„Powinnaś do końca życia być wdzięczna mojemu synowi. Gdybym mogła, nie dopuściłabym do tego ślubu!”– krzyknęła przy gościach pani Irena.

Portrait of happy family enjoying dinner together sitting round festive table with delicious dishes, focus two grandparents, copy space

Pobraliśmy się z Michałem, kiedy Zuzia miała już dwa latka. Mój pierwszy mąż odszedł ode mnie zaraz po narodzinach córki i w ogóle nie interesował się jej losem – cała odpowiedzialność za dziecko spoczywała na moich barkach i nigdy nie prosiłam o żadną pomoc.

Ale kiedy spotkałam Michała, zdałam sobie sprawę, że życie toczy się dalej, a ja chcę kochać i być kochaną. Od razu powiedziałam Michałowi o dziecku, a on, o dziwo, zareagował spokojnie i powiedział, że to nie jest dla niego żadna przeszkoda. Byłam pewna, że ​​mnie kocha i że zaakceptuje moją córkę – inaczej nie zgodziłabym się wyjść za niego za mąż.

Miałam rację, mój mąż stał się dla Zuzi prawdziwym ojcem i wychowywał ją jak własne dziecko. Postanowiliśmy, że nie powiemy naszej córce, kim jest jej biologiczny ojciec, dopóki nie dorośnie i sama nie poruszy tego tematu.

I wszystko było w porządku z wyjątkiem moich relacji z teściową – nigdy nie pogodziła się z faktem, że jej syn ożenił się z kobietą z dzieckiem. O ile na początku naszego związku próbowała protestować, ale natrafiła na opór Michała, to później po prostu albo mnie ignorowała, albo obrażała. Często nie zwracałam na to uwagi, ponieważ nie chciałam żadnych konfliktów ani kłótni. No i nie odwiedzałam jej tak często – tylko przy okazji rodzinnych uroczystości, żeby niepotrzebnie nie drażnić teściowej.

Pani Irena nie zaakceptowała też mojej córki – i nie oczekiwałam tego od niej. Nie musi przecież kochać cudzego dziecka. Jedyną pociechą było to, że jej nie obrażała, przynajmniej starała się powstrzymać. A Zuzia to aktywna dziewczynka, czasami coś narozrabiała, ale teściowa trzymała się w ryzach i nie reagowała. Oczywiście uczyłam córkę, jak należy się zachowywać, ale często zapominała o moich naukach i zaczynała dokazywać od nowa.

Kiedyś znów musiałyśmy się spotkać – na urodzinach teścia. Przy stole zebrała się cała rodzina – wszyscy dobrze się bawili, jedli i rozmawiali. A dzieci, jak to często bywa, biegały dookoła stołu, śmiały się i hałasowały. Daleka krewna mojego męża, która nie wiedziała, że Zuzia nie jest jego dzieckiem, powiedziała wesoło:

– Ta wasza Zosia to żywe srebro – w kogo ona się wdała? Michał był zawsze taki spokojny!

– A dlaczego miałaby wdać się w Michała, skoro nie jest jego dzieckiem? Kto wie, jakiego ma ojca. Genów się nie zmieni, jakoś musimy sobie z tym radzić, – powiedziała ze złością teściowa.

Wszyscy przy stole zamarli. Michał krzyknął na matkę, a ja się rozpłakałam.

– A ty po co teraz odgrywasz ofiarę? Sama przyszłaś z dzieckiem, a teraz płaczesz? Dobrze wiesz, że nie chciałam synowej z bachorem, ale jakoś to znoszę. Powinnaś być nam wdzięczna za to, że cię w ogóle przyjęliśmy do rodziny,- powiedziała z satysfakcją pani Irena.

W milczeniu wstałam od stołu i nigdy więcej nie przyszłam do ich domu. Michał wyszedł za mną i chociaż próbował nas pogodzić, pozostałyśmy dla siebie wrogami i zupełnie obcymi  osobami.

-->