Od dzieciństwa bardzo kochałam i szanowałam moich rodziców, wierzyłam, że są to najcenniejsze osoby, na których w życiu można się oprzeć i na których można polegać. A okazało się, że tylko żerują na mnie i pieniądzach mojego męża.
W wieku 19 lat szczerze się zakochałam i poślubiłam Waldka, a w wieku 20 lat zostałam już mamą, urodziłam syna, bardzo grzecznego i kochanego chłopca.
Nie mieliśmy wtedy, gdzie zamieszkać, więc na jakiś czas zatrzymaliśmy się u moich rodziców. Zaraz później zmarła moja babcia i zostawiła po sobie dom. Dom przepisała na mojego ojca, więc rodzice postanowili, że trochę go odnowią i tam zamieszkają.
Kiedy nasz syn miał sześć miesięcy, chcieliśmy z mężem mieszkać oddzielnie. Zapytałam ich, czy moglibyśmy wprowadzić się do tego jednopokojowego mieszkania, kiedy oni wprowadzą się do domu. Ale matka odmówiła. Ona i ojciec postanowili wynajmować mieszkanie, żeby mieć z tego dodatkowy dochód.
Mama powiedziała, że będzie mi ciężko samej z dzieckiem, bo mój mąż cały czas pracuje, a ona zawsze mi pomoże, więc nawet lepiej będzie dla nas, jeśli zamieszkamy z nimi w domu po babci.
Byłam wtedy jeszcze bardzo młoda i głupia. Z jakiegoś powodu zdecydowałam wtedy, że moja mama ma rację, wierzyłam w jej dobre intencje.
Nawet mąż dał się przekonać, choć był gotowy przenieść się do wynajętego mieszkania. W tym samym czasie moja mama została niestety wyrzucona z pracy i została bez dochodu. Pracował tylko mój tata i mąż. Wszyscy mieliśmy dość życia.
Na początku mama zajmowała się remontem, ale jak już wszystko było skończone, powiedziała, że nie będzie szukała pracy. Powiedziała nam po prostu, że chce zostać w domu z wnukiem. Przekonywała mnie, że siedzenie w domu nie jest dla mnie, bo jestem jeszcze młoda, pełna sił i muszę iść do pracy.
Myślałam, że inaczej się nie da, więc znalazłam pracę i nadal studiowałam zaocznie na uniwersytecie. Moja mama natomiast siedziała z moim dzieckiem.
Większość pensji oddawałam mamie, bo wciąż powtarzała: „Twoje dziecko potrzebuje tego, dziecko potrzebuje tamtego…”.
A potem jakoś przez przypadek usłyszałam, jak mama skarżyła się swojej koleżance, że to ona utrzymuje wnuka, karmi nas, ubiera i w ogóle cała nasza rodzina jest na jej barkach, podczas gdy ja i mój mąż jesteśmy jak leniwi ludzie, bo chcemy wszystko na gotowe, żeby wychowała nam syna, a my sobie będziemy rozwijali karierę.
Jej koleżanka oczywiście była oburzona, że ja i mój mąż jesteśmy tak młodzi i nie jesteśmy w stanie utrzymać dziecka, zamiast stale polegać na naszej matce.
Mama jej mówiła, że nie zarabiamy dużo, chociaż to nieprawda, bo ja i mój mąż za wszystko płacimy. Rodzice dosłownie w ogóle nie kupują nic do domu, wszystko zależy od nas aż do rachunków za media i jesteśmy już do tego przyzwyczajeni.
Poczułam się wtedy na nią urażona, ale nie miałam odwagi się kłócić, nawet nie chciałam się kłócić, bo bardzo chcę spokoju w rodzinie, a tym bardziej w tak trudnych czasach.
A później znowu dowiedziałam się, że mama mi mówi, że marnuję rodzinne pieniądze na te studia, choć za moją edukację płacił mąż, przecież rodzice nie dają nam teraz ani grosza.
Niedawno zostałam mamą córeczki i jestem na urlopie macierzyńskim. Mama nadal nie pracuje, tata tylko już dorywczo, choć nawet nie są jeszcze na emeryturze i mają dobre zdrowie. Mogliby jeszcze zarabiać, chociaż na siebie, byłoby nam łatwiej.
Okazuje się, że tylko mój mąż utrzymuje całą rodzinę.
Mama nie pomaga mi już przy dzieciach, chociaż opowiada wszystkim, jak radzi sobie z wnukami i cały dom jest na jej głowie.
I ciągle mówi mojemu mężowi, że na nic nie ma pieniędzy. A ojciec ją zachęca.
Od niedawna mąż chce wyprowadzić się od rodziców do wynajętego mieszkania.
Z jednej strony nie chcę już mieszkać z mamą i tatą. Ale z drugiej strony, jak mogę zostawić rodziców, jeśli nie pracują? Wychowali mnie, jak mogę ich teraz zostawić na pastwę losu?
To takie zamknięte koło, z którego też nie wiem, jak wyjść, bo z pensji jednego człowieka nie jesteśmy w stanie nawet opłacić wynajętego mieszkania.
Szkoda, że najbliżsi ludzie tak się zachowują. Co jeszcze możemy zrobić?