„Duszę się, bo u nas w domu jest jak w termosie. Gorąco, wilgotno i śmierdzi czosnkiem. Mój mąż bez czosnku nie wyobraża sobie jedzenia. Ja prawie mdleję, tak nienawidzę tego zapachu. Dobrze przynajmniej, że już się nie garnie do całowania…”
Myślałam, że na stare lata udało mi się złapać niezłą partię, ale okazało się, że trafiłam jak kulą w płot.
– Do czego ty się nadajesz? – kpi. – Zginęłabyś marnie! Wziąłem cię z litości i trzymasz się mnie, jak popiół suchego tyłka…
Milczę. Każdy dzień się zaczyna od takiej gadki. Kręci się po kuchni, pokasłuje, chrząka i marudzi. Wszystko jest nie tak; kawa za słaba, jajko za twarde, chleb za miękki… Szura pantoflami. Ma na sobie rozwleczone portki od dresu i kamizelę z owczej wełny. W największe upały jej nie zdejmuje, bo zawsze mu zimno. Okna są szczelnie pozamykane, żeby nie było „cugu”. Duszę się, bo nasze mieszkanie jest jak termos. Gorąco, wilgotno i śmierdzi czosnkiem. Mój mąż bez czosnku nie wyobraża sobie jedzenia. Ja prawie mdleję, tak nienawidzę tego zapachu.
Poznaliśmy się przypadkiem, zwyczajnie… Zacięła mi się parasolka, a lało coraz bardziej. Szarpałam się z opornym zameczkiem i wtedy on otworzył swój ogromny, czarny parasol, pod którym zmieściliśmy się oboje. Powinnam wyczuć złą wróżbę. Mam dobrą intuicję, ale tym razem zawiodła.
Po pięćdziesiątce czas już mieć swój rozum. Moja babcia mówiła: „Nie przechodź pod drabiną i nie noś czarnych parasolek!”. Czemu o tym zapomniałam?
Był sporo starszy. O dziwo, kawaler!
– Singiel? – dziwiły się moje koleżanki. – Uważaj, może być z niego niezły numer!
Myślałam, że mi zazdroszczą. Przystojny, starszy pan z niezłą emeryturą i dużym mieszkaniem to ciacho! A ja? Swoje M-2 oddałam córce i koczowałam u ciotki za opiekę. Miałam wąski tapczanik za szafą i marudną starszą panią, która mi wymawiała, że nie jestem na jej usługi od świtu do nocy. A przecież pracowałam i czasami chciałam gdzieś wyskoczyć, żeby nie zwariować.
Zygmunt miał cztery pokoje z łazienką. Do tego duży balkon. Dla mnie bajka! Od razu pomyślałam, że można by zrobić zamianę; moja córka z mężem i dzieciakami do Zygmunta, a ja z nim, do moich dwóch pokoików. Starym więcej nie potrzeba.
– Mamo, postaraj się – błagała moja Roksana. – On patrzy na ciebie jak kot na słoninę. Zrobisz z nim wszystko. Drugi cud się nie zdarzy, jak zmarnujesz taką okazję, nigdy ci nie wybaczę!
Faktycznie, Zygmunt aż się palił, żeby pójść ze mną do łóżka! Zwodziłam go tak długo, jak się dało. Wreszcie dałam popróbować tego miodu… Ja nie miałam żadnej przyjemności. Wtedy jeszcze jadł mniej tego przeklętego czosnku, pilnował się, żeby za bardzo nie śmierdzieć, ale i tak całowanie się z nim było koszmarem! Cała reszta też była do luftu, chociaż on zaklinał się, że żadna baba nie dała mu tyle zadowolenia, co ja! Postanowiłam kuć żelazo póki gorące!
– O nie, mój kochany! – powiedziałam stanowczo, kiedy marudził, żebym do niego przyszła na „pieszczotki”. – Ożeń się ze mną, a będziesz miał tego tyle, ile zapragniesz! Kochanką twoją nie będę!
Na początku stanowczo odmówił; że niby jest za stary, że nie będzie się z żeniaczką wygłupiał pod siedemdziesiątkę i że się nie nadaje.
– No to szlus z nami! – zapowiedziałam – Szukaj innej naiwnej. O mnie zapomnij.
Już myślałam, że odpuścił, bo się nie odzywał ze trzy tygodnie. Ale skruszał! Przyszedł i powiedział: „niech ci będzie!”
Dałam z siebie wszystko, żeby go zadowolić. Byłam jak cukierek. Tylko mimochodem wspominałam, że mam za dużo sprzątania w tych jego pokojach i że właściwie moglibyśmy się pozamieniać z młodymi. Za łatwo się zgodził…
Ślub mieliśmy skromny, gości mało i tylko z mojej strony. On z rodziny miał tylko siostrzenicę, ale mieszkała za granicą i przysłała tylko życzenia. Nawet byłam zadowolona. Nie miałam pojęcia, że Zygmunt zapisał jej swoje mieszkanie. Słówkiem o tym nie pisnął!
Przeprowadzka przebiegła sprawnie. Cieszyłam się, patrząc na szczęście mojej córki. Nareszcie mogli oddychać swobodnie, dzieciaki podostawały swoje pokoje i choć zaciskali pasa, żeby wystarczyło na wysoki czynsz, byli bardzo zadowoleni. Tylko ja założyłam sobie pętlę na szyję! Jakoś w tym samym czasie zwolnili mnie z pracy, zostałam więc na łasce Zygmunta.
Miłosne figle szybko mu się znudziły, może dlatego, że z mojej strony był chłód. Nawet przeniósł się na kanapę, z czego byłam zadowolona, bo on strasznie chrapie i się nie wysypiałam. Najpierw zaczął mi uszczypliwie dogryzać. Potem zaczął mnie rozliczać z pieniędzy. Co do grosza, dosłownie! Nawet bilety na autobus mi kupował i dawał tylko tyle, ile według niego będę potrzebowała. To był koszmar!
Myślałam, żeby uciekać, ale gdzie? Poza tym byłam bez złotówki, jak mogłam odejść? Starałam się o jakąś pracę, ale to marzenie ściętej głowy. U niego przynajmniej miałam co jeść i moja córka mieszkała po ludzku. Zacisnęłam zęby i pomyślałam, że mimo wszystko to mi się opłaca.
Teraz muszę z nim żyć
Dopiero dwa dni temu dowiedziałam się, że tak naprawdę niczego nie ugrałam.
– Słuchaj – zaczęłam. – Może byś przepisał twoje mieszkanie na mnie albo na Roksankę? Nie jesteśmy wieczni…
Jak on się złośliwie uśmiechnął!
– O to ci chodzi? No to się zawiodłaś, ja nie mam żadnego majątku. Jestem goły!
– Jak to? A mieszkanie?
– To własność mojej siostrzenicy. Już dawno to załatwiłem. Nie mówiłem ci?
Ależ się wkurzyłam…
– Jesteś wrednym dziadem – zaczęłam, ale mi przerwał:
– Ciesz się, że twoja córka mieszka wygodnie. Dopóki czynsz jest płacony, mogą tam być. A ty masz, czego chciałaś. Jesteś na moim garnuszku, głodna nie chodzisz, ubrać się masz w co… Jeszcze ci mało?
– Nienawidzę cię …
– To sobie nienawidź – znów mi przerwał. – Masz karę za to, że chciałaś mnie wykorzystać. Musisz ze mną żyć.