Ślub, to jedno z najszczęśliwszych wydarzeń w życiu kochających się ludzi. Obrączki, goście, gratulacje, uśmiechy, łzy radości, prezenty.
Tak przy okazji o prezentach! Wszak mogą być one dość nietypowe i niespodziewane. W dniu mojego ślubu z Pawłem, teściowa przyniosła do stołu dwie bliźniaczki. Dzieci miały ledwie cztery lata. Powiedziała do mnie:
– To jest mój prezent ślubny. Jeśli je pokochasz te dzieci, zdasz egzamin na wspaniałą matkę.
Jak to się wszystko zaczęło?
Poznałam Pawła, gdy kończyłam studia. Był grzecznym, kulturalnym, szarmanckim, młodym człowiekiem. Nie mogłam nie być nim zainteresowana, nasz związek szybko się rozwijał i wkrótce razem zamieszkaliśmy. Jestem osobą uczciwą, więc od razu opowiedziałam mu wszystko o sobie. O dorastaniu w dużej rodzinie, o tym, jak było nam ciężko. Byłam najstarszą córką, więc zrzucono na mnie odpowiedzialność za wychowanie moich braci i sióstr. Dlatego pewnie potem, nie chciałam mieć dzieci.
Moje plany były zupełnie inne, marzyłam o karierze zawodowej. Studiowałam na wydziale prawa i zamierzałam pracować w swojej specjalności. Chciałam też podróżować po świecie z moim ukochanym i ogólnie cieszyć się życiem, a dzieci to odpowiedzialność. Krótko mówiąc, nie spieszyło mi się, Paweł chciał mieć potomstwo, ale doskonale mnie rozumiał i wspierał we wszystkim. Wkrótce zdecydowaliśmy się na ślub. W tym czasie, siostra mojego narzeczonego, została opuszczona przez męża. Odszedł do innej kobiety i wyjechali za granicę. Po jakimś czasie jednak, poprosił żonę o przebaczenie. Ta wybaczyła mu i wyjechali razem do Niemiec, zostawiając teściom swoje dzieci. Do tego, przestali kontaktować się z rodziną.
Nie planowaliśmy zbyt luksusowego wesela. Podpisaliśmy akt ślubu i poszliśmy do restauracji, gdzie czekali na nas nasi krewni. Podczas bankietu podeszła do nas teściowa z dwoma bliźniaczkami i powiedziała, patrząc na mnie:
– To jest mój prezent ślubny. Jeśli je pokochasz, to znaczy, że w przyszłości zostaniesz dobrą matką.
Oczywiście, byłam zszokowana. Przecież wszyscy wiedzieli, że nie chcę mieć dzieci. Patrzyłam na bliźiaczki w milczeniu, a w moich oczach pojawiły się łzy. Chciałam rzucić wszystko i gdzieś uciec, ale to nie było wyjście, przyjęłam wyzwanie. Od tamtej pory, minęło pięć lat. Dzieci rosną jak na drożdżach, są grzeczne, miłe i posłuszne, a ja bardzo je kocham. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez Ani i Oli. Nawet jestem wdzięczna ich rodzicom i teściowej, za zaistniałe okoliczności. My nie zamierzamy poprzestać na naszych dwóch córeczkach. Dużo przemyślałam, życie jest takie nieprzewidywalne.