„Bardzo bolały mnie te słowa. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się zachowuje. Przecież sama urodziła dwoje dzieci i wiedziała, jak wygląda życie z maluchem. Mimo to ciągle jeszcze nie reagowałam. Zaciskałam zęby, schodziłam jej z drogi. Miałam nadzieję, że w końcu odpuści. Ale nie, rozkręcała się coraz bardziej”.
Teściowa sama zaproponowała, żebyśmy po ślubie zamieszkali u niej. Mówiła, że u moich rodziców będzie nam za ciasno.
– Mam dwa wolne pokoje – tłumaczyła. – Mnie będzie raźniej, a wam łatwiej, bo dołożycie się tylko do rachunków. A jak staniecie na nogi, to pójdziecie na swoje.
Byłam jej za to wdzięczna, bo – prawdę mówiąc – staliśmy z Maćkiem pod ścianą. Co prawda oboje pracowaliśmy, ale że byliśmy dopiero na początku naszych karier zawodowych, nie zarabialiśmy wiele. Gdybyśmy zapłacili za wynajem, prawie nic by nam nie zostało na życie. Propozycja teściowej była więc jak gwiazdka z nieba.
Miałam nadzieję, że to tylko takie gadanie
Na początku wszystko układało się świetnie. Teściowa była dla mnie miła i grzeczna, a ja odwdzięczałam się jej tym samym. Szanowałam zwyczaje panujące w domu, pomagałam w gotowaniu i sprzątaniu. Im dłużej mieszkałyśmy pod jednym dachem, tym coraz bardziej się lubiłyśmy. Gdy moje przyjaciółki opowiadały, jakie boje toczą z teściowymi, z niedowierzaniem kręciłam głową. Byłam przekonana, że mnie nic takiego nie spotka, że ja ze swoją zawsze będę żyć w szczęściu i harmonii. Niestety, pomyliłam się.
Do pierwszych zgrzytów doszło, gdy zaszłam w ciążę. Kiedy teściowa usłyszała, że spodziewam się dziecka, nie kryła zawodu.
– Naprawdę? Nie spodziewałam się… Myślałam, że z tym poczekacie… Do czasu, aż pójdziecie na swoje – jęknęła rozdzierająco.
Było mi przykro, bo myślałam, że chce być babcią jak najszybciej, ale nie dałam tego po sobie poznać.
– Chcieliśmy poczekać, ale wyszło inaczej. Ale niech się mama nie martwi. Nasz synek będzie jak Maciek we wczesnym dzieciństwie: cichutki i spokojniutki – starałam się ją uspokoić.
– Daj Boże, daj Boże… Ale coś mi się wydaje, że będzie dokładnie odwrotnie. A wtedy… Nawet boję się pomyśleć, co wtedy – westchnęła.
Potem, niemal do końca mojej ciąży, teściowa tylko narzekała i zrzędziła. Mówiła, że zanim podjęliśmy decyzję o dziecku, to powinniśmy z nią porozmawiać, że ona nie jest pewna, czy wytrzyma z maluchem po jednym dachem, że to nie na jej nerwy. Szlag mnie trafiał, gdy tego słuchałam, bo przecież dziecka nie było jeszcze na świecie, ale milczałam. Nie chciałam się denerwować i kłócić z teściową. Myślałam, że jak już synek się urodzi, to teściowa zapomni o obawach oraz wątpliwościach i zakocha się w nim na amen, jak na każdą normalną babcię przystało.
Moje nadzieje okazały się płonne. Teściowa, co prawda, oszalała na punkcie Kubusia, ale tylko na miesiąc. Potem, gdy synek zrobił się płaczliwy i marudny, zmieniła front.
– No i wyszło na moje. Mały nie jest ani grzeczniutki, ani spokojniutki. Nie wiem, jak ja to wytrzymam – westchnęła dramatycznie.
Od tamtej pory prawie nie poświęcała wnukowi czasu. Zamiast tego narzekała i zrzędziła jeszcze głośniej niż wcześniej. Skarżyła się, że przez płacz dziecka nie ma chwili spokoju, że za długo zajmuję łazienkę i kuchnię, że brudne pieluchy śmierdzą, wszędzie wisi pranie, śmieci przybywa… No i na koniec, że nie pomagam w domu.
– Wcześniej to chociaż posprzątałaś, coś ugotowałaś. A teraz tylko przy Kubie siedzisz! Wszystko na mojej głowie – zarzucała mi.
Zwyczajnie… wyrzuciła mnie z domu
Bardzo bolały mnie te słowa. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się zachowuje. Przecież sama urodziła dwoje dzieci i wiedziała, jak wygląda życie z maluchem. Mimo to ciągle jeszcze nie reagowałam. Zaciskałam zęby, schodziłam jej z drogi. Miałam nadzieję, że w końcu odpuści. Ale nie, rozkręcała się coraz bardziej! Powoli zaczynałam tracić cierpliwość.
Zamiast milczeć, odpowiadałam na zaczepki i oskarżenia. Coraz częściej dochodziło między nami do sprzeczek. Maciek starał się studzić emocje. Rozmawiał z matką. Prosił, by była dla mnie łagodniejsza. Przez kilka dni było dobrze, ale potem wszystko wracało do normy. Atmosfera w domu robiła się coraz gęstsza. Przez skórę czułam, że któregoś dnia na sprzeczce się nie skończy.
Niestety, moje przeczucia się sprawdziły. Dokładnie pamiętam, tamten dzień. Kubuś miał gorączkę, zaczerwienione gardziołko, więc płakał niemal przez cały czas. Właśnie szykowałam mu leki, gdy do pokoju wparowała teściowa.
– Uspokój wreszcie to dziecko! Drze się bez przerwy. Człowiek własnych myśli nie słyszy! – wrzasnęła.
– Próbuję… Kubuś jest chory, bardzo cierpi, dlatego tak płacze… – zaczęłam tłumaczyć, ale teściowa szybko mi przerwała.
– Nic mnie to nie obchodzi! Mam już swoje lata i potrzebuję spokoju! Najlepiej więc będzie, jak się wyprowadzisz z synkiem! Do swoich rodziców. Niech teraz oni trochę pocierpią! – nastroszyła się.
– Ale u nich są tylko dwa malutkie pokoiki. Nie pomieścimy się we trójkę – jęknęłam.
– Maciek może zostać. Przecież to mój syn. Chodzi tylko o ciebie i Kubę – burknęła.
Pewnie myślicie, że po tych słowach urządziłam teściowej wielką awanturę. Miałam na to ochotę, oj miałam. Podobnie jak korciło mnie, żeby zadzwonić do męża. Ale uznałam, że to nie ma sensu. Po co miałam krzyczeć? Dzwonić? Przecież teściowa jasno postawiła sprawę. Wrzuciłam więc szybko do torby kilka rzeczy synka, jego samego opatuliłam cieplutko i ruszyłam w stronę drzwi.
– Proszę powiedzieć Maćkowi, żeby przywiózł mi resztę rzeczy. Będę u rodziców – rzuciłam w progu i wyszłam.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Mieszkam u rodziców. Kubuś śpi w gondoli od wózka, bo nasz pokoik jest tak malutki, że brakuje w nim miejsca na łóżeczko. Mąż przyjeżdża codziennie i namawia mnie na powrót do jego matki. Twierdzi, że z nią rozmawiał i ona bardzo żałuje, że kazała mi się wyprowadzić, tęskni za wnukiem. Obiecała też, że nie będzie mi już robić żadnych wyrzutów.
Chciałabym w to wierzyć, ale jakoś nie mogę. Myślę, że przez miesiąc czy dwa będzie spokój, a potem horror zacznie się od nowa. Dlatego – choć bardzo brakuje mi męża – zostanę tu, gdzie jestem. U rodziców może jest i ciasno, ale płacz dziecka im nie przeszkadza.