„Gdy spotkałam po latach byłego męża, miałam dziką satysfakcję. Wiktor to teraz wyłysiały gość w tandetnym garniturku”

„Na widok Wiktora oniemiałam. Gdzie się podziały jego dredy?! Gdzie jego zespół muzyczny?! Gdy po naszym rozwodzie musiałam znów zamieszkać z matką, byłam na skraju załamania. Teraz to ja kwitłam, a on… Niczym już nie mógł mi imponować”.

Mam zmienne nastroje. Czasami byle drobiazg wpędza mnie w stan euforii, innym razem godzinami ryczę w poduszkę. Może to przez geny, a może przez życie, które tak, a nie inaczej, sobie ułożyłam. Czasami wydaje mi się, że jestem spełnioną kobietą, niezależną i wolną, realizującą się w wolnym zawodzie, a kiedy indziej widzę siebie, jako samotną, zepchniętą na margines, pożałowania godną istotę. Która wersja mnie samej jest prawdziwa? Mama uważa, że ta druga. Nigdy nie potrafiła się pogodzić z tym, że rozwiedliśmy się z Wiktorem niecałe dwa lata po ślubie.

– Co ty wyprawiasz, moje dziecko? Robisz największy błąd w swoim życiu. Jaki by nie był, to przecież mąż. Ślubny. A ślub to przysięga na całe życie. Najlepiej przeczekać, w końcu wszystko się ułoży.

Nic nie mogło się ułożyć…

Różniliśmy się z Wiktorem jak dzień i noc. Dlaczego za niego wyszłam? Z głupoty. Byliśmy oboje bardzo młodzi, na pierwszym roku studiów, w obcym mieście, w obcym środowisku. Połączyło nas to, że pochodzimy z tego samego, średniej wielkości miasteczka. Znaliśmy się nawet z widzenia. Przylgnęliśmy do siebie z lęku, że jesteśmy gorsi, że inni to widzą, że nas nigdy nie zaakceptują. A tak mieliśmy przynajmniej siebie.

– Dlaczego nie wziąć ślubu?

– Chcesz zostać moim mężem?

– A czemu nie?

Potem było wesele, a potem już nic. Dosłownie. Szybko okazało się, że Wiktor jednak się odnalazł i na uniwersytecie, i w klubach studenckich, i na prywatkach. Zaczął grać na basie w jednej kapeli reggae, panny piszczały podczas koncertów, a po nich łasiły się do muzyków. Ja siedziałam w naszej norze i próbowałam być dobrą studentką. Nic się ze sobą nie kleiło. W połowie drugiego roku poddałam się. Nie przystąpiłam do sesji egzaminacyjnej.

– Dasz radę w terminach poprawkowych. To przecież tylko studia. Bez znaczenia.

Wiktor był już wielkomiejskim luzakiem

– A co ma, twoim zdaniem, znaczenie?

– Muzyka, sztuka. No… żeby tworzyć.

– Ale ja nic nie umiem tworzyć.

– Każdy umie tworzyć, tylko większość tego nie wie, więc nie próbuje. Szykujemy trochę większą trasę, rozumiesz, kilka miast, różne kluby, zabierz się z nami to zaraz poczujesz się lepiej.

– Nie.

– Jak chcesz.

Gdy wrócił z tej „trochę większej trasy”, mnie już w naszej norze nie było. Zostawiłam mu list, że odchodzę. Zadzwonił.

– Co się z tobą dzieje, Ewka? – Nic. To wszystko nie
ma sensu. Ani te studia, ani nasze małżeństwo. Ja nie mam sensu. Tak będzie lepiej.

– Jak chcesz. Może masz rację.

Rozwiedliśmy się bezboleśnie

Nie miałam innego wyjścia, musiałam z nią zamieszkać. To był okropny rok. Wpędzałyśmy się wzajemnie w otchłanie depresji. Mama płakała nad swoim losem, a ja nad moim. Wtedy poznałam Agnieszkę. Moje całkowite przeciwieństwo, pełna życia i energii. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych.

– No już, Ewka! Zbieraj klamoty i przenoś się do mnie. Oddam ci ten pokój od strony parku. Zadowolona?

Była kilka lat starsza ode mnie. Skończyła historię sztuki i wiedziała, że pewnego dnia założy u nas w miasteczku galerię.

– Będą tu pielgrzymki zjeżdżały. Wszystko mam wymyślone. Jedyne czego jeszcze mi brak, to trochę funduszy.

Miała z czego żyć, jej ojciec mieszkał w Stanach i regularnie przysyłał jej kasę. Z mamą od lat nie miała kontaktu. Agnieszka organizowała nam dorywcze prace. Dzięki nim ja miałam za co żyć, a ona wpłacała „na galerię”. Agnieszka była singielką z wyboru. Czasami prowadzała się z jakimiś facetami, ale nigdy nie trwało to długo.

– Faceci są głupi i wystraszeni.

– Czym niby są tacy wystraszeni?

– Nami! Oczywiście, że nami. Bardzo źle znoszą to, że mamy energię, że potrafimy zarabiać pieniądze, że wiemy więcej od nich. Popatrz na przeciętnego faceta, to przecież obrażony, zakompleksiony bubek. Przestał czytać, przestał czymkolwiek się interesować. Siedzi z piwem w łapie przed telewizorem, a opona mu rośnie. Nadrabia miną i agresywnym chamstwem.

– Ja też nie mam energii i nie potrafię zarabiać, czytam też nie za wiele…

– Ewunia! Ty jesteś cudem. Przepiękną istotą z najpiękniejszą wrażliwością. Na całym świecie. Ty musisz się tylko uwolnić od lęku. Ktoś cię wepchnął w poczucie winy i zaburzył samoocenę.

– Wiem, jak jest.

– Widziałam twoje obrazki!

– Co? O nie, Agnieszka, grzebałaś w moich papierach?

– Oj tam, zaraz grzebałaś? Szukałam czegoś na twoim biurku i mi się jakoś tak same wpadły mi w ręce. Dziewczyno, masz talent. Ja ci to mówię.

Nigdy się nie przyznałam, że kiedy zostawałam sama w domu, robiłam takie obrazki na kartonie. Akwarelkami. Podczytywałam także książki z jej biblioteki. O malarstwie.

– No co ty? To takie tam dziecięce malowanki, dla zabicia czasu.

– Ty nie musisz rozumieć ich znaczenia, ale ja tak. Jestem przecież dyplomowanym historykiem sztuki.

Malowałam coraz więcej i, choć to zabrzmi nieskromnie, coraz bardziej mi się podobały moje prace. Nabierałam śmiałości. Malowałam z półprzymkniętymi oczyma, potem gdzieś coś dodawałam. Jakiś mały drobiazg. Kropkę, kreskę albo zygzak.

– Uwielbiam twoją kolorystykę. Masz doskonałe wyczucie formy. Będziesz pierwszą artystką, której zrobię wystawę.

– Pierwszą i ostatnią, bo po tej wystawie galeria splajtuje – śmiałam się.

Malowałam, bo lubiłam to robić

Tak to wyglądało przez kilka lat. Agnieszka organizowała nam pracę i od czasu do czasu spotykała się z facetami, na których później nie zostawiała suchej nitki. Cieszyło mnie to, bo jak doniosła mi mama, „na mieście” przebąkiwano, że… jesteśmy parą. Ja miałam w tym czasie dwa małe romanse, ale od razu wiedziałam, że pozbawione większego sensu.

– I bardzo dobrze! Wykorzystaj i rzuć! – podsumowywała Agnieszka.

Pewnego poranka wpadła do mojego pokoju jak tornado.

– Godzina zero! Wstawaj! Oto nadszedł dzień naszej chwały! Mamy kasę. Galeria, panie i panowie, staje się faktem.

– Co? – przecierałam zaspane oczy.

– No już! Wstawaj i do roboty! Ojciec da nam brakujące pieniądze. Wczoraj do mnie napisał, ale dopiero dziś rano sprawdziłam pocztę. „Córciu, dlaczego ty się tak męczysz? Przecież w każdej chwili możesz przyjechać do mnie i ja cię tu urządzę. Ale jeśli się aż tak upierasz, to niech ci będzie, jutro zrobię przelew. Are You Happy?”.

– No co ty? Weźmiesz tyle kasy od, bądź co bądź, mężczyzny? – zakpiłam.

– Jakiego znowu mężczyzny? To mój tatuś! Najukochańszy.

Agnieszka miała na oku stary niszczejący budynek. Fakt, że na uboczu, ale za to wśród drzew. Pracowałyśmy całymi dniami. Ekipie budowlanej udzieliła się nasza euforia. Cały świat wokół nas oszalał.

– Panie mają nadzieję, że tu ktoś będzie przyjeżdżał? Do galerii?

– Panie Tośku. Niech pan zajmuje się podłogą, a nie kruszy moje morale. Wie pan, gdzie jest Janów Podlaski?

– Nie za bardzo.

– No właśnie. Na odległej prowincji. I co? I perkusista Rolling Stonesów tam przyjeżdżał kupować konie. I szejkowie. Słyszał pan o tym?

– Coś tam słyszałem…

– I do nas przyjedzie!

– Ten Dżager?

– On też!

Na otwarcie wystawiła prace 4 dziewczyn

Trzech jej znajomych i moje. Spełniła swoją obietnicę. Chodziłam po gotowej wystawie, zerkałam na własne obrazki wiszące na ścianie, i mdliło mnie ze strachu. Przed pojawieniem się pierwszych gości wlałam w siebie chyba z pół butelki wina. Ze stresu.

– Zośka!

– Aga!

Kolejni goście rzucali się na szyję Agnieszki. Gratulowali udanej wystawy. Stałam w kącie, gdy nagle ktoś postukał mnie w ramię.

– Cześć, Ewa.

– Wiktor? Ty tu? Gdzie twoje dredy?!

Patrzyłam na mojego byłego męża i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Wyłysiały, w tanim garniturku.

– Byłem u starych i się dowiedziałem, że ty teraz w sztuce robisz…

– A co u ciebie? Jak zespół?

– To dawno i nieprawda. Życie to poważniejsza sprawa niż szczeniackie fantazje. Z muzyki nie da się wyżyć, to banda szakali, a tu dzieci, rodzina, sama rozumiesz? Tak że tego… zostałem urzędnikiem. W porządnej firmie. Teść mi załatwił.

– Przepraszam was kochani. Pozwólcie, Ewo, to jest Piotr. Byliśmy razem na studiach. Piotr jest znawcą malarstwa i od lat pracuje w Londynie. Piotrusiu, to moje najcudowniejsze odkrycie, Ewunia.

– Cieszę się, że mogę panią poznać. Muszę powiedzieć, że robi pani na mnie jeszcze większe wrażenie, niż pani prace… A to wcale nie takie proste.

Odwróciłam się, żeby się upewnić, czy Wiktor słyszy. Chciałam, żeby był świadkiem tych słów. Zobaczyłam, jak rozglądając się na boki, podchodzi do stołu pod oknem i zaczyna się opychać kanapkami. Nie rozmawialiśmy więcej. Piotr zaprosił mnie do Londynu, chce pokazać moje prace kilku ludziom z branży. Pojadę!

-->