„Mąż zamierza mnie ubezwłasnowolnić, żeby przejąć mieszkanie po ciotce. Chce mieć żonę-wariatkę, to ją będzie miał…”

„Pytałam go o późne powroty z pracy i ślady szminki na kołnierzyku koszuli, a on włączał dyktafon dopiero, gdy zaczynałam się nakręcać. Wybierał z naszych kłótni tylko to, co można zaprezentować w sądzie. Owszem, może kilka razy groziłam mu śmiercią, ale przecież sam się prosił – prowokował mnie, pokazując się z tymi wszystkimi kobietami”.

Mój mąż robi ze mnie wariatkę i paranoiczkę! Wszystko dokładnie zaplanował i niestety żaden ziemski sąd go za to nie ukarze. Ja jednak nie mam siły ani cierpliwości, aby czekać na boską sprawiedliwość. Muszę tego drania ukarać tu i teraz.

Zaczęło się niewinnie, tuż po śmierci ciotki Lucyny. Moja matka chrzestna dzięki mężowi była bogata, a do tego skąpa, więc zachomikowała na kontach znaczną sumę. Dwa lata przed śmiercią kupiła po kryjomu wielki apartament na warszawskim Natolinie, warty co najmniej półtora miliona. Moja siostra dostała w spadku mieszkanko, w którym świętej pamięci ciotka Lucyna dożyła swoich dni, a ja, jej ukochana chrześnica, prawie dwustumetrowe lokum w luksusowym apartamentowcu.

Mój mąż też się zdumiał, bo nie przepisałam tego daru na nas oboje, tak by stał się współwłasnością małżeńską. Chyba dlatego postanowił mnie ubezwłasnowolnić, a samemu przejąć lokal, żeby gzić się w nim z tymi swoimi lafiryndami.

Prowokował mnie, a potem nagrywał

Jarek zaplanował to wszystko idealnie. Nagrywał nasze kłótnie, a Bóg mi świadkiem, że było się o co kłócić. Pytałam go o późne powroty z pracy i ślady szminki na kołnierzyku koszuli, a on włączał dyktafon dopiero wtedy, gdy zaczynałam się nakręcać. Wybierał z naszych kłótni tylko to, co można by zaprezentować w sądzie okręgowym, razem z wnioskiem o ubezwłasnowolnienie mnie. Owszem, może kilka razy groziłam mu śmiercią w męczarniach, ale przecież sam się prosił – prowokował mnie, bezczelnie pokazując się w miejscach publicznych z tymi wszystkimi kobietami.

Do najważniejszego posunięcia przygotował się metodycznie. Brałam zwykłe leki uspokajające, może i zapisywane na receptę, ale to były lekkie, bezpieczne środki. Pod warunkiem, że nie zmiesza się ich z alkoholem, o czym Jarek doskonale wiedział. Ja nie miałam o tym bladego pojęcia, bo nie czytałam ulotek leków aż z taką skrupulatnością, sprawdzałam co najwyżej dawkowanie.

A mój przebiegły mąż pewnego popołudnia perfidnie namówił mnie, byśmy wypili butelkę wina do obiadu. Już po fakcie odkryłam na jego komputerze dokumenty i instrukcje farmaceutyczne oraz korespondencję ze znajomymi lekarzami. Ten złamas doskonale wiedział, jak zareaguję!

Po posiłku obiecał, że kupi mi zaległy  prezent urodzinowy. W swojej naiwności pozwoliłam się wyprowadzić do miasta w stanie nietrzeźwym. Mąż liczył – ba! – wiedział, że zatrzyma nas policja, zrobi mi pomiar alkomatem i badanie krwi, a potem sporządzi z tego zajścia raport.

Sfabrykował już za dużo dowodów

Swoje przedstawienie rozpoczął tuż przed wejściem do domu handlowego. Wspomniał kilka razy o koleżance z pracy i o tym, że może w nadchodzący piątek wrócić później. Nie wytrzymałam i zdzieliłam go w twarz, a ten komediant złapał się za oko i zaczął wyć jak syrena strażacka. Ochrona sklepu natychmiast wezwała policję. Nie mieli pojęcia, że są tylko pionkami w wielkiej grze mojego chciwego mężusia.

Mundurowi zabrali nas na komisariat, przesłuchali, a chociaż Jarek nie złożył zażalenia (pewnie zezna przed sądem, że zrobił to z żalu i miłości!), w podobnych sytuacjach służby i tak muszą wdrożyć odpowiednie procedury. Poddano nas oględzinom medycznym. Będzie to kolejny „dowód” w sprawie o uznanie mnie za niepoczytalną: uzależniona od leków żona alkoholiczka publicznie bije męża.

Kilka dni później zostawił w pokoju włączoną kamerę internetową, która zarejestrowała, jak grzebię w jego komputerze. A potem przegrał film i wyczyścił dysk; dzięki temu biegli nie dowiedzą się o jego spisku z alkoholem i lekami, a tylko zobaczą mnie, jak „szalona z zazdrości szukam dowodów nieistniejącej zdrady”. Nie wiem, czy chce mnie zamknąć w Tworkach, ale na pewno przekupił znajomego psychiatrę, aby ten życzliwiej przyjrzał się mojej sprawie i wydał opinię o paranoi.

 

Jest już za późno, mój mąż sfabrykował zbyt wiele dowodów, aby dało się to odkręcić. Ale jednego nie przewidział: skoro mam cierpieć jako wariatka, to mogę wykorzystać przywileje mojego domniemanego stanu… I tak stracę mieszkanie, bo jeśli nie Jarek, to moja siostra położy na nim łapę. Nie mam więc już nic do stracenia.

Ponieważ Jarek solidnie uwiarygodnił moją chorobę, każdy sąd uzna mnie za niepoczytalną. Dziękuję ci, mój mężu, że zapewniłeś mi bezkarność. Mam jeszcze kilka dni, zanim sąd wyda decyzję. Ale to stanie się już dziś wieczorem, kiedy wrócisz z pracy. Co? Sam zobaczysz… Chciałeś mieć żonę wariatkę, to proszę. Ściskam w dłoni nóż do mięsa i śmieję się jak szalona.

-->