Koła pociągu stukały miarowo. Ten dźwięk zawsze działał na mnie uspokajająco, ale nie dzisiaj. Oparłam głowę o zagłówek i próbowałam nawet nie zasnąć, ale po prostu odpłynąć. Nie myśleć o niczym, niczym się nie martwić. Zawsze mi się to udawało. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj, kiedy tylko przymykałam oczy, widziałam wymizerowaną twarz taty. I wyrzut w jego wzroku. Oskarżenie, którego tak naprawdę nigdy nie było.
Stuk-puk, stuk-puk – łomotały koła, kilometry uciekały, a mnie ciągle wydawało się, że za wolno, że nie zdążę. Przegapiłam tyle lat. Tyle dobrych chwil. Tyle słów, które przecież chciałam powiedzieć, ale jakoś nigdy ich nie powiedziałam. Bo nie było okazji, bo myślałam, że jeszcze zdążę. Krajobraz za oknem stawał się znajomy. Pociąg mijał kolejne stacje, ale już nie musiałam wpatrywać się w tablice na peronach, żeby wiedzieć, gdzie jestem. Zaraz będzie pagórek, zakręt, dwie małe stacyjki z budyneczkami z czerwonej cegły i zanim pociąg dojedzie do kolejnego zakrętu, zacznie zwalniać.
Będę w domu za kwadrans
Dziesięć minut później, gdy pociąg przejeżdżał obok ogródków działkowych, wstałam. Zdjęłam z półki torbę, wcisnęłam do kosza na śmieci gazetę, którą niepotrzebnie kupiłam na dworcu i wyszłam z przedziału. Przez okno na korytarzu, patrzyłam na zbliżający się szybko peron. Pod zegarem stała samotna figurka w przeciwdeszczowym płaszczu. Alicja.
– Jak? – zapytałam niemal bez tchu, w strachu, że stało się coś złego.
– Nie denerwuj się. Przecież bym zadzwoniła… Jest lepiej – odparła.
– I po co wychodziłaś? Trzeba było zostać z tatą. Jeszcze pamiętam drogę do szpitala – kiedy strach minął, wróciła moja niechęć do Alicji.
– On teraz śpi. Pomyślałam, że zanim pójdziesz do szpitala, zechcesz się umyć albo przebrać. Jechałaś całą noc – odpowiedziała spokojnie.
– Skąd wiesz, że śpi? – burknęłam. – Chcę go zobaczyć, jak najszybciej.
– Właśnie od niego wracam. Śpi. Lekarze mówią, że najgorsze minęło.
– Wracasz? – zdziwiłam się. – Teraz? O ósmej rano? – sama wiedziałam, że w moim głosie słychać niechęć, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
– Tak. Teraz. O ósmej rano – mówiła spokojnie, ale głos jej zadrżał. – Dziś w nocy był kryzys – nie czekając na odpowiedź odwróciła się i ruszyła ku wyjściu z dworca.
Do domu nie było daleko. Szłyśmy w milczeniu. Kiedy powiedziała, że kryzys minął, trochę się uspokoiłam i teraz ciekawie rozglądałam się dookoła. Ile mnie tu nie było? Chyba z 5 lat. Sporo się pozmieniało. Nowy asfalt, chodnik i nawet ścieżka rowerowa. Przed urzędem gminy nie było już krzaków pnących róż, tylko trawnik i bratki.
– Wycięli róże? Dlaczego? – spytałam, żeby przerwać nienaturalne milczenie.
– Już dawno. Podobno były stare, zaczęły chorować – odparła obojętnie.
W mieszkaniu rozejrzałam się ciekawie. No tak. Przynajmniej tutaj nic się nie zmieniło. Nawet koronkowe serwetki z kordonka, które jeszcze mama robiła, leżały tam gdzie zawsze.
– Na pralce leży ręcznik – mruknęła Alicja, widząc, że idę prosto do łazienki.
Szybko wzięłam prysznic i od razu poczułam się lepiej. Z torby wyciągnęłam czystą bluzkę, bo ta, która miałam na sobie, po całej nocy w pociągu nadawała się już tylko do prania. Stanęłam przy umywalce, żeby umyć zęby. Spojrzałam w zaparowane lustro i nagle… poczułam się nieswojo.
Ni stąd, ni z owąd przyszło mi do głowy, że może jednak 5 lat temu popełniłam błąd. Potrząsnęłam głową, aż kropelki pasty upstrzyły wypucowany ciemny blat. Nie będę o tym myśleć – postanowiłam. Stało się i nie ma o czym mówić. Teraz najważniejszy jest tata. Jego zdrowie. Z sercem nie ma żartów. Muszę go zobaczyć i namówić, żeby przyjechał do nas na parę miesięcy. No, nie teraz oczywiście, tylko jak wydobrzeje.
Wyszłam z łazienki.
Alicja siedziała w fotelu w tej samej pozycji, w jakiej ją zostawiłam. Nawet płaszcza nie zdjęła.
– Możemy iść? – spytała.
– Tak. Już. Może… – rozejrzałam się jakoś niepewnie. – Może coś trzeba zabrać? Okulary? Jakąś książkę albo coś?
– Nie. On teraz i tak nie będzie mógł czytać przez parę dni – uspokoiła mnie.
Do szpitala doszłyśmy w milczeniu
W milczeniu stanęłyśmy pod drzwiami sali numer siedem.
– O, pani Alicjo, dobrze pani trafiła – uśmiechnęła się pielęgniarka, wyglądając z dyżurki. – Mąż przed chwilą się obudził. Jest w zaskakująco dobrej formie. Lekarz mówi, że to pani zasługa i że jeśli tylko nie będzie zapominał o lekach, wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się jeszcze raz i zniknęła za drzwiami.
Zrobiło mi się przykro, że zwracała się tylko do Alicji i nawet nie zapytała, kim ja jestem.
– Wejdź. Ja tu zaczekam. Pewnie chcesz się z nim przywitać bez świadków – moja macocha usiadła na krzesełku przy drzwiach.
Zrobiło mi się głupio. Ostatecznie, była żoną mojego ojca. Przeszedł zawał i teraz po raz pierwszy odzyskał przytomność. Kto ma być przy nim, jak nie żona? Córka? No tak, oczywiście, córka też. Nawet jeżeli wcale nie wiedziała, że ojciec ma kłopoty z sercem. Nareszcie rozpoznałam to uczucie, które dławiło mnie od chwili, gdy zobaczyłam Alicję na dworcu. Nie ma co ukrywać – to był wstyd. Źle oceniłam tę kobietę, a co najgorsze, nie potrafiłam się do tego przyznać. Nawet teraz.
Naciskając klamkę drzwi sali numer siedem, pomyślałam, że przecież mogę się odwrócić i zaproponować Alicji, żebyśmy weszły razem. Ale drzwi się uchyliły, a ja odruchowo zrobiłam krok do przodu.
– Isia? Przyjechałaś? – w wychudłej, pooranej zmarszczkami twarzy z trudem rozpoznałam swojego szarmanckiego i wciąż przystojnego ojca. Przez te kilka miesięcy tak bardzo się zmienił. O Boże, jakie kilka miesięcy… Ostatni raz był u nas na bierzmowaniu Kaliny. Prawie rok temu.
– Isia… – powtórzył.
– Tato, dlaczego nie powiedziałeś, że masz kłopoty z sercem? – pochyliłam się i pocałowałam go w policzek. Nagle zniknęło uczucie obcości. Kilkudniowy zarost drapał tak samo i tak samo brzmiało w jego ustach moje imię.
Isia. Moje dwa poważne imiona Maria Teresa znajomi i rodzina zdrabniali różnie: Marysia, Marylka, mąż mówił na mnie Lilka i tylko tato – Isia. Jak dawniej, jak zawsze.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – powtórzyłam z wyrzutem, rozglądając się, gdzie mogłabym usiąść. Pod oknem, przy kaloryferze stało krzesło z wysokim oparciem. Przez poręcz przewieszony był koc, na siedzeniu leżała poduszka. Przysunęłam sobie to krzesło, podniosłam poduszkę i usiadłam.
– No czemu? – powtórzyłam.
– Nie chciałem cię martwić – westchnął. – Poza tym… Jak już mam leżeć w szpitalu, to wolę tutaj, a ty pewnie chciałabyś mnie zabrać do Szczecina…
– Oczywiście, że do Szczecina – parsknęłam, jak rozzłoszczona kotka. – Nie powiesz mi chyba, że taki prowincjonalny szpital może się równać z kliniką. Gdybyś był pod dobrą opieką nie doszłoby do nieszczęścia. Powinieneś brać leki, może trzeba wszczepić by-passy – tłumaczyłam, jak dziecku.
– Byłem pod dobrą opieką i brałem leki. Ot, zdarzyło się i tyle – odparł spokojnie.
– Alicja została w domu? – spytał po chwili milczenia. – Powinna się przespać. Siedziała tu cały wczorajszy dzień i noc. Pielęgniarka mówiła, że proponowały jej, żeby się chociaż na trochę położyła w dyżurce, ale nie chciała. Więc tylko dały jej ten koc i poduszkę… To teraz niech sobie pośpi. Ja chyba też się zdrzemnę – uśmiechnął się. – No już, zmykaj. Po całej nocy w pociągu tobie też należy się odpoczynek. Przyjdźcie obie po południu.
Powinnam była mu powiedzieć, że Alicja siedzi pod drzwiami, ale nie byłam w stanie.
– Trzymaj się tato – powiedziałam. – Przynieść ci coś? Może rosołku? – uśmiechnęłam się, bo przez całe moje dzieciństwo rosół był naszym domowym lekiem na wszystko.
– Rosołek jest dobry – puścił do mnie oko i właściwie dopiero teraz uwierzyłam, że niebezpieczeństwo minęło, że będzie dobrze.
– Zasnął. Pytał o ciebie, ale myśli, że zostałaś w domu, żeby się przespać. Nie powiedziałam mu, że tu siedzisz – zaczęłam przysiadając obok Alicji..
Już się podnosiła z krzesła, ale teraz usiadła z powrotem.
– Acha – odparła obojętnym tonem.
– Może pójdziesz teraz do domu i naprawdę się prześpisz? Ja porozmawiam z lekarzem, kupię kurę na rosół i też przyjdę – zaproponowałam.
– Kurę i włoszczyznę kupiłam rano, zanim poszłam na dworzec.
– Rano? – zdziwiłam się. – Kiedy? Przecież pociąg przyjechał o ósmej?
– Na bazarku. Przecież dzisiaj czwartek – wyjaśniła. Przestała zaplatać dłonie i wstała.
Przeciwdeszczowy płaszcz rozchylił się i dopiero teraz zobaczyłam, jak jest ubrana. Żółta bluzka nosiła ślady błota, a na kolanach płóciennych spodni widać było plamy po trawie. Zauważyła moje spojrzenie.
– Byliśmy na działce, kiedy to się stało. Nie zdążyłam się przebrać – wyjaśniła i ruszyła do wyjścia.
Patrzyłam za nią, póki nie zniknęła za drzwiami, a potem poszłam poszukać pokoju lekarzy. Miałam szczęście. Lekarz, który opiekował się ojcem nie zszedł jeszcze z dyżuru. Uspokoił mnie już pierwszym zdaniem. Noc była ciężka, ale rokowania znakomite.
– To zasługa pani… – zawahał się – chciałem powiedzieć „mamy”, ale na pani matkę, pani Alicja jest chyba za młoda… – znowu urwał.
– Tak. Mama zmarła. Alicja jest drugą żoną mojego ojca – wyjaśniłam. – Jest ode mnie tylko o 10 lat starsza – dodałam niepotrzebnie.
– No tak. Muszę pani powiedzieć, że nie wiem, jak ona to zrobiła. Bo gdyby nie to, byłoby gorzej. O wiele gorzej. Liczyła się dosłownie każda sekunda.
– Ale co zrobiła? – nadal nie rozumiałam, o czym on mówi.
– Nie powiedziała pani? – zdziwił się.
– Nie rozmawiałyśmy dużo. Prosto z dworca przyjechałam tutaj – nie czułam się na siłach wyjaśniać temu obcemu przecież człowiekowi, że byłam przeciwna ożenkowi ojca z kobietą o 20 lat młodszą, że nie przyjechałam na ich ślub i że nawet gdybyśmy spędziły ze sobą pół dnia, mogłybyśmy rozmawiać co najwyżej o pogodzie.
– Aaaa tak, rozumiem. No cóż… Tak w skrócie – pani ojciec zasłabł na działce. Przewrócił się, uderzył twarzą w ziemię i na szczęście dostał krwotoku z nosa – tłumaczył lekarz.
– Na szczęście? – zdziwiłam się.
– Tak. Ciśnienie miał takie, że prawdopodobnie tylko krwotok uchronił go przed wylewem. To stało się bardzo wcześnie rano, na działkach poza nimi nie było jeszcze nikogo. Pani Alicja doniosła go do drogi, próbowała zatrzymać jakiś samochód i na szczęście trafiła na karetkę. I to nie przewozówkę, tylko taką z lekarzem. Cud prawdziwy. Zdążyli do szpitala, kiedy pani ojciec był w ostrym wprawdzie, ale jednak jeszcze przedzawałowym stanie.
Z całej tej przemowy dotarło do mnie tylko jedno
Wiem, gdzie tata ma działkę. Jakim cudem kobieta, która ma metr sześćdziesiąt wzrostu i waży pewnie niespełna pięćdziesiąt kilo zdołała przenieść prawie kilometr mężczyznę o trzydzieści kilo cięższego?
– Ale… jakim cudem ona… – zaczęłam, jąkając się ze zdenerwowania.
– Też się zastanawiam – nie musiałam kończyć pytania, bo lekarz od razu wiedział, o co mi chodzi. – Na pewno nie zdołała go podnieść, musiała wlec go po drodze. Nieprzytomnego, kompletnie bezwładnego człowieka. Ale wie pani, w silnym stresie ludzie są zdolni do nieprawdopodobnych rzeczy – zakończył.
Do domu wracałam noga za nogą. Zastanawiałam się, jak ja spojrzę Alicji w oczy. Przecież gdyby nie ona, tata pewnie by nie żył. Zresztą, nie tylko o to przecież chodzi. Pięć lat temu, kiedy tata się z nią żenił, nie przyjechałam na ślub i w ogóle przestałam ojca odwiedzać. On czasem przyjeżdżał do nas. Zawsze sam, bez niej. I dosyć rzadko. Raz na pół roku, a może i rzadziej. A ja nigdy nie zaproponowałam, żeby przyjechali oboje. W ogóle, w rozmowach z ojcem nie poruszałam tematu Alicji. Dla mnie ona w ogóle nie istniała. To znaczy przez te ostatnie 5 lat, bo wcześniej…
Tata próbował mnie przekonać, chciał, żebyśmy się zaprzyjaźniły. A ja… Kiedy związał się z Alicją, uznałam to za zdradę pamięci mamy. Bez sensu kompletnie – przecież mama zmarła 7 lat wcześniej. Dlaczego wtedy tego nie widziałam?
Dlaczego nie dałam sobie przetłumaczyć? Może chodziło o wiek Alicji? I o to, kim była? Miała 37 lat, a tata 55. Poznał ją w domu dla maltretowanych kobiet, kiedy wymieniał tam instalację elektryczną. Zaprzyjaźnili się. Opowiedziała mu, że uciekła od męża psychopaty tak jak stała. Czy raczej tak, jak wyszła ze szpitala.
„Wiesz – opowiadał mi tata z przejęciem – ona długo nie mogła mieć dzieci. Leczyła się, ale potem ten jej mąż uznał, że skoro jest bezpłodna, to nie jest człowiekiem. Pił i bił ją, a ona nie miała żadnej rodziny, nikogo. I nie umiała od niego odejść. Mówiła mi, że często dziękowała Bogu, że nie urodziła dziecka, bo jaki los by je czekał przy takim ojcu…”
„I nagle zaszła w ciążę. Po gwałcie właściwie – do dziś pamiętam wyraz twarzy ojca, gdy mi o tym opowiadał. Zamilkł na chwilę, widziałam, jak drgają mu zaciśnięte aż do bólu szczęki. Opanował się z wysiłkiem i ciągnął dalej: – Kiedy zorientowała się, że jest w ciąży, gotowa była wszystko wybaczyć i zacząć od nowa. Ale nic się nie zmieniło. Była w piątym miesiącu, gdy ten łachudra pobił ją tak, że straciła przytomność. Ocknęła się w kałuży krwi. Dowlokła się do drzwi sąsiadów i to oni wezwali karetkę. Poroniła. Nie wróciła już do tego bydlaka. Prosto ze szpitala poszła do tego domu…”.
Nie wzruszyła mnie ta historia. Pamiętam, myślałam wtedy, że „ta baba” złowiła starszego pana, żeby uwić sobie ciepłe gniazdko jego kosztem. Ani przez chwilę nie uwierzyłam, że Alicja naprawdę kocha mojego ojca. A do niego miałam żal, że zapomniał o mamie. A teraz? Teraz czułam, że policzki palą mnie ze wstydu. Jakim prawem chciałam skazać ojca na samotność. Kiedy mama zmarła, nie miał nawet 50 lat. Dlaczego uznałam, że resztę życia powinien spędzić w samotności? Przecież nie mógł liczyć ani na mnie, ani na moją siostrę. Ja byłam na drugim końcu Polski, a Iza jeszcze dalej – na drugim końcu świata.
Tylko, że moja siostra przynajmniej nie zgrywała obrażonej księżniczki. Kiedy dowiedziała się, że tata kogoś ma, zadzwoniła z gratulacjami. Wiem, że zapraszała do Stanów ich oboje, nie tylko tatę. A ja? Przez te lata między śmiercią mamy, a poznaniem Alicji, ile czasu spędziłam z ojcem? W sumie nie zebrałby się pewnie nawet miesiąc…
Do mieszkania weszłam na palcach
W dużym pokoju nie było nikogo. W kuchni, w wielkim garnku wesoło pyrkotał rosół. Zajrzałam do sypialni. Alicja w grubym szlafroku, zwinięta w kłębek spała na nie pościelonym tapczanie. Ze ściennej szafy w przedpokoju przyniosłam koc i ostrożnie ją przykryłam. Nie chciało mi się spać, ale gdy położyłam się na kanapie, oczy same mi się zamknęły.
Obudził mnie zapach kawy. Zerknęłam na zegarek – trzecia. Podniosłam się. Koc, ten sam, którym przykryłam Alicję, zsunął się na podłogę. Wstałam i zajrzałam do kuchni.
– Chyba czuję kawę – zagadnęłam i przykro mi się zrobiło, gdy Alicja na dźwięk mego głosu aż się wzdrygnęła.
– Słuchaj – zawahałam się, ale pomyślałam, że przecież jeszcze w pociągu postanowiłam naprawić błędy przeszłości. Miałam co prawda na myśli raczej ojca i to, że widujemy się tak rzadko, ale teraz… Teraz wreszcie zrozumiałam, że mogę naprawić jeszcze inne, gorsze błędy. A przynajmniej mogę spróbować.
– Słuchaj – powtórzyłam. – Powinnam… Nie, nie tyle powinnam, co chcę cię przeprosić. Ja… Wiem, że przez te wszystkie lata traktowałam cię okropnie. Nie miałam prawa. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale… Może spróbowałabyś mi wybaczyć… – mówiłam coraz wolniej, bo czekałam na jakąś reakcję, ale reakcji nie było. Alicja wciąż stała plecami do mnie. Nawet nie drgnęła. – No tak – westchnęłam. – Rozumiem, że to dla ciebie trudne, ale proszę, przynajmniej spróbuj. Nie chodzi o mnie, choć pierwszy raz w życiu sama ze sobą czuję się paskudnie. Chodzi o ojca. Spróbuj zrobić to dla taty.
Jesteś dla niego lepszą żoną niż ja córką…
– Nie jestem jego żoną – wreszcie odwróciła się w moją stronę. Po jej twarzy płynęły łzy.
– Co??? – nie zrozumiałam, co powiedziała.
– Nie jestem jego żoną – powtórzyła. – Wtedy, kiedy wrócił od ciebie i powiedział, że nie dałaś się przekonać i że nie przyjedziesz na ślub, odwołaliśmy wszystko.
– Jak to? – wyjąkałam. – Jak to? Dlaczego? Przecież… O Boże, Alicja, ja przecież… – usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Co ja narobiłam. Nigdy, ani przez sekundę nie pomyślałam, że ojciec aż tak się przejmie. On, taki… Taki odpowiedzialny i taki formalista. Zawsze przecież potępiał związki „na kocią łapę”, jak to nazywał. Mówił, że to łatwizna, unikanie odpowiedzialności za drugiego człowieka, że to nie w porządku. A teraz sam… Przeze mnie. Nie wiem, jak długo tak siedziałam. Wreszcie podniosłam głowę.
– Ubieraj się, idziemy do szpitala – zarządziłam. Alicja spojrzała na mnie zdumiona i… Tak, chyba rozczarowana. Pewnie miała nadzieję, że ta rozmowa jeszcze się nie skończyła. Pewnie jeszcze coś chciała wyjaśniać. Ale tu nie było już nic do wyjaśniania. W łazience tylko ochlapałam twarz wodą, złapałam termos z rosołem, który już stał przygotowany na stole i wypadłam z domu, niemal ciągnąc za sobą Alicję za rękę.
Do szpitala dotarłyśmy w rekordowym czasie
Przed drzwiami sali numer siedem zatrzymałam się i wzięłam głęboki oddech. Nacisnęłam klamkę i weszłam pierwsza. Tata nie spał. Na mój widok uśmiechnął się i uniósł rękę na powitanie, a potem… rozpromienił się, gdy za moimi plecami zobaczył Alicję.
– Witaj, kochanie – powiedział z taką czułością, że aż mi się serce ścisnęło. Nie miałam wątpliwości, że to „kochanie” przeznaczone jest dla niej, nie dla mnie, ale… Nie zabolało. Nie poczułam żadnego ukłucia zazdrości, ani żalu. Nic.
– Taaak, teraz to „kochanie” – zaczęłam i aż drgnęłam na widok nagłego przestrachu w oczach ojca. Ale miałam zamiar dokończyć. Ładne mi „kochanie” – ciągnęłam przesadnie zgryźliwym tonem. Tata zorientował się, że żartuję, ale widziałam, że nie może zgadnąć, do czego zmierzam. – Dowiedziałam się właśnie ładnych rzeczy… – ciągnęłam.
– Mianowicie? – tata podjął grę, choć nadal nie wiedział, o co mi chodzi.
– Mianowicie, że żyjecie „na kocią łapę” – huknęłam, powtarzając jego ulubione powiedzonko. – Nie mam zamiaru tolerować tego ani chwili dłużej, ale widzę, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Jak tylko wyjdziesz ze szpitala i trochę odpoczniesz, przyjeżdżacie do mnie co najmniej na parę tygodni – zamilkłam na chwilę. – I osobiście wyprawię wam wesele – dodałam już normalnym tonem. Strasznie chciałam zobaczyć, jak tata zareaguje na moje słowa, ale jednocześnie nie mogłam oderwać oczu od twarzy Alicji. Oczy jej się zaszkliły, a potem uśmiechnęła się. Po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie tak naprawdę.
Nagle usłyszałam chichot. Spojrzałam na łóżko. Mój ciężko chory ojciec nagle wydał mi się o 10 lat młodszy.
– Babciu – wydukał, krztusząc się ze śmiechu. – Nie wiem, czy Alicja będzie zadowolona, kiedy szesnastoletnia pannica, będzie do niej mówiła: babciu.
– Zdziwicie się, ale będę – odparła przyszła żona mojego ojca.