Synowa uważała, że na starość mam zachcianki i spokojnie wystarczyłby mi mój stary dom.
Kiedy wyjeżdżałam do Włoch, nie miałam przy sobie nic, ale za to mnóstwo planów. Chciałam dać wykształcenie mojemu synowi i kupić mu mieszkanie. Dla siebie marzyłam o pięknym domu, najlepszym w wiosce.
Wychowałam syna sama, mieszkaliśmy w starej chacie razem z moją matką.
Nie mogłam znieść tej biedy, więc zdecydowałam się wyjechać za granicę. W Rzymie czekała na mnie moja przyjaciółka, obiecała pomóc mi na początku. Oszczędzałam każdy grosz, wyobrażając sobie lepsze życie. Nie chodzi o żadne luksusy, po prostu nie chciałam żebyśmy z synem dalej tak biedowali. Przez 15 lat, podczas których pracowałam za granicą, myśl o tym domu była moją motywacją.
Udało mi się wysłać syna na studia prawnicze. Niestety nie podążył w tym kierunku zawodowo, otworzył swoją firmę budowlaną. Po studiach postanowił się ożenić z Natalią. Zaoferowałam im mieszkanie, ale wybrali nowy samochód, myśląc, że mieszkając z rodzicami dziewczyny, zaoszczędzą na wynajmie i sami wezmą kredyt.
Skoro tak, postanowiłam zbudować dom dla siebie. A kiedy skończyłam budowę domu, po prawie dziesięciu latach, niespodziewanie Natalia powiedziała, że chcą się tam wprowadzić. Uważała, że powinnam wrócić do starego domu mojej matki lub jeszcze przez kilka lat pracować we Włoszech, żeby kupić sobie mieszkanie.
Rozumiem ich sytuację – trójka dzieci wymaga przestrzeni, a relacje mojego syna z teściową są napięte. Jednak czuję, że nie mogę pozwolić, by moje marzenia zostały zniszczone.
Czuję się rozdarta. Z jednej strony chciałabym pomóc synowi, z drugiej – po tylu latach pracy nie chcę rezygnować z tego, co wybudowałam. W głębi serca liczę, że wspólnie znajdziemy rozwiązanie. Być może warto zorganizować rodzinne spotkanie i omówić sprawę – tak pomyślałam.
W końcu, to moja rodzina. Syn, który zawsze był dla mnie wsparciem, Natalia, która mimo wszystko jest matką moich wnucząt. Czy naprawdę nie można znaleźć kompromisu, który by wszystkim odpowiadał?
Postanowiłam zaprosić ich na obiad i rozmowę. Przygotowałam starannie dania, które wiedziałam, że wszyscy polubią. Chciałam, by atmosfera była przyjazna. Kiedy siedzieliśmy przy stole, patrzyłam na moje wnuczęta – bawiły się, śmiały, zupełnie nieświadome dorosłych problemów.
Zaproponowałam, żebyśmy spróbowali mieszkać razem przez jakiś czas. Ja miałabym swoją część domu, a oni swoją. Ale synowa wybuchnęła złością. I co ja mam teraz zrobić? Czuję się jakbym była pomiędzy młotem a kowadłem…