaj się! Ciotka będzie wściekła, że cię nie ma – jęknąłem.
– Mam to gdzieś. Do dziś pamiętam, jak skrytykowała moją ślubną sukienkę i narzekała na weselne jedzenie. Złośliwa małpa! Nie zamierzam znosić jej towarzystwa!
– Rany, Karola! To co mam jej powiedzieć, jak o ciebie zapyta?
– Że wyjechałam do rodziców, w delegację… Coś tam wymyślisz.
– Naprawdę chcesz zostawić mnie samego z tą cholerą? Przecież przysięgałaś, że będziesz ze mną na dobre i na złe – chwyciłem się ostatniej deski ratunku.
– Owszem, ale w przypadku Anastazji przysięga nie obowiązuje. A poza tym nie będziesz sam. Jest przecież jeszcze Bazyli – uśmiechnęła się.
– Co? To nie zabierzesz kota ze sobą?
– No coś ty! Anka ma psa. A Bazyli nie dogaduje się z pieskami. Poza tym każde przenosiny to dla niego olbrzymi stres.
– Jeszcze większym stresem będzie utrata ukochanej pani z zasięgu wzroku.
– Bazyli zostaje w domu! – ucięła.
Załamałem się
Na samą myśl, że będę miał na głowie złośliwą ciotkę i złośliwego kota, chciało mi się płakać. Anastazja przyjechała dwa dni przed imprezą. Tak jak podejrzewałem, z walizką świadczącą o tym, że zamierza zostać dłużej. Rozsiadła się wygodnie na kanapie i swoim zwyczajem zaczęła gderać.
– Gdzie jest Karolina? Dlaczego mnie nie wita? – zapytała.
– Przykro mi, ciociu, ale jej nie ma. Musiała niespodziewanie wyjechać do rodziców, do Warszawy. Ma ważne sprawy do załatwienia – zacząłem tłumaczyć.
– Kiedy wróci? – przerwała mi.
– Nie wiem – bezradnie rozłożyłem ręce.
– A wiesz chociaż, gdzie stoi herbata?
– Yyy…
– No co tak wybałuszasz oczy? Jestem spragniona po podróży! Dawno powinieneś już włączyć czajnik – burknęła.
– Przepraszam, nie pomyślałem… Zaraz zrobię. Może od razu podam kolację? – odparłem i podreptałem do kuchni.
Postawiłem czajnik na gazie i właśnie miałem zabrać się za robienie kanapek, gdy z salonu dobiegły mnie podejrzane odgłosy. Rzuciłem nóż i poszedłem zobaczyć, co się dzieje. Widok był naprawdę przedziwny. Ciotka siedziała na kanapie z podkurczonymi nogami i piszczała cieniutkim głosem.
Widać było, że jest przerażona
Naprzeciwko niej stał Bazyli. Gapił się na nią szeroko otwartymi oczami jakby nie rozumiał, dlaczego się tak głupio zachowuje. Gdy mnie dostrzegł, odwrócił się, miauknął przeciągle i dostojnym krokiem poszedł do mojej sypialni.
– Co to było? – zapytała ciotka, gdy Bazyli zniknął za drzwiami.
– Kot – odparłem.
– Przecież wiem, że nie tygrys bengalski. Pytam, skąd się tu wziął?
– To ukochany zwierzak Karoliny. Mieszka z nami, odkąd wzięliśmy ślub.
– Jak mogłeś się na to zgodzić! Koty są wredne i złośliwe. Mogą zaatakować człowieka. A nawet go zjeść, gdy umrze.
– To jakieś bujdy – próbowałem uspokoić ciocię. – Bazyli nie jest groźny. Chyba że ciocia jest uczulona, to w takiej sytuacji…
– Nie jestem! Ale dobrze wiem, że te stworzenia są siedliskiem pasożytów. Powinieneś się go natychmiast pozbyć!
– Chciałbym, ale nie mogę. Żona by mnie zabiła! – zaprotestowałem.
– To wsadź go do jakiejś klatki. Przynajmniej na czas mojego pobytu. Nie chcę, żeby się do mnie zbliżał!
– Klatki niestety nie mamy. Ale przyrzekam, że zamknę go w sypialni. Nie będzie cioci przeszkadzał…
– Na początek dobre i to. Jutro zastanowimy się, co zrobić z tym siedliskiem pcheł. A na razie wracaj do kuchni. Z tych nerwów porządnie zgłodniałam! – powiedziała stanowczo i przełączyła telewizor na jakąś łzawą telenowelę.
Było bardzo nerwowo…
Chciało mi się wyć, ale mogłem sobie jedynie popłakać przy krojeniu cebuli. Kolacja upłynęła nam w bardzo nerwowej atmosferze. Ciotka non stop gderała. Gdy w końcu zdecydowała się iść spać, znowu zaczęła wypytywać o Bazylego.
– Słuchaj, czy on na pewno nie wyjdzie w nocy z twojej sypialni?
– Raczej nie. Co prawda umie pociągnąć za klamkę, ale gdy w domu jest ktoś obcy, raczej tego nie robi. Nie jest towarzyski.
– To dobrze. Bo jeśli, nie daj Boże, wpakuje mi się do łóżka, to natychmiast wyprowadzam się do hotelu! – zagroziła.
– Naprawdę? – aż podskoczyłem, bo w głowie zaświtała mi pewna myśl.
– A co się tak nagle ożywiłeś? – łypnęła na mnie podejrzliwie. – Gorączkę masz?
– Nie, skąd! Świetnie się czuję. Życzę dobrych snów – odparłem i czym prędzej czmychnąłem do sypialni.
Chciałem jak najszybciej pogadać z kotem
Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale Karolina zawsze powtarzała, że jej zwierzak jest mądrzejszy od niejednego człowieka i rozumie, co się do niego mówi. Miałem nadzieję, że okaże się to prawdą. Bazyli jeszcze nie spał. Siedział na parapecie i wyglądał przez okno. Gdy wszedłem, odwrócił się i zaczął przyglądać mi się z ciekawością. Oczywiście bez sympatii.
– Słuchaj, kocie, sprawa jest jasna – zacząłem. – Nie lubimy się i pewnie nic tego nie zmieni. Ale dziś powinniśmy zjednoczyć siły. Wiesz, kim jest ta kobieta w drugim pokoju? To ciotka Anastazja. Ona nienawidzi kotów! Zwyzywała cię od zapchlonych sierściuchów i kazała wyrzucić za drzwi. Niemiłe prawda? Pewnie że tak. Ale możemy się jej pozbyć. Wystarczy, że wskoczysz jej na chwilę do łóżka i pomruczysz do ucha. Wiem, że nie lubisz obcych, ale zrób to ten jeden, jedyny raz… – patrzyłem na niego wyczekująco.
Przeciągnął się, postawił ogon, a potem zgrabnie zeskoczył z parapetu i… ułożył się na swoim legowisku. Po chwili smacznie spał zwinięty w kłębek. Wyglądało na to, że ma gdzieś moje błagania.
– Jak nie, to nie! Bez łaski! Ale jeszcze tego pożałujesz. Będziesz siedział w sypialni od rana do nocy! – zdenerwowałem się.
Postanowiłem, że jak moja żona jeszcze raz wspomni coś o mądrości Bazylego, to powiem jej, co naprawdę o tym myślę. Nie mam pojęcia, co mnie obudziło. Usiadłem na łóżku i zacząłem nasłuchiwać. Ale w mieszkaniu panowała kompletna cisza. Już miałem z powrotem nakryć się kołdrą, gdy z salonu dobiegło mnie dramatyczne wołanie ciotki.
– Ratuuuunku, pomooooocy! Złaź zemnie natychmiast! – krzyczała.
Myślałem, że męczą ją koszmary. Wbiegłem do salonu i stanąłem jak wryty. Ciotka leżała na wznak, wrzeszczała i zasłaniała twarz rękami.
Tuż przy jej głowie siedział Bazyli
Mruczał i delikatnie targał ją łapką za ucho. Wyglądało to dość zabawnie.
– Bazyli, co ty wyprawiasz! Tak nie wolno! – z trudem pohamowałem śmiech.
Kot znieruchomiał, a potem jednym susem zeskoczył z kanapy i zniknął za drzwiami sypialni. Ciotka była w wielkim szoku. Nawet gdy Bazyli już poszedł, nie ruszała się z miejsca, zanim doszła do siebie. Kiedy już jednak ochłonęła, wpadła w szał.
– Co to w ogóle ma być! Obiecałeś, że to potworne zwierzę, będzie się trzymać ode mnie z daleka! – krzyczała.
– Przepraszam, ciociu, nie wiem, co mu się stało… Bazyli zwykle nie podchodzi tak blisko do obcych…
– Ale podszedł! Sam widziałeś! Jak go zobaczyłam nad swoją głową, to myślałam, że zawału dostanę. Zrób coś z nim, bo naprawdę wyprowadzę się do hotelu.
– Przykro mi, ale jestem bezsilny.
– Co to znaczy?
– Bazyli najwyraźniej cię polubił. A wtedy jest bardzo namolny.
– Chyba nie chcesz powiedzieć…
– Niestety, obawiam się, że będzie dotąd przychodził, łasił się, prosił, aż go pogłaszczesz. Spróbuj, to naprawdę miłe… Ja też długo nie potrafiłem się przełamać, ale…
– Mowy nie ma! Nie dotknę tego zapchleńca! Jeszcze się czymś zarażę!
– Czyli co? Naprawdę mam obdzwaniać hotele i szukać noclegu?
– I to natychmiast! Nie zostanę w tym mieszkaniu ani sekundy dłużej! – wrzasnęła i błyskawicznie zaczęła wrzucać do walizki swoje rzeczy.
Posłusznie chwyciłem za komórkę i zacząłem dzwonić. W duchu modliłem się, żeby gdzieś był wolny pokój. Szczęście mi sprzyjało, bo trafiłem za trzecim razem. Pół godziny później wsadziłem ciocię do taksówki i wreszcie odetchnąłem z ulgą. Kiedy wróciłem do domu, od razu poszedłem do sypialni. Musiałem podziękować Bazylemu. Leżał zwinięty w kłębek na swoim posłaniu. Wyglądało na to, że śpi.
– Twoja pani ma rację. Jesteś bardzo mądrym kotem – pogłaskałem go delikatnie.
Nie otworzył nawet oczu, ale dam sobie głowę uciąć, że na jego pyszczku pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Wieść o wyczynie Bazylego, szybko rozeszła się po rodzinie. Głównie za sprawą cioci. Przez całe przyjęcie urodzinowe żaliła się, jak to została potraktowana przez naszego kota. Z jej opowieści wynikało, że Bazyli omal jej nie zagryzł. Protestowałem, ale ona jak zwykle obstawała przy swoim. Na szczęście goście podeszli do jej opowieści z dużym dystansem. Robili współczujące miny, a za plecami zaśmiewali się do łez.
Cieszyli się, że Anastazja dostała nauczkę
Wiem, że to może trochę nie w porządku, ale gdybyście ją znali, to też byście podzielali tę radość. Moje stosunki z Bazylim układają się poprawnie. Nie zapałałem do niego miłością, a i on się we mnie nie zakochał. Nadal czasem na mnie prycha i wykręca mi numery. Czy jestem zły? Pewnie, że tak. Ale kiedy zbieram z podłogi rozrzucone papiery lub wyrzucam do śmieci kolejny rozbity kubek, przypomina mi się ciotka. I złość mija jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.