„Nikt prócz mnie nie widział jej smutku i rozczarowania. Nikt nie zauważył, jak mocno się do mnie przytuliła. Odwzajemniłem uścisk i pocałowałem ją czule w mokry policzek, lekko muskając kącik ust. Były słone od łez. To była kara za odrzucenie”.
Los mi dotąd sprzyjał. Miałem szczęście urodzić się w zamożnej rodzinie i bez fałszywej skromności mogę stwierdzić, że wyrosłem na przystojnego i bystrego faceta. Ceniłem perfekcję. Wszystko w moim otoczeniu musiało być doskonałe. Nie miałem litości ani dla siebie, ani dla innych, w szczególności dla swoich partnerek.
Kiedy poznałem Monikę, od razu wiedziałem, że to idealna kandydatka na żonę. Nie bała się mnie, wręcz przeciwnie – kochała wyzwania. Była piękna, inteligentna, przebojowa i bezwzględna w życiu zawodowym.
Patrzenie na nią sprawiało mi autentyczną przyjemność. Lubiłem z nią rozmawiać. Lubiłem się z nią spierać, bo była znakomitą partnerką do dyskusji. A jednak mimo tylu jej zalet nie tęskniłem za nią, kiedy nie było jej przy mnie.
Nie marzyłem o jej dotyku. Nie rozpamiętywałem brzmienia jej głosu. Monika, chociaż pod każdym względem idealna, po prostu nie sprawiała, że krew się we mnie burzyła. Za to mogłem się nią pochwalić w towarzystwie.
Nie przeszkadzało jej to, chyba nawet pochlebiała jej rola cennego trofeum, dlatego kontynuowałem znajomość. Nie było sensu kończyć czegoś, z czego oboje czerpaliśmy korzyści.
Gdy zaprosiłem ją do domu, zgodnie z przewidywaniami Monika podbiła serca moich najbliższych. Czarowała ich perlistym śmiechem i błyskotliwym poczuciem humoru. Kiedy jednak delikatnie muskała moją dłoń, czułem… znużenie. Ta wewnętrzna pustka mnie zdumiewała, bo przecież Monika doskonale pasowała do mojego świata.
Kumple mi zazdrościli takiej kobiety. Wszyscy uważali, że tworzymy cudowną parę, więc brnąłem w ten związek chłodu z perfekcją. Powinienem rzecz zakończyć, ale z wygody, strachu, a może ze zwykłego wyrachowania wciąż zwlekałem…
Po dwóch miesiącach znajomości Monika zaprosiła mnie do swojego domu rodzinnego w Lublinie. Jej rodzina jest liczna i żywiołowa. Ojciec Moniki ma trzech młodszych braci oraz gromadkę bratanków i bratanic. Wśród nich moją uwagę przykuła Julita.
Nie mam pojęcia czemu. Nieco za niska, przysadzista, o dużych orzechowych oczach i nieokiełznanych rudych włosach. Głośna i niedbająca o konwenanse. A jednak ledwo na nią spojrzałem – rytm serca mi przyspieszył.
Kiedy do niej podszedłem, żeby się przedstawić, z nerwów zaschło mi w gardle. Miała w sobie coś dzikiego, niebywale zmysłowego, co działało na mnie jak magnes. Julita była zamieszaniem, za którym tęsknił mój uporządkowany świat.
Ukradkiem obserwowałem, jak pochłania ze smakiem czekoladowe ciasto i jak przymyka przy tym oczy. Dawno nie widziałem niczego równie podniecającego. Bezwiednie spojrzałem w stronę Moniki. Moja idealna dziewczyna dłubała widelcem w sałatce z tuńczykiem.
Rozumiałem, że doskonała figura wymaga szeregu poświęceń, lecz naraz jej heroiczna walka o smukłe uda wydała mi się absurdalna. Czy Monika kiedykolwiek objadała się czymś bez opamiętania tak jak jej ruda kuzynka? A czy potrafiła żyć, czerpiąc garściami, hojnie? Wątpię.
Nasz związek był taki, jak jej posiłki – dietetyczny
Drugiego dnia pobytu w rodzinnym domu Moniki podszedłem do Julity i zapytałem ją o coś na temat Lublina. Odpowiedziała mi uprzejmie, ale natychmiast wyczułem, że moja obecność wytrąca ją z równowagi.
Widziałem w jej wzroku ostrożne zaciekawienie. Ciągnęło nas do siebie, fascynacja okazała się obopólna. Julita chciała mnie poznać, ale… chyba wolała nie ryzykować flirtu. Zazwyczaj kobiety starały się przyciągnąć moją uwagę, zaintrygować mnie, a Julita zachowywała wyraźny dystans.
Nie rozumiałem czemu, póki naszej niewinnej rozmowy nie przerwał wysoki brunet – Marcin, chłopak Julity, która nie była samotną singielką, jak z góry założyłem. Zazdrościłem temu facetowi. Cholernie mu zazdrościłem, choć dotąd to uczucie było mi niemal obce, a już na pewno w takim natężeniu.
Istniała między nimi chemia, jakiej brakowało między mną a Moniką i jaka nigdy się między nami nie pojawi. Drażniło mnie to i męczyło. Wreszcie miałem serdecznie dość tej frustrującej sytuacji. Otrzymałem od losu wszystko, o czym można marzyć, i nie potrafiłem się tym cieszyć, a pragnąłem czegoś, czego nie mogłem mieć. I chyba nawet nie chciałem. Przecież Julita do mnie nie pasowała.
Monika, jak na idealną partnerkę przystało, wyczuła mój zły nastrój i zaproponowała nieco wcześniejszy powrót do domu. Zgodziłem się z ulgą i wróciłem do trybu jałowej doskonałości. Siłownia, praca i spotkania towarzyskie.
Wmawiałem sobie, że jest okej, że nie potrzebuję żadnych zmian, lecz gdy Monika wyznała, że marzy jej się wielkie przyjęcie urodzinowe, połączone ze spędem rodzinnym, zgodziłem się bez wahania na organizację tego chaosu pod moim dachem. Wiedziałam, że przyjdzie Julita, i to mi wystarczyło.
W dzień imprezy niecierpliwie wypatrywałem rudej czupryny. Jest! Julita zjawiła się sama, ubrana w granatową sukienkę, która ładnie podkreślała jej bladą skórę. Nie uznawała makijażu, chociaż niewątpliwie go potrzebowała.
Miała wąskie usta i zbyt jasną oprawę oczu, ale i tak pobudzała moją wyobraźnię jak żadna inna kobieta. Piłem nerwowo piwo, a Monika wisiała u mojego ramienia. Miałem ochotę ją odepchnąć.
– Jesteś jakiś zdenerwowany. Na pewno dobrze się bawisz? – zapytała, czujna jak zawsze.
– Świetnie – uśmiechnąłem się szeroko, a później poszukałem wzrokiem Julity.
Szła akurat do kuchni, więc ruszyłem za nią. Monice powiedziałem, że przyniosę więcej wina. Nie wiem, co sobie myślałem, co właściwie zamierzałem. Byłem jak bezwolny opiłek metalu sunący w kierunku magnesu. Wszedłem za Julitą do kuchni i za nią stanąłem.
Odwróciła się powoli i spojrzała mi w oczy
Od razu się zorientowała, jak wielkie robi na mnie wrażenie. A ja zauważyłem, że mógłbym liczyć na wzajemność. Przez kilka sekund byliśmy tylko my dwoje, wpatrzeni w siebie, potencjalni kochankowie, na krótko, na zawsze, przez kilka chwil reszta świata nie istniała, zaś powietrze między nami niemal iskrzyło od energii.
Potem Julita zacisnęła usta i odwróciła zarumienioną twarz. Chciałem się odezwać, oczarować ją jakimś błyskotliwym komplementem albo romantycznym wyznaniem, ale nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. W akcie desperacji chwyciłem ją za nadgarstek, kiedy chciała mnie wyminąć i wyjść z kuchni.
Poczułem płomień. Poczułem, że jestem gotów zrobić dla niej wszystko, byle tylko pozwoliła mi się dalej dotykać. Lecz ona już podjęła decyzję.
– Nie – powiedziała stanowczo.
– Czemu nie? Przecież chcesz. Widzę to.
– A co z Moniką? A co z Marcinem? – dumnie uniosła głowę. – Jak mogłabym im później spojrzeć w oczy? Nie umiałabym być szczęśliwa kosztem cudzego szczęścia. Więc w ogóle nie zaczynajmy… Nigdy więcej mnie nie dotykaj, nie życzę sobie. Nie chcę cię.
Równie dobrze mogłaby mnie uderzyć w twarz. Tak się poczułem: spoliczkowany, upokorzony, odrzucony, wzgardzony. Nie zaprzeczyła, że coś mogłoby być między nami. Po prostu tego nie chciała. Zasłoniła się Moniką i Marcinem. Wybrała ich zamiast mnie.
Nie sądziłem, że utrata czegoś, czego niby nie ma, może tak boleć. Z bólu zrodził się gniew. Nie zamierzałem błagać o szansę, żebrać o jej miłość. Nie – to nie. Pozwoliłem uciec Julicie z kuchni. Sam wyszedłem przed dom, gdzie próbowałem odzyskać panowanie nad sobą i poskładać się do kupy.
– Co się stało? – zapytała Monika, która już szła w moją stronę.
Spojrzałem na jej idealnie piękną twarz. Była zmartwiona. Patrzyła na mnie z czułą troską. Wtedy pojąłem, że naprawdę mnie kocha. Że nie jestem jej wygraną w totka, biletem do lepszego świata, tylko że ta wspaniała, mądra, dobra i piękna kobieta szczerze mnie kocha.
Byłem rozgoryczony i zraniony, chciałem usłyszeć, że ktoś mnie chce, że jestem dla kogoś najważniejszy na świecie. No i… stało się – objąłem Monikę, pocałowałem i zapytałam:
– Wyjdziesz za mnie?
Zaskoczyłem ją. Nie spodziewała się, w jej niebieskich oczach zalśniły łzy radości.
– Przepraszam, nie przygotowałem się należycie, nie mam pierścionka…
– Nieważne, głuptasie – szepnęła. – Oczywiście, że za ciebie wyjdę.
Rzuciła mi się na szyję. Poczułem zapach jej delikatnych perfum i zacząłem się zastanawiać, kiedy zacznie mnie drażnić. Po tych nieplanowanych zaręczynach Monika od razu rozgłosiła dobrą nowinę wśród gości.
Wszyscy nam gratulowali, nawet Julita, choć jak na nią wyjątkowo powściągliwie. Uśmiechała się do Moniki, ale kiedy tylko jej spojrzenie wędrowało w moją stronę, stawało się chłodne i pełne rezerwy. Zastanawiałem się, czy jednak żałuje tego, co mogło być między nami, a co tak łatwo odrzuciła.
„Żałujesz swojego tchórzostwa? – pytałem ją w myślach. – A może jesteś zazdrosna, co? Nie masz prawa. I nie masz prawa uważać mnie za wyrachowanego drania bez serca. Sama mi je złamałaś! Wyrwałaś mi serce i i połamałaś na kawałki! Teraz oboje będziemy cierpieć, tęsknić za czymś, czego nie było. Udając szczęście, którego nie czujemy, bo baliśmy się sięgnąć po coś prawdziwego, choć niebezpiecznego. To twoja wina!”.
Monika wpadła w istny przedślubny szał, a ja straciłem nad wszystkim kontrolę. Pozwoliłem jej decydować, sam tylko przytakiwałem. Ona moje ustępstwa traktowała jako wyraz miłości, a ja po prostu nie byłem w stanie rozmawiać o zaproszeniach czy kolorze kwiatów na stoły weselne. Co mnie to obchodziło?
Płakała, składając mi życzenia w kościele
Perspektywa życia z idealną Moniką przygnębiała mnie bardziej niż szary listopad. Próbowałem to jakoś odkręcić i rozmawiałem z mamą, ale nie chciała słyszeć o odwołaniu uroczystości.
„Skończyłeś już trzydzieści pięć, najwyższa pora dorosnąć” – powiedziała. Przypomniała, że lepszej niż Monika nie znajdę. Nie rozumiała, że nie chciałem lepszej, tylko innej. Śniła mi się rudowłosa dziewczyna o białej skórze i niepokornym usposobieniu. Nie marzyłem o ideale. Marzyłem o Julicie, którą kochałem i której nienawidziłem.
Niestety, oczekiwania innych skrępowały moją wolną wolę. Nie potrafiłem już powiedzieć „nie” albo raczej bałem się wziąć na siebie odpowiedzialność za zniszczenie cudzych nadziei. To nie była tylko wina Julity, wina jej odmowy, choć chciałem ją obwiniać. Tak było łatwiej.
Urażona duma pchnęła mnie do zaręczyn. Brak cywilnej odwagi nie pozwalał mi ich zerwać. Podobnie jak brak pewności, że Julita da nam jednak szansę… Szarpałem się ze swoimi myślami cały tydzień, aż nadeszła sobota.
Goliłem się przed lustrem, szykując do własnego ślubu, którego wcale nie chciałem, z kobietą, której nie kochałem, a wszystko przez rudowłosą dziewczynę, która mnie odepchnęła. Zastanawiałem się, czy zobaczę ją wśród innych gości. Może to naiwne, ale miałem nadzieję, że jak w filmach krzyknie, nie pozwalając mi popełnić największego błędu.
Wszystkie przygotowania odbywały się u mnie w domu. Kiedy zszedłem na dół, nie widziałem stojącej na środku salonu Moniki. Patrzyłem wyłącznie na opartą o krzesło Julitę, ubraną w czarną sukienkę.
Jak na pogrzeb. Nie patrzyła na mnie, ale jej postawa i mina sugerowały, że nigdy mi nie wybaczy. To był ostatni moment, by się wycofać i powiedzieć, że żadnego ślubu nie będzie. Nie wiem, czemu tego nie zrobiłem, czemu czekałem na ruch Julity.
Bo mnie odtrąciła, więc teraz powinna pierwsza coś zrobić, przeprosić? A jak nie, to ją ukarzę, żeniąc się z jej kuzynką? Boże, co za absurd! Czy jedna odmowa może zaważyć na całym przyszłym życiu? Moim, Moniki, Julity…
Limuzyna podjechał pod dom. Chwila minęła. Nawet nie wiem, kiedy było po wszystkim.
Z całej uroczystości zapamiętałem moment, gdy Julita składała nam życzenia. Mówiła cichym głosem, który tonął w ogólnej radosnej wrzawie.
Nikt prócz mnie nie widział jej smutku i rozczarowania. Nikt nie zauważył, jak mocno się do mnie przytuliła, szepcząc jakieś zdawkowe gratulacje. Odwzajemniłem uścisk i pocałowałem ją czule w mokry policzek, lekko muskając kącik ust. Były słone od łez. Ta krótka chwila bliskości musi mi wystarczyć na całe życie. Na długie lata udawania doskonałego szczęścia.